Rozdział 14

25 3 0
                                    

Anioł ni razu nie został naparty tak dużą ilością swych myśli. Żniwiarz pierwszy raz nabrał zdecydowania w głosie, a w jego oczach nie było światła niechęci, które zawsze gdzieś tam tliło się osamotnione.

Strach zdominował jego ciało. Zimny pot spływał po jego czole, a oczy rozglądały się nerwowo. Dlaczegóż teraz posłuchał swego czarnego serca? Jiwon na własne nie zwrócił wtedy uwagi. Nie skupił się na tym, jak mocno rzeczywiście w tamtej chwili zabiło.

On sam jednak nie mógł ze sobą walczyć. Przedtem przyznał sobie, że przegrał. Tak, wmawiał to sobie przez cały czas. I czemu nie potrafi teraz zaakceptować tego na nowo?

Bo to nie to samo. Góra jest wyższa, zbroja cięższa, a wróg niepokonany. Anioł stanowił jego przeciwieństwo, zrzucając włócznię oporu na piach i zapominając o reszcie świata.

Jego własny bowiem dostrzegł jego istnienie.

Miłość, to twór diabelski. Zaciska szpony, omamia, wytraca zmysły, wpędza w szał. Każdy wyraz, jaki Hanbin wypowiedział z własnej woli, wirował w jego głowie. I zapętlał się tam coraz mocniej, i mocniej, aż wypchnął w końcu wszystko inne.

Jest to niczym blask słonecznych promieni skierowanych wśród łąki na ten jeden kwiat. Wybrany oraz otulony ciepłem. Nie. Nic się nie liczy. Nic, prócz tych chwil, które ma zamiar dzielić. Nie potrafi zrobić inaczej. Jest zbyt słaby. Zbyt zakochany.

Żniwiarz natomiast cierpliwie czekał. Wystarczyła mu drobna decyzja, czy znak. Choć głębokie zamyślenie, rozpacz i szok jako pierwsza reakcja nie stanowiły tego, czego oczekiwał, to po coraz to wyraźniej dostrzegalnym uśmiechu domyślał się słów, które za sobą skrywał.

A źródło ich było gorsze, niż najpodlejsza zdrada.

*

Jiwon odwiedził żniwiarza już następnego dnia. Znów wykorzystał bladą poświatę zawieszoną pod granatowym obrusem. Ta myśl, która przedtem niszczyła go od środka, nagle zaczęła znikać. Jak gdyby nigdy przedtem nie zrodziła się w umyśle. Cały czas wiły się po jego głowie wszelakie oznaki triumfu.

Sama studnia wepchnęła go na swe dno. Ta czarna, głęboka- zdająca się być bezdenną. I te łzy, wszak niewidziane już od dawna.

Anioł śmierci nie zwrócił większej uwagi, zauważył jednak, że Jiwon obecny jest w czyśćcu częściej, niż gdy się poznali. Martwić go to ma, czy cieszyć?

Spotykając się z nim tam, gdzie zazwyczaj razem siadali, nasłuchując znajomego szumu, anioł stróż poczuł w sobie ukłucie niepewności. A co, jeżeli jego słońce niedługo zgaśnie przez zastępy chmur? Jeżeli odgrodzą jego promienie, wyjawiając prawdę, którą skrywały uśmiechnięte płatki kwiatu?

Opuści go? Odejdzie? A może nawet...

- Jiwon- usłyszał ni zowąd, unosząc nieznacznie ramiona przez szok. Czarne skrzydła opadły wzdłuż chudego ciała- wszystko dobrze?

- Oczywiście. - Zdusił dłonią kępkę trawy, wyładowując własną frustrację. Grad jego koszmarów zaczął nieśpiesznie nawracać.

Hanbin chciał znów zabrać swój cichy i obolały głos, jednak anioł dał znak dłonią, posyłając znak radości na jasnej twarzy.

Żniwiarza niezbyt to przekonywało. Czy faktycznie tak jest szczęśliwy, czy też blask łuny przełamującej zielone korony śmiał się z jego złudzeń?

Miał ich ostatnio wiele, wszystko się tylko komplikowało. Dookoła nich opadła gęsta mgła, nie zamierzając odejść od zakochanych tak szybko. Może nawet przyjemność z wzajemnej obecności też jest przekłamana- kto wie? Oszukując siebie nawzajem trwają w krainie, w której nic nie ma początku, nic ponoć nie ma końca. Prawda to, czy kiepski dowcip?

Hanbin był pewien jednego. To nie te same, jasne oczy patrzą na alabaster jego skóry. Nie podziwiają z tą samą pasją odblasków na ciemnych piórach. Palec u dłoni nie jest już tak ciepły, gdy ściera resztki jego łez. Nie spostrzegł on nawet wypalenia na karku, które bez ustanku nieprzyjemnie piekło jego ciało. Wiedział, że Jiwon wstąpił na jakiś groźny szczyt.

Nie miał tylko pojęcia, czy powiedzieć, jak długo tam na niego czekał.

NihilumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz