Rozdział 5- Podziemia

8.6K 659 534
                                    

Szłaś w tempie otaczających cię wyznawców, w stronę czegoś co prawdopodobnie było głównym placem i najważniejszym miejscem dla kultu. Z tego co wiedziałaś, był tam ich przywódca i jednocześnie najwyższy kapłan. Odruchowo ściskałaś uchwyt od miecza do trójwymiarowego manewru, dysząc ze zdenerwowania. Mimo, że otaczało cię całe miasto, ogromne ściany groty i zwisające z sufitu skały, przed sobą widziałaś tylko bordowy materiał płaszczy. W którą stronę się nie odwróciłaś- w każdej alejce, ulicy, schodach stali wyznawcy, obserwujący cię zza biało-czarnych masek. Roznieśli się po mieście jak plaga owadów. 

Twoje serce waliło jak oszalałe, napędzane zdenerwowaniem i adrenaliną. Towarzyszyła ci ta dziwna ekscytacja, którą czułaś zawsze, kiedy działo się coś niebezpiecznego. Pomyślałaś, że to chore, że jesteśmy podekscytowani kiedy coś nam grozi.

Skończyła się jedna pieśń, a zaraz po ostatnim słowie zaczęli śpiewać kolejną. To, jak dobrze byli zorganizowani, robiło wrażenie. Tym trudniej będzie się przez nich przebić- pomyślałaś. Od podążania za nimi przechodziły cię dreszcze. Miałaś wrażenie, że stapiasz się z nimi w jedno, w pewnym stopniu dołączasz do nich. Brzydzili cię i jednocześnie się ich bałaś. 

Skarciłaś się w duchu. Jesteś żołnierzem, a teraz nie masz czasu na rozczulanie się nad sytuacją.

Przed tobą zamajaczył rynek, serce miasta zarówno dla wierzących, jak i nielicznych, zwykłych mieszkańców. Ważniejsza jednak była boczna alejka, która nagle wyłoniła się zza budynku. Wstrzymałaś oddech. Obok ciebie stała przykryta prowizorycznym, słomianym dachem klatka, prawie przy wlocie do głównej drogi, na której obecnie byłaś, zasłonięta jedynie częściowo przez skrzynie z drewna. Przed nią stało pięcioro strażników, każdy w identycznej, biało- bordowej masce, uzbrojony w dwie strzelby. Za kratami dostrzegłaś niewyraźną sylwetkę zarządcy, którą znałaś z widzenia. Twój cel.

Płynnie wysunęłaś się z nurtu zmierzającego do centrum, uważnie obserwując więzienie i strażników. Chwilę zajęło ci rozpoznanie Pixisa, mimo że widziałaś go kilka razy na powierzchni, teraz wyglądał zupełnie inaczej. Gorzej. Siedział oparty o kraty w kącie klatki, pochylając głowę do dołu. Był wykończony, a ty miałaś nadzieję, że nie torturami.

Byłaś już prawie przy straży, i nagle poczułaś falę zdenerwowania. Dasz radę, [Twoje Imię], wszystko dokładnie zaplanowałaś. Musi ci się udać.- Pomyślałaś. Byłaś spanikowana. W najgorszym momencie zapomniałaś, co robić, ale co innego planować w bezpiecznym miejscu, a musieć to naprawdę wykonać. Uspokoiłaś oddech i zwolniłaś tempo, chcąc dać sobie chwilę na przygotowanie się, a kiedy już byłaś psychicznie gotowa na rozpoczęcie swojego zadania, ruszyłaś w ich stronę. Zaczynamy.

Przeszłaś powoli obok strażników, czując na sobie ich uważny wzrok, przełknęłaś ślinę, po czym pomyślałaś "teraz", i runęłaś jak długa tuż obok ostatniego z nich. Usłyszałaś śmiech nad głową i zaczęłaś jak najszybciej podnosić się z ziemi, udając że to było tylko przypadkowe potknięcie. Dobrze że mieliście na sobie maski, bo nie miałaś pojęcia jak podrobić rumieńce wstydu po upadku. Miałaś nadzieję, że nie zauważyli, jak bardzo był teatralny.

-Te, uważaj jak chodzisz, ofermo!- Krzyknął w twoją stronę jeden z nich. Odetchnęłaś z ulgą, upewniając się, że wszystko poszło jak na razie zgodnie z planem i nic nie podejrzewają. Nabrali się.

-Wyrąbał się na prostej drodze, skubany!- Zaśmiał się drugi. Pamiętałaś, żeby nie brać niczego do siebie, w końcu tylko grałaś.

-Ciekawe czy na gorący węgiel też by się tak przewracał!- Przeszedł cię dreszcz, kiedy usłyszałaś głos trzeciego. Udając, że coś ci wypadło, zamiast całkiem się podnieść, zostałaś na klęczkach. Zjadał cię stres.

[ Levi x Reader ] Tylko Pod GwiazdamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz