Rozdział 4

75 6 3
                                    

Dni upływały wolno, nie przerywając ani na moment stałego rytmu panującego na tym wiecznie załzawionym padole. Anioł przez cały ten czas niepewnie spoglądał na wręczony mu prezent, nie za bardzo pojmując, co oznaczały niejasne słowa tamtej kobiety.

Opuszek lodowatego palca przejechał kolejny raz po zniszczonej okładce, gdy Dementiae siedział skulony pod pochylonym, obszernym dębem. Jego skrzydła otulały chude, wyziębione ciało, a ciemne oczy wpatrywały się w poszarpaną obwolutę. Jej kolory dawno wyblakły. Rogi pozginały się od nieznanych czynników, a na samym przodzie nieco już niewyraźnie złotymi, zawiniętymi literami widniało jedynie ,,Edgar Allan Poe". Żaden z tych wyrazów nie rozjaśnił żniwiarzowi jego niepewnej sytuacji. Zdawało mu się, że kojarzy skądś te słowa. W tym miejscu jednak każde wspomnienie było tylko zamgloną ułudą.

Wsunął w końcu paznokieć między losowo wybrane, chropowate kartki. Książka otworzyła swoje wnętrze, a papier na stronach otarł się o siebie, wydając przy tym cichy, szeleszczący dźwięk. Skurczone, ściśnięte serce stworzenia zabiło mocniej, gdy jego wzrok padł na wciąż wyraźne, czarne litery, których tusz nie poddając się ani na moment, ukazywał czytelnikowi całą prawdę, jedynie przez tytuł ,,W Samotności" napisany na górze pożółkłej strony.

Dziwny, nieznany przedtem dreszcz przebiegł przez każdy milimetr na zsiniałej skórze, gdy anioł przełamując się w końcu od strachu, zaczął czytać literka po literce utwór zajmujący raptem powierzchnię dwóch stron:

Od lat dziecinnych zawsze byłem

Inny niż wszyscy – i patrzyłem

Nie tam, gdzie wszyscy – miałem swoje,

Nieznane innym smutków zdroje –

Czy ktoś ma pojęcie? Czy wie, jak ciężkie są te zimne ramiona? Jak palący jest czarny popiół wypływający z popękanej twarzy? Czy jakaś osoba widzi głębie w ciemnych, pustych oczach? Nikt. Nie znają tego. Nie wiedzą o tym. Nie mają pojęcia, że kiedyś ta posępna, zmarniała kreatura z kruczymi, poszarpanymi skrzydłami będącymi jednym, wielkim przekleństwem była im bliższa, niż mogliby to sobie wyobrazić. Kiedyś. Nie teraz. Już nigdy.

I nie czerpałem z ich krynicy

Uczuć – nie tak, jak śmiertelnicy

Radością tchnąłem i zapałem –

A co kochałem – sam kochałem –

Medal po woli odwrócił się na drugą stronę. Dementiae nie wiedział nic o krainie zwykłych ludzi. Nie pamiętał. Minęło tyle lat, że wszelkie wspomnienia już dawno wyblakły. Jak wyglądałoby jego istnienie, gdyby tamtego dnia odmówił? Głowę nagle spowił silny ból.

To wtedy – nim w burzliwe życie

Zdążyłem wejść – powstała skrycie

Z dna wszelkich złych i dobrych dążeń

Ta tajemnica, co mnie wiąże –

No tak. Był potępiony. Na pewno. Inaczej zatonąłby w odmętach różanego ogrodu między innymi niechcianymi duszami, byłby w piekle albo w niebie. Tylko dlaczego? Co takiego się stało? Żniwiarz zaprzeczył swoim myślom ruchem głowy. Nie warto było do tego wracać. Cokolwiek się stało, było nieważne. Nie zmieni to w żaden sposób jego sytuacji.

Skąd jednak wzięły mu się takie myśli? Nigdy wcześniej nie starał się nawet wrócić pamięcią do dawnych lat. Czasów, gdy nie był tak nieprzyjemnie pusty od środka. Jedna decyzja zmieniła wszystko. Na zawsze.

Ze strumienia lub potoku –

Z urwistego góry stoku –

Z kręgu słońca, gdy w jesieni

Blednie złoty blask promieni –

Zimny czubek palca zetknął się ze skórą na policzku. Cóż to za dziwne uczucie? Gdy żniwiarz odsunął dłoń, zobaczył na niej smoliste, czarne krople. Płakał. Jego oczy tłoczyły łzy nieprzerwanie już od jakiegoś czasu, a on wczytany w swoją lekturę, nawet tego nie zauważył.

To ten wiersz. Było z nim coś nie tak. Przecież było to tylko kilka słów wylanych na papier. Drobny owad nieznaczący nic dla otaczających go stworzeń. Jakże jednak trujący, skutecznie kończący życie największego nawet zwierza. Ostrzegał swoimi jaskrawymi barwami. Plamami na tłustym ciele. Jednak anioł nie mógł nie powstrzymać. Czuł dreszcze na skórze. Czuł ciepło w środku. Czuł mrowienie w rękach. Po prostu coś czuł. Czytał więc dalej.

Z błyskawicy ostrym końcem

Drzewo obok mnie rażącej –

Z burzy, grzmotów, ziemi drżenia –

Dementiae złapał się w okolicach serca. Już dawno zapomniał, że w ogóle je posiada. Co za dziwny zbieg wydarzeń. Płakał po śmierci osób. Współczuł. Żałował. Ale to nie było to samo, co teraz. Miał wrażenie, jakby coś chciało go rozsadzić od wewnątrz. Bał się. Przerażało go to, lecz z drugiej strony sprawiało przyjemność. Przynajmniej takie miał właśnie wrażenie.

Łomot pod jego klatką piersiową był silny i donośny, jednak nie sprawiał mu bólu. Nie wiedział, jak ma to dokładnie opisać. Słowa uwięzły mu w gardle, gdy zmusił swoje zaplamione oczy do przeczytania ostatnich wersów utworu.

Z chmury – która u sklepienia

Niebieskiego zawieszona –

Miała dla mnie kształt demona...

Dłonie drgały w niekontrolowany sposób, a z sinych ust pierwszy raz wypływał zaburzony oddech. Żniwiarz w żaden sposób nie mógł pojąć własnego stanu. Serce gnało do przodu, a całe ciało spowiło uczucie gorąca.

Pożółkłe strony w niewielkiej książce rozumiały go lepiej, niż jakakolwiek osoba. Pozostałych aniołów śmierci nawet nie zamierzał liczyć. One same zamknięte były w swoich ciasnych, mentalnych kopułach, izolując się od pozostałych. Sprawiało to jedynie, że czyściec był jeszcze zimniejszy, niż się na pozór wydawało.

Dementiae zacisnął powieki, by się uspokoić. Stare kartki zetknęły się ze sobą nawzajem, gdy anioł zamknął przeklęty przedmiot i schował go za plecami wspartymi o zadrapaną korę. Ból w głowie powrócił jak bumerang. Okrwawiony, spróchniały lecz tak samo potrzebny.

Żniwiarz wykonywał powolne wdechy, ani na moment nie podnosząc swoich oczu. Starał się odegnać każdą myśl, jaka wdzierała się siłą do jego umysłu, jednak ta jedna trawiła jego wyziębione ciało przez jeszcze bardzo, bardzo długi okres odpychanego przez sprzeczne emocje czasu.

,,Dlaczego... jestem sam?".

NihilumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz