XV

3.7K 285 126
                                    

*Eren*

Rumieniłem się. Rumieniłem się jak jasna cholera. Byłem czerwony jak burak albo jak dojrzałe róże, których tak swoją drogą nienawidziłem. Za bardzo kojarzyły mi się z Mikasą. Uwielbiała te kwiaty, tak samo jak szalik, który podarowałem jej na osiemnaste urodziny. Cieszyła się, mimo że był to kawałek materiału od zwykłego dwunastolatka. Prawie zawsze nosiła go przy sobie, chyba że było naprawdę gorąco. Wtedy trzymała go w torbie jak jakiś talizman. A dla mnie nadal był to zwykły szal.

Klepnąłem z całej siły swoje zarumienione policzki, które po chwili zrobiły się jeszcze bardziej czerwone pod wpływem uderzenia. Moje myśli znowu nie trzymały się głównego problemu, tylko kierowały się na wszystkie inne strony. Nie mogłem się skupić albo po prostu nie chciałem. Gdy tylko przywoływałem w pamięci tamten dzień z Levi'em, moja twarz w niektórych miejscach tak piekła, że od razu zaczynałem zastanawiać się nad tysiącem innych rzeczy, nawet jeśli była to moja zmarła rodzina. Byleby wymazać to ze swojej głowy.

A może właśnie w tym tkwił problem? Może podświadomie chciałem to wszystko zachować, a co gorsze, powtórzyć?

- Nie, nie, nie! - Złapałem się za głowę, energicznie kiwając nią na boki. To nie tak, to wszystko nie tak. Levi nic dla mnie nie znaczył. To były opiekun, z którym... Ja... Zacisnąłem usta w wąską linię, próbując nie rozpłakać się jak małe dziecko.

Całowaliśmy się. Oddałem swój pierwszy pocałunek starszemu mężczyźnie, który przerażał mnie i pociągał jednocześnie. Koń by się uśmiał. Ale mi nie było do śmiechu. Bałem się, choć nie do końca wiedziałem, co tak naprawdę wywoływało ten strach. Fakt, że to Levi? Tak bliskie zbliżenie z kimś, o kim właściwie nic nie wiedziałem? A może myśl, że zrobił sobie ze mnie ubaw? Że to wszystko było dla żartów i dla zabawy?

Od momentu zamieszkania u Hanji, poczułem jakiś dziwny, wewnętrzny spokój. Opiekowała się mną jak synem, więc wiele razy widziałem w niej moją mamę. Poza tym przed oczami nie pojawiały się dziwne rzeczy lub osoby, a głosy były sporadyczne i mniej natarczywe. Pierwszy raz od początku mojej choroby czułem ulgę. Nie całkowitą, ale jednak.

Koszmary też zanikały. Nie musiałem zamartwiać się i brać tabletek uspokajających, kiedy kładłem się spać. Czasami śniły mi się jakieś nielogiczne rzeczy, ale nigdy nie było tam Mikasy jak przedtem. Pani Zoë twierdziła, że to dzięki lekarstwom, rozmowom i ogólnej ciszy, które miałem tutaj każdego dnia. Jedyne co zostało i męczyło mnie nieprzerwanie to brak panowania nad emocjami. Czasami zachowywałem się całkiem normalnie, udawało mi się pożartować ze swoją opiekunką, wyjść do sklepu czy wykonać mnóstwo innych, codziennych czynności. Ale niekiedy... Niekiedy dopadał mnie przytłaczający smutek, gdzie zamykałem się w pokoju i ryczałem. Zdarzało mi się wtedy myśleć o śmierci. Jednak to nikomu nie szkodziło. Najgorzej było przy nadmiernym gniewie, inaczej agresji. Zrzucałem naczynia na ziemię, rozbijałem wszystko, co stanęło mi na drodze, wrzeszczałem jak opętany. Raz o mało nie uderzyłem Hanji, za co chciałem się ukarać. Z marnym skutkiem.

Tak więc ostatecznie był to mój największy problem, z którym nie potrafiłem sobie poradzić. Mimo to odzyskiwałem nadzieję, bo w porównaniu do czasów szpitala psychiatrycznego, czułem się naprawdę nieźle. Poza jeszcze jedną sprawą.

Levi.

Ponownie złapałem się za gorący policzek. Wystarczyło jego imię, aby moje ciało reagowało w jednoznaczny sposób. Gdyby teraz siedział obok, na pewno zwariowałbym ze stresu albo zaczął się trząść jak galaretka. Jednak jego tu nie było, co z jednej strony okazało się bardzo dobre, a z drugiej... Chyba tęskniłem. Z każdym dniem coraz bardziej brakowało mi jego dotyku, którego samo wspomnienie wywoływało u mnie uczucie dotąd nieznane. Nawet nie myślałem o tym, że brunet jest ode mnie o czternaście lat starszy. Ciagnęło mnie do niego i nie mogłem tego zmienić.

Głosy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz