Para od Tequili

105 11 4
                                    

(Adam)

Chyba trochę przesadziłem.

Nie powinienem mówić tego wszystkiego. Zniszczyłem pojawiającą się nadzieję na naszą przyjaźń.

Chociaż z drugiej strony byłem wściekły. Ona nie ma prawa mówić mi, co mam robić i czego nie. Nie twierdzę, że postąpiłem dobrze z tamtą dziewczyną, ale przecież sama tego chciała! Jakby Camillie zainteresowała się mną na chwilę na pewno by do tego nie doszło. Czy ona nie widziała jak cały wieczór próbuję jej powiedzieć, że pięknie wygląda? Że chcę z nią zatańczyć?

W obecnej sytuacji to nie ma znaczenia. Spieprzyliśmy sprawę, powiedzieliśmy za dużo. Teraz musimy zastanowić się gdzie, do jasnej cholery, podziała się Lily.

- Ekhem, Cami?

- Taak? - spojrzała na mnie zrezygnowana. Cała złość z niej uszła, podobnie jak ze mnie. Wyglądała na zmartwioną, czemu szczególnie się nie dziwię.

- Lily całą noc spędziła z Stefani, prawda? Dzwoniłaś może do niej?

- Nie, nie przyszło mi to do głowy... - zmarszczyła czoło i po chwili cicho mruknęła - Nigdy więcej alkoholu w takich ilościach.

Ja w tym czasie dzwoniłem do Gagi, która nie odbierała. Wygląda na to, że mamy dwie zaginione.

- Jezu, gdzie ona jest? To przeze mnie... Gdybym nie zachowywała się jak idiotka, bawiła się normalnie ze wszystkimi... A co jeśli coś się jej stało... Boże, przecież one były kompletnie pijane. Mogą teraz leżeć w jakimś rowie i... - przerwała i zaczęła płakać.

O nie... Gorzej być nie mogło. Nigdy nie wiem co robić, gdy dziewczyna płacze.

- Hej... - powiedziałem cicho, lecz zdałem sobie sprawę, że Camillie znajduje się na drugim końcu stołu. Szybko podniosłem się i z wahaniem położyłem jej rękę na ramieniu.

- Nic im się nie stało. Stefani pewnie zabrała ją do siebie, teraz odsypiają i nie słyszą telefonu. Pojedziemy sprawdzić, dobrze?

Niespodziewanie Cami poderwała się i zarzuciła mi ramiona na szyję. Delikatnie przytuliłem ją, czując jak cała drży. Poklepałem ją po plecach, nie wiedząc co zrobić dalej, gdyż czułem, że jej łzy zmoczyły mi całą koszulę. Co zrobić, żeby przestała płakać?!

- Ja... - wziąłem głęboki oddech - Przepraszam. Przepraszam za całą ostatnią noc, nie miałem prawa odzywać się do ciebie w taki sposób, czuję się jak...

- Nie. - przerwała mi niespodziewanie. Otarła łzy i szybko odsunęła się ode mnie - Ja zachowałam się głupio. Nie rozumiem dlaczego tak się wściekłam. Przecież nie byłeś przywiązany do mnie, chciałeś się dobrze bawić. Rozumiem to i przepraszam.

Chciałem ucieszyć się z przeprosin, ale nie umiałem. Wyczułem urazę w jej głosie, pomimo tego, że chciała ją ukryć. Mam wrażenie, że po prostu... zawiodłem ją. Myślała, że jestem inny, a okazałem się taki jak wszyscy, albo nawet gorszy.

- Myślę, że oboje mamy w tym trochę winy. - uśmiechnąłem się trochę krzywo, gdyż sam nie wierzyłem co mówię. To twoja wina samolubny idioto, krzyczało moje sumienie.

- Możemy pojechać poszukać Lily? - zapytała delikatnie.

- Oczywiście, chodź za mną.

***

(Camillie)

W obecnej sytuacji pomoc Adama była ważniejsza niż jego przeprosiny. Jechaliśmy samochodem wzdłuż luksusowej ulicy, a ja odważyłam się spojrzeć na niego. Dotąd cała moja uwaga skupiona była na Lily i nie zwracałam większej uwagi na bruneta jadącego obok mnie. Zauważyłam teraz, iż jest trochę nieobecny, wyraźnie czymś zasmucony. Znowu poczułam się winna.

- Dziękuję - powiedziałam i dotknęłam jego dłoni położonej na skrzyni biegów. Drgnęła lekko, lecz została na swoim miejscu. Zauważyłam, że Adam spojrzał na mnie kątem oka, wiec lekko się uśmiechnęłam. Jechaliśmy chwilę w milczeniu, które przerwał muzyk:

- Jesteśmy.

Przede mną pojawiła się wielka rezydencja schowana za wysokimi drzewami. Adam zadzwonił do bramy. Cisza.

- Panienki nie ma jeszcze w domu. - odezwała się postać zmierzająca w kierunku bramy - Jestem pani Hooch, gosposia panienki Stefani, mogę w czymś pomóc.

Wymieniliśmy z Adamem zatroskane spojrzenia, po czym on odezwał się:

- Liczyliśmy na obecność Stefani w domu.

Pani Hooch skinęła głową przyjmując to do wiadomości.

- Niestety jest nieobecna.

I to by było na tyle.

Gdy znowu znaleźliśmy się w samochodzie Adam niespodziewanie zaproponował:

- Może coś zjemy? I tak na razie nic nie poradzimy.

Bez entuzjazmu zgodziłam się na ten całkiem rozsądny pomysł. Po chwili wchodziliśmy do najbliższego baru.

- Jaaaa tooo cię uuuuwielbiaaam!

- Kochwamm cię tyyy moja misu tyyy!

Przy stoliku w głębi baru siedziały dwie osoby, które przyciągały zniesmaczone spojrzenia kelnerów.

Lily i Gaga.

Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Usłyszałam jak Adam z świstem wypuszcza powietrze i poczułam do niego nieopisaną wdzięczność.

- Adam, znaleźliśmy je!

- To cud, że tej uroczej pary pierwsi nie znaleźli paparazzi. Przecież one nie umieją złożyć składnego zdania!

Zdecydowanym krokiem podszedł do ich stolika i wziął je za ramiona. Wypchnął szybko z lokalu, który na szczęście był praktycznie pusty. Otworzył tylne drzwi auta i wepchnął rozchichotane dziewczyny na tylne siedzenia. Oparł się o samochód i odetchnął z ulgą.

- Dziękuję.
-Nie ma za co. - uśmiechnął się Adam - Przecież nie mogłem pozwolić, żeby te dwie osuszyły miasto z całe Tequili.

Chciałam rzucić jakąś zabawną odpowiedź, lecz zauważyłam, że przystojny mężczyzna przechodzący ulicą puszcza oko do Adama i uśmiecha sie zachęcająco. Podniosłam brwi i chciałam zapytać się wokalisty, czy zna tego gościa, lecz zainteresowany właśnie zniknął w samochodzie...

To nie tak, jak myślisz, KotkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz