Rozdział 11

19 3 1
                                    

Żniwiarz nie ruszył sinymi ustami, by odpowiedzieć jakoś na to, co przed momentem usłyszał. Potrafił jedynie skupić myśli na szalejącym sercu, choć i tak nie przynosiło to pozytywnych korzyści.

- Czujesz inaczej? - usłyszał obok siebie.

Och nie, czuje dokładnie tak samo. Nawet o wiele, wiele więcej. Zdecydowanie zbyt dużo.

Przez kilka chwil Hanbin jedynie wpatrywał się w jałowy piasek pod czarnymi butami. Nie potrafił się odezwać, czy choćby poruszyć ciałem. Walczył tylko, by smolista ciecz nie zaczęła spływać po jego pęknięciach.

Jiwon wyciągnął już dłoń, jednak gdy tylko żniwiarz w panice podkulił się pod skrzydłem, cofnął ją z powrotem do swojego ciała. Pierwszy raz jego uśmiech ociekał tak dobijającym smutkiem.

- Poczekam na ciebie. Choćbym miał stać tu przez wieki... zaczekam, Hanbin.

Anioł śmierci przełamał tym razem strach, przytakując na te słowa głową. Wszelakie wyrazy wciąż tkwiły uwięzione w jego gardle. To nie miało tak być. Przecież wiedział i jak idiota brnął w to dalej.

Nie wyjdzie z tego nic dobrego.

*

Mijały dni, każdy coraz mocniej uderzał w zaciśnięte serce niebiańskiego stworzenia. Milczenie żniwiarza bolało go bardziej, niż gdyby wprost usłyszał odmowę. Spędzał z nim czas mimo to. Jego uczucia nie zmienią się już nigdy.

Hanbin był za to strzępkiem. Nie wiedział co myśleć, co czuć. Wszystko zagnało za daleko. Chciał, by wszystko okazało się senną marą. Czymś, z czego obudzi się i jak co dzień będzie wiódł żywot w swoim ukochanym padole. Na samą myśl jednak czuł ucisk w bladym podbrzuszu. Teraz, gdyby samotność miała do niego wrócić, nie wytrzymałby jej. Kiedyś przyjaciółka, dziś odwieczny wróg.

Niestabilne uczucia przywodziły mu na myśl tylko jedną decyzję- milczeć aż po grób. Kocha bowiem, ale nie chce przestać. Nienawidzi, zarazem uwielbiając. Zepchnąłby z klifu, po czym chwycił w swe ramiona.

Jiwon przy jednym ze spotkań był bardziej przybity, niż zwykle. Czy cisza, czy głos, wszystko go męczyło. Zerkał raz po raz niespokojnie, nie mając obranego celu. Jego skrzydła to się napinały, a tylko po to, by znów luźno opaść na szare trawy.

Hanbin widział to wszystko rzecz jasna. I choć jedną tylko przeszkodę miał do pokonania, wysoką niczym boska góra, stan anioła łapał go za serce, przetapiając wewnętrzny lód.

- To moja wina, prawda? - odezwał się w końcu, spoglądając na nerwowy wyraz twarzy anioła- przygniotłem cię iluzjami. Sam nie wiem, co jest prawdą. A zmuszam cię, byś siedział w tym przeklętym świecie.

- Nie zostanę już długo.

Żniwiarz podniósł wzrok zaskoczony. Jiwon złapał wtedy jego wzrok, nie spuszczając na moment swych brązowych oczu.

- Przez nieznany mi czas przychodzić będzie ktoś inny. Po duszę, nie po twą decyzję.

- Za bardzo cię zraniłem?

Jiwon westchnął ciężko, chcąc choć trochę pozbyć się balastu na swych płucach. Niewiele to pomogło, wszak połowa jego duszy siedziała obok, kompletnie niedostępna.

- Serce boli mnie każdego dnia tutaj. Ale jego stan się nie zmienił i nadal biję dla ciebie tak samo.

Hanbin spuścił znów wzrok, zamykając palce jednej dłoni w drugiej i kurczowo je ściskając. Znał powód tego stanu. Za bardzo jednak bał się o tym mówić.

- Skąd więc ta decyzja?

Podniósł głowę, jedynie by znaleźć ten sam smutny wyraz twarzy.

- Nie jest moja. Nie mam więc na nią żadnego wpływu.

Żniwiarz słyszał dosadnie, że na dalsze szczegóły nie ma co liczyć. Poddał się więc i doczekał dnia, gdy Jiwon wzleciał do królestwa, przez długi czas nie wracając do czyśćca.

