XIV - D.A.

421 30 7
                                    

Jako portret, Wergiliusz S

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jako portret, Wergiliusz S. Black nie miał większych wymagań wobec życia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego doczesna esencja jest teraz zawarta w płótnie i nie stawia go dłużej w pozycji decyzyjnej. Cieszył się zatem, że wisi obok swojego kuzyna Vermeera, z którym całe wieczory mogli tłuc w pokera. Prawda, jego kuzyn nie był zbyt dostojnym towarzystwem nawet za życia (ten, kto wmówił mu, że kapelusze dodają uroku poety musiał być kompletnie pomylony!), ale przynajmniej w tej części domu nikt im nigdy nie przeszkadzał. To znaczy – do czasu, gdy różowowłose tornado nie przebiegło w dół schodów, a ogromny dog arlekin Vermeera, ujadając do tego jak wściekły, nie przewrócił im stołu, na którym leżały karty i żetony.

– Bezczelne dziewczynisko! – krzyknął za nią Wergiliusz, ale ona nic sobie z tego nie robiła.

– Jak śmiałeś! – krzyknęła, gdy zbiegła już do hallu i dopadł do niej zdyszany Lupin. – Spałeś z inną kobietą!

Zbity z tropu wilkołak zrobił krok w jej stronę, ale zaraz potem się wycofał. Anastazja, wyjadając właśnie resztę masła orzechowego ze słoika, schowała się szybko z powrotem w kuchni. Nie miała zamiaru być tego świadkiem. Helgo, czemu wybrała sobie akurat ten moment na podjadanie!

– Dora, to... To było piętnaście lat temu, ja...!

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi!

– Nie, właściwie to nie wiem. Mówiłem ci, nie wiedziałem, że mam syna, to dla mnie taka sama nowość, jak dla ciebie!

– I kiedy się o tym dowiedziałeś?!

– No, trzy... Kilka... Dni temu? Dora! – Odskoczył na bok, gdy posłała w jego kierunku Upiorogacka. – Dora!

– I mówisz mi o tym dopiero teraz?!

– Dora!

– Nie nazywaj mnie tak! W ogóle się do mnie nie odzywaj! – Miotnęła w niego jeszcze paroma zaklęciami, zanim zdążył paść na dywan. Jeden szczególnie paskudny urok odłamał szczebel poręczy wiekowych schodów.

– Na Godryka, nie będę mówił do własnej dziewczyny po nazwisku! – Lupin przestał zasłaniać głowę, a Tonks na chwilę opuściła różdżkę.

– Co? – Trochę się uspokoiła.

„Nazwał mnie swoją dziewczyną? Morgano..."

– To, co słyszałaś. – Wstał i otrzepał się, próbując zachować resztki godności.

Przez chwilę rozważała, co powiedzieć, ale zaraz potem impulsywna strona charakteru wygrała. Wymaszerowała do kuchni i trzasnęła drzwiami. Chwilę potem za Lupinem walnęły drzwi frontowe. Anastazja, speszona, stała za lodówką, trzymając łyżeczkę w ustach. Wyjęła ją, z miną winowajcy.

– Słyszałaś? – Tonks westchnęła ciężko.

– Przepraszam, naprawdę nie chciałam podsłuchiwać, po prostu byłam w kuchni.

Siostry HexwoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz