Zimne prądy powietrza przelatywały przez złote kraty. Dotykały jego rąk, jego nóg. Jego kamiennej twarzy, bez przerwy wpatrującej się w pokrytą pajęczymi nićmi, spękaną ścianę. Nie odezwał się ani razu od momentu, gdy zajął przymusowo wskazane miejsce w tym już od wieków zapomnianym, nieużywanym pomieszczeniu. Czuł jednak wyraźnie swoje serce, które waliło w jego żebra niczym wściekły człowiek uderza bezbronne drzwi. Nie powinien tutaj siedzieć, tylko tam, na samym dole. Razem z nim. Lecz popełnił błąd. Musi go naprawić.
- Wiesz dobrze, że zrobiliśmy to dla was obojga. - Michael zajął miejsce obok, wsparty o zimne pręty. Zawiedziony, jak jeszcze nigdy dotąd.
Anioł nie odpowiedział mu na te słowa. Nie posiadał własnych, odpowiednich na tą chwilę.
- Dobrze wiesz, jakie są konsekwencje. Co ciebie czeka... - powiedział, kierując potem twarz w stronę milczącego przyjaciela- co jego czeka.
Oczywiście, że znał prawdę. To wszak przez nią wylał tyle łez. Czy jest zatem egoistą? Niczego bowiem nie pragnie bardziej, niż spędzania czasu razem z Hanbinem. Nawet, jeśli zna zakończenie ich wspólnej historii. Nawet, jeśli drugi nie zna jej wcale.
Może jednak dla tego nie powiedział mu tego? By mógł nacieszyć się jego obecnością jak najdłużej, dzień za dniem? Problem leżał w tym, że nie mieli ich już wiele.
Ukrył zmęczoną twarz w dłoniach. To nie jego miejsce. Nie poznaje już nieba, nie zna swoich przyjaciół. Jasne chmury są mu obce, nie wie, skąd wzięły się złote pałace. To nie jest jego świat.
Zna za to dobrze te przegniłe drzewa. Wygięte konary, opadające niemal na wyschnięte trawy. Szum wodospadów, zawieszone nad nimi pienie dębów. Agoniczne ciemności odgarniane jedynie blaskiem srebrnej łuny. Jak tęskni za tym smutkiem. Uczuciem, które mógłby odganiać od czarnych oczu wpatrzonych w taflę jeziora.
- Zostaniesz tutaj na jakiś czas... - Po tych słowach archanioł podniósł swe ciało, otrzepał własną zbroję i odwrócił się na pięcie w stronę wyjścia na końcu długiego, matowego korytarza, oświetlonego blaskiem pochodni.
A wtedy jego słowa odbiły się od każdej strony ścian.
- Jestem niespełna rozumu... - zaczął, nie podnosząc jednak głowy. Wiedział, że dana osoba i tak zwróci na niego swą uwagę.
Chwycił natomiast niewielki, obity kamień, przed laty zapewne oderwany zębem czasu od przybocznego fragmentu płaskiej powierzchni.
- Czuję miłość, radość, spełnienie, nawet ogień... wszystko to, gdy jestem tuż przy nim. Chcę chodzić obok niego, biegać, skakać, latać...
Michael choć nie spojrzał, stał cały czas w miejscu, bojąc się choćby drgnąć.
- A najbardziej pragnę śmierci.
Wtedy to archanioł obejrzał się, gotowy na rozmowę. Nie padły żadne słowa, a odgłos głośnych kroków, gdy rzucił się w stronę krat, za którymi Jiwon przyłożył odczepiony kawałek do jasnej skóry na wewnętrznej stronie przedramienia.
Nie minął moment, gdy drzwi się otwarły, a Michael bez namysłu rzucił się w stronę przyjaciela, z donośnym okrzykiem na swoich ustach:
- Nie rób te-
Nie dokończył jednak zdania, nie padło żadne słowo. W przeciwieństwie do ciała archanioła, obok którego z hukiem uderzył niewielki kamień, odbijając się kilka razy od zakurzonej podłogi.
Oddech Jiwona wydostawał się z jego ust nierówno, a oczy z przerażeniem patrzyły na nieprzytomne ciało archanioła. Jego klatka piersiowa osłonięta zbroją unosiła się spokojnie, w górę i w dół. Anioł niczego innego nie potrzebował. Nikogo nie potrzebował. Zrobił dobrze, czy źle- nie miało to znaczenia.
CZYTASZ
Nihilum
FanfictionŚmierć jest nieunikniona. Śmierć jest zbawienna. Śmierć jest przeklęta. Śmierć jest brutalna. Śmierć jest nieszczęśliwa. Śmierć jest problematyczna. Śmierć jest wszechwiedząca. Śmierć jest niczym, a zarazem wszystkim, a do jej osoby da się przypisać...