Im bardziej dni mijały, tym niżej smog niepewności opadał i rozrzedzał się na dobre. Jiwon jeszcze przez jakiś czas utrzymywał się w stanie niepojętym. Nie można bowiem pomijać prawdy, którą przyszło mu nosić niczym krzyż jego Pana. Jednak nie mógł tak po prostu wyrzucić przez to dni, które spędził z tą istotą. Tak błogie, tak boskie. Spokój, który go ogarniał, gdy słuchał jego głosu, czy wyciszenie pod wpływem bijącego chłodu jego ciała stanowiły jedne z kluczowych wszak kwestii.
W końcu na dobre już odłożył zapędy wojaczki. Poddał się sercu, które pozna ulgę prawdy dopiero za jakiś czas. Niech da mu się napawać nieskazitelną słodyczą własnego kłamstwa. Skończmy z wojną uczuć, bitwami myśli. Zaprowadźmy pokój i radujmy się z niego, póki szaleńcy nie wyzdrowieją. Do samego końca. Przejrzał i pojął, że wszelkie inne opcje są w jego sytuacji jak doczepienie diabłu dodatkowego rogu.
A Hanbin? W tym samym czasie widział wyraźnie uczucia, które traktowały twarz anioła niczym niewychodzący szkic na kartce papieru.
Uznał jednak w końcu, że i jego wymysły nie mają prawa bytu. Niczym jego myśli, poniekąd też i uczucia. To nie on był stwórcą, nie go obdarowano wiecznym natchnieniem. Nie zwróci torów losu, więc pozostaje im jechać tym samym wagonem do czasu, aż obaj nie ujrzą rozświetlonego końca.
Ich następne więc spotkanie nie było pstrokatą papugą wobec swoich poprzedników. Białym krukiem bardziej, chciałoby się rzec. Żniwiarz nareszcie w pełni nabierał powietrza do swych zwęglonych rozpaczą płuc. Pierwszy raz dotarł do niego zapach trawy. Po policzku musnęła go bryza wody, podczas gdy drugi wspierał się na grzejącym go ramieniu. Opuszki anielskich palców były mu teraz szczerze ciepłe, kojące wszystkie bóle, gdy gładziły tak ciemne włosy z takim spokojem ducha, jakby stróż ludzki bał się złamać wrażliwe od niekomfortowego klimatu miejsca kosmyki.
A Jiwon był pewien, że jego dłoń styka się z łanami złotych zbóż. Przejeżdża po krystalicznych falach niezbadanego oceanu. Tonie w nim coraz bardziej, oddając swe ciało nadmiernie silnym prądom. I ten cudny zapach, zasiedlający się w jego zaczerwienionym na czubku nosie. Bryza diamentowych fal, czarnych jak powiewające skrzydła u chudego ciała, które bardziej kruche mu się zdawało od popękanych fragmentów jego twarzy.
Nie patrzył na nie, żaden z nich tego nie robił. Nie mogli już gdzie indziej odwrócić swych oczu, prócz na towarzysza. Anioł nie liczył opadłych wokół jego niego piór, coraz to rzadziej dotykanych skroplonym, białym puchem, za to witających się często w swej mrocznej odsłonie z wyjałowionym piachem martwej ziemi. Wolał trwać skupiony na napiętej skórze, którą gładził, nie będąc w stanie uwierzyć, że ktoś tak perfekcyjnie mógł opatulić mięśnie szlachetnym jedwabiem.
Hanbin nie czuł potrzeby choćby zerknąć w taflę jeziora, przy którym tak często przecież spędzali czas. Narastał on ciągle, a mimo to jednolite w swej barwie oczy nie raczyły spostrzec pyłu, który to coraz swawolniej ulatywał z jego twarzy. Nie był tak gęsty jak przy agonii, czy płaczu, stałych bywalcach. Te inne były piękniejsze, napędzające puls. Ale nie zmieniało to rosnącej szerokości nici szpecących jego osobę.
W tej krainie nic nie ma początku, lecz wszystko ma własny koniec.
A przekonali się o tym obaj, gdy ostra, nagła łuna zetknęła się z wyschniętymi kłębami liści, rozjaśniając przy tym rozrośnięte konary.
Nie minęła chwila, gdy ciemne niebo przywitały widoczne na nim idealnie białe, wielkie kończyny wspomagające lot. Uwagę Jiwona przykuł jednak złoty miecz, dyszący bez ustanku żarem pogrzebanej głęboko gadziny.
- Michael... - szepnęły jasne usta.
Na jedno imię żniwiarz zesztywniał na ciele bez ominięcia chociażby milimetra. Mógł jedynie o swych siłach podpierać się na szerokiej, rozpalonej skórze anielej piersi, spod której donośne bicie wręcz uderzało go w drgające bez kontroli palce.
Wspólny wagon sądu wjechał między ściany bożego tunelu.
W ciągu sekund srebrna rękawica zbroi zacisnęła się wokół nadgarstka stróża, szarpiąc jego ciało w górnym kierunku. Hanbin walczył ze słowami tkwiącymi w głębi gardła, lecz żadna próba nie przynosiła efektu. Jiwon za to nie szczędził w swym potoku, kierując wzrok tym razem na kogoś innego, niż ten, którego już teraz zaczęło mu brakować.
- Dlaczego wy-
- Dość twych historii! - przerwał mu wnet archanioł. Choć głos kipiał gniewem, twarz zastygała pod lawiną rozpaczy- został wydany rozkaz. A przecież-
- Nic nie rozumiecie! - odpowiedział mu Jiwon tym samym. Każdy mięsień pod jego skórą napiął się, gotowy do wojny- nie zmienię przecież serca, jego moje rozumie! Moje skrzydła wzlecą tylko, gdy jego uczynią to samo!
Bronił swego zdania, czy swej tajemnicy?
- On zostanie tam, gdzie jest jego miejsce od wieków. Głupim byłeś. Myślałeś, że się nie dowiem!? - w jego głosie nawet nie próbowała skryć się za szałem czysta dezaprobata połączona z zawodem.
- Nie zmieniłeś się i nadal... - kontynuował Michael z trudem, zbliżając się do centrum wiru własnych uczuć- nadal popełniasz te same błędy. Oczywiście, że to zauważyliśmy. A on- wskazał na Hanbina, tkwiącego w swej pozie jak zaklęty posąg- niech pała się zapachem róż tak czarnych, jak on sam.
Nie padły już żadne słowa. Gdy tylko bowiem żniwiarz odważył się w końcu wyciągnąć swą dłoń, archanioł poderwał się z Jiwonem, dzierżąc jego przegub siniejący w cieniu zaciśniętych palców.
Mgła wróciła, przynosząc znów niepewność następnego dnia. Uprowadzony anioł zdołał wykonać potężny, rwący w stronę czyśćca ruch tylko raz- gdy łamiący się w tonie wrzask przeszył na wskroś niebiosa, niosąc hen w przestworza napiętnowane bólem wołanie.
- Jiwooon!
CZYTASZ
Nihilum
FanfictionŚmierć jest nieunikniona. Śmierć jest zbawienna. Śmierć jest przeklęta. Śmierć jest brutalna. Śmierć jest nieszczęśliwa. Śmierć jest problematyczna. Śmierć jest wszechwiedząca. Śmierć jest niczym, a zarazem wszystkim, a do jej osoby da się przypisać...