Przed Hanbinem dalej stała wysoka góra. Piętrzyła się do nieba, grożąc ostrym szczytem. Tylko on ją widział, nie krótko bowiem żył i jeszcze więcej widział. Czuł, że inni też niedługo poznają jej potęgę.

Gdy bowiem zatrzepotały białe pióra, ciężka łza opadła na ziemię, przedzierając się przez kłęby czarnego dymu ziejącego ze szpar w twarzy. To nie smutek, nie ból. Przyczyną było uczucie silniejsze od wszystkich innych, za to oferujące w zamian najwięcej cierpienia.

Czy da się je w ogóle powstrzymać?

Przez czas nieobecności Jiwona, gdy Hanbin widział inne anielskie, obce mu twarze zaczął pojmować, że walka z tym wrogiem równa jest zabiciu swego cienia.

Chyba trzeba będzie jednak wspiąć się na ten szczyt. Choć druga strona stroma i skierowana w przepaść. A myślał nad tym żniwiarz jeszcze przez długi, długi czas. Znając konsekwencje, nie mógł postąpić inaczej. I nastąpił dzień, w którym pustka serca wypalała jego duszę. Brak mu było tego ciepła, łagodnego głosu. Zrozumienia i uczucia, którego cały czas się bał.

Nic już przecież nie zmieni. Tak bardzo boli go najmniejszy mięsień, najbardziej schowany organ. Jiwon, Jiwon, gdzież jest Jiwon? To imię, tak słodkie na jego sinych ustach, bardziej niż cokolwiek. Na samą myśl o bieli lekkich skrzydeł jego serce uderzyło mocniej.

Wtedy właśnie rozniósł się krzyk. Donośny, gdzieś w oddali. Długi i ostry, należący do Hanbina, a jednocześnie do kogoś innego. Żar na karku piekł niemiłosiernie, mimo krótkiego trwania. ,,Dementiae" zniknęło z bladej skóry. Zamiast tego ciemne blizny stworzyły razem napis ,,Cor". Zaczęło się więc.

Nie on już będzie zsyłał cierpienie na ludzkie istoty. Ta powinność zrzucona została na inne barki, bowiem jego ugięte bardziej od innych w tej krainie. I choć powinien latać, unosić się ponad chmury, pada do ziemi, z załzawioną twarzą.

A zegar przyspieszył, odliczając czas.

*

Rafael trzymał silne ramię, chudsze jednak niż dawniej. Patrzył na Jiwona niepewnie, zastanawiając się nad doborem słów. Choć starał się ukryć rozczarowanie, jego oczy mówiły więcej, niż sam by tego chciał. Ich buty stukały o marmur starej sali, której od wieków nie używano już do obrad. Starszyzna zajęła swe zapomniane miejsca, nie mogąc uwierzyć w zaistniałą sytuację. Trzymany anioł zerknął na nich nieufnie, kierując potem wzrok na przymuszonego strażnika.

- I po cóż to wszystko?

- Złamałeś wieczny zakaz. - Twarz archanioła zastygła była niczym głaz.

A mimo to Jiwon uparty był jak zwykle.

- Idę pod sąd dlatego, że serce bije mi szybciej?

- Nie chodzi o tempo, a o kierunek uczuć.

- Bo twarz ma bledszą, bo skrzydła są czarniejsze? Zapłakał więcej, niż sam Bóg nad losem ludzkim! - krzyknął, nie mogąc zatrzymać emocji.

Zebrany chór anielski podniósł głośną wrzawę, a uścisk Rafaela zamknął się mocniej, odciskając ślad na skórze.

- Uważaj, co mówisz i o kim przede wszystkim. - Podniósł potem dłoń, by uspokoić radę.

Jiwon pierwszy raz poczuł te emocje. Gniew wypalał mu umysł, a żal ściskał serce. Rafael jednak pozostawał nieugięty.

- To nie jego wygląd, czy stan emocjonalny-

- Więc o co wam chodzi!?

Jego wrzask rozniósł się po całej złotej komnacie. Rada zebrana przy okrągłym, wielkim stole uciszyła się wnet, gdy archanioł osłonił ramiona nieszczęśnika, poważniejąc jeszcze bardziej.

- Sprawa jest gorsza, niż ci się wydaje.

Na te słowa anioł zamilkł, dając prowadzić się na sam środek komnaty. Chciał przecież znać powód tak brutalnego zakazu, który łamał go na części.

I tak nastał moment, gdy i Jiwon widział szczyt. A na samym dole jedynie czarna przepaść.

NihilumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz