Rozdział 8

30 3 1
                                    

Czymże jest wieczność? Kiedy się zaczyna, a kiedy jest jej kres? Jiwon zastanawiał się nad tym głęboko, gdy czekał tak przy witrażu, znów zamknięty w czterech ścianach. Zastępy już zwróciły uwagę na niego, jego zachowanie. Tamto wyjście było zatem aż zbytnio objęte ryzykiem.

Jakaż jednak to była cena w porównaniu ze spotkaniem. Ujrzeniem na oczy tej gładkiej, spowitej tajemniczym mrokiem twarzy. Słuchaniem jego delikatnego, smutnego tonu, w którym zatopiona była nuta słodyczy łechtającej ucho. Nieoszlifowany diament, ukryta perfekcja.

Nie mógł przejść tak przez bramę po raz drugi. Zwróciliby uwagę i co by się wtedy stało? Dla wszystkich żniwiarze, to istoty podłe, siejące rozpacz, zapłakane w swoim mroku. Ale on przejrzał na oczy. Wyszedł z cienia własnej głupoty. Poczeka. Robi to już długo, da radę jeszcze więcej.

Pytanie, czy miłość równa jest szaleństwu, nigdy bowiem Jiwon tak bardzo nie pragnął czyjejś śmierci.

*

Mały chłopiec trzymał się mocno czarnej, rozdartej spódnicy. Ciemne oczy spojrzały na trzymany przez Hanbina tomik. Nie odezwali się do siebie słowem. Siedzieli w ciszy, zajmując czymś myśli.

Jasna łuna, łopot białych skrzydeł. Rutyna, jakich wiele. Dementiae jednak odczuwał inność sytuacji. To nie obce oczy go powitają, nie obojętny głos odezwie się, przełamie ciszę.

Dziecko podbiegło do stróża czym prędzej. Ten nabrał już wody na swe ciepłe dłonie. Rutyna po stokroć.

Tym razem jednak jego wzrok bez przerwy kierował się na żniwiarza. Cóż za ideał. Jiwon pragnął, by ten obraz ująć w zdobioną ramę, izolując od rąk tłumu. A podziwiałyby go miliony, wstrzymując oddech z powodu doskonałości. Czy wygląd, czy cechy, ani jednej wady na dziele geniusza.

A Hanbin patrzył niepewnie, spoglądając co jakiś czas na kartki tomiku. Dziwne uczucie grzało jego serce, nie potrafił pojąć jego przeznaczenia. Swoją pracę, do której już dawno został przykuty, wykonywał bez ustanku.

Rzadziej płakał, więcej rozumiał. Więcej wiedział, a mimo to gdzieś czuł, że jest kompletnie tego pozbawiony. Jakby czytał i nie rozumiał znaczenia słów.

Nim na czarnym, zasnutym ciemnością niebie znów rozbłysła jasna poświata, ciepły uśmiech zwrócił uwagę czarnych oczu. Chwilę potem Jiwon odleciał, nie chcąc angażować się w rozmowę. Niech sytuacja wyrówna swe tempo. Niech inne chóry myślą, że nic się nie zmieniło. A wtedy będzie mógł wsłuchiwać się w tą symfonię samego Boga złożoną w bladej, długiej szyi.

Dementiae za to toczył wojnę ze swymi myślami. Nie potrafił wciąż pojąć, czemu ktoś taki zbliżył się do niego tamtego dnia. Jest nic nie warty, jedynie smutek i płacz. O tym nie da się zapomnieć.

Wiele spraw jednak trapiło jeszcze jego umysł.

Kim jest dla niego anioł? Przez cały ten czas czuł na sobie jego oczy. Ciepły wzrok wyrażający tęsknotę. I ta twarz, pogodna i spokojna. Jedyne, co widział żniwiarz, to strach. Mniej lub bardziej schowany za maską, jednak widoczny dla niego gołym okiem. Pierwszy raz ktoś szczerze potraktował go, jak ludzką istotę. Twór, którym był kiedyś, za którym rzekomo powinno się tęsknić. Dał ktoś ramię, na którym można się oprzeć.

Czy zatem i on tęsknić może za aniołem?

NihilumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz