X

4K 403 163
                                    

*Levi*

*

Mogłem mu odmówić. Moje ciało i tak już było wystarczająco brudne, więc mogłem to zakończyć. Nie ciągnąć tego.

- To jedyny warunek. Niczego więcej robić nie musisz. Wystarczy sama współpraca.

- Chyba nie powinienem...

- Musisz się zgodzić. Masz tylko mnie, Levi. Jestem twoją ostatnią deską ratunku.

Jego uśmiech wywoływał u mnie mdłości. A jednak miał rację. Nie miałem już niczego, oprócz Erwina i niej. Byli moją ostatnią deską ratunku.

*

- Levi?! Levi! Proszę, obudź się!

Usłyszałem głośny krzyk bachora, który skutecznie rozwiał mój sen. Ale może to i dobrze. Bo kto normalny lubi śnić o swojej brudnej przeszłości?

Podniosłem się do siadu i potarłem zmęczone oczy, tym samym przerywając niekończące się szarpanie. Przeniosłem zirytowany wzrok na dzieciaka, próbując mu tym uświadomić, że jeszcze żyję i mam się całkiem dobrze.

- Wiesz co? Że mam zamknięte oczy i nie reaguję na twoje krzyki to nie znaczy, że jestem martwy.

- Martwiłem się... - szepnął, patrząc na mnie załzawionymi oczami.

Znowu to samo. Znowu te niesamowite tęczówki, które teraz wydawały się jeszcze piękniejsze. Przez chwilę myślałem, że pożerają mnie. Wciągają, a raczej przyciągają jak magnes. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem się zbliżać, coraz bardziej przysuwając swoją twarz do jego.

Jednak były też dalekie i dla mnie nieosiągalne.

Odsunąłem się od niego gwałtownie, gdy nasze usta dzieliły zaledwie milimetry, a nosy prawie się ze sobą stykały. Nie umknęło mojej uwadze jego zaskoczenie, które malowało się mu na twarzy. No tak, prawie go pocałowałem.

- Wybacz - rzuciłem obojętnie i wstałem z kanapy, na której wcześniej zasnąłem. - Hanji będzie za jakiś czas na twojej popołudniowej terapii. Doprowadź się do porządku.

*tego samego dnia, ale nieco później*

Zaparkowałem samochód na wyjątkowo pustym parkingu, tuż przy supermarkecie, w którym musiałem zrobić jakieś większe zakupy. Ostatnio miałem coraz mniej czasu i coraz więcej na głowie. A lodówka sama się nie zapełni, niestety.

Przeniosłem wzrok na Erena, który siedział obok i gapił się przed siebie pustym wzrokiem. Coraz bardziej mnie sobą przerażał i jakoś nie mogłem dopuścić do siebie informacji, że zachodzą w nim zmiany. Poza tym ta choroba... Wziąłem go ze sobą do sklepu tylko dlatego, że Hanji kazała wyprowadzić go na zewnątrz, a nie izolować i trzymać z dala od świata zewnętrznego.

- Hej - odezwałem się w końcu, zwracając jego uwagę. - Tylko nie panikuj, jasne? Idziemy do sklepu, kupujemy najważniejsze rzeczy i wracamy. Proste czynności, które pewnie robiłeś już tysiące razy.

- T-tak... - Pokiwał głową na znak, że rozumie.

Westchnąłem cicho i wyszedłem z auta. Bałem się. Bałem się, że mogę do końca tego pieprzonego świata żałować jednego wyjścia do jakiegoś zasranego supermarketu. A przecież nie może zdarzyć się nic dobrego, prawda?

Głosy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz