Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Hrabina Oleńska patrzyła triumfalnie na Szalonookiego, który marszczył to, co mu pozostało z nosa i usilnie starał się nie poddać. Jak ona uwielbiała z nim rywalizować!
– Więcej herbaty, Al? – Machnęła ręką na Bergmana, który pospieszył do niej usłużnie z tacą. Skrzaty przeszły ze Stworkiem prawdziwą batalię, zanim ten dał za wygraną i, chcąc nie chcąc, zaakceptował ich obecność na Grimmauld Place. Teraz były nieco czujniejsze i jeszcze bardziej usłużne.
– Nie poganiaj mnie, kobieto! – burknął auror, choć nie tak ostro, jak zwykle.
– Ależ nikt cię nie pogania, mamy czas. – Zerknęła kontrolnie na szachownicę. – Al? Nie przypomina ci to jakiegoś szczególnego pojedynku? Z tym... Jak mu tam było, Wollstonecraft?
Moody sapnął ciężko i spojrzał na nią z wyrzutem, z dłonią zawieszoną nad czarnym gońcem (hrabina zawsze grała białymi i nie znosiła szachów czarodziejów, nie było w tym temacie mowy o ustępstwie).
– Nie próbuj mnie zdekoncentrować, wiesz, że ci się nie uda. – Wrócił do obmyślania strategii, a ona, kryjąc jak mogła swój triumfalny uśmieszek, spokojnie wzięła dzbanek z tacy i dolała im więcej herbaty. Skrzat wyszedł z biblioteki i starannie zamknął za sobą drzwi.
– Niczego nie próbuję, mój drogi, po prostu masz w zanadrzu tyle fascynujących historii, a ja uwielbiam ich słuchać! – Udała, że nie widzi jego czujnego spojrzenia. Magiczne oko zawirowało mu niekontrolowanie. – Więc daj już spokój, rozchmurz się na chwilę! Jaki on był? Brian Wollstonecraft.
Alastor przesunął gońca na B5 i uśmiechnął się krzywo.
– Był fatalny z obrony, Bogu dzięki.
– Tak myślałam. – Uśmiechnęła się. – Hm, szach i mat, mój drogi! – Zgrabnym ruchem przesunęła konia po planszy. Na twarzy aurora natychmiast odmalowała się irytacja. Zaraz przysunął się bliżej stolika i zanalizował wszystko jeszcze raz, jeszcze nie dowierzając. Znowu to zrobiła, podła szelma! Hrabina upiła z triumfem nieco herbaty, chociaż wciąż próbowała nie pokazać, jak bardzo kochała z nim wygrywać.
– Dagmar, jesteś bezlitosna! – sapnął, a ona zaśmiała się głośno. – Bezwzględna!
– Mój drogi, jestem niezniszczalna! – Wstała od planszy i wyjęła z leżącej na kanapie torebki swoją czarną fifkę. Zapaliła papierosa elegancką, staroświecką zapalniczką, gdy tymczasem Alastor wciąż przesuwał ręką nad pionkami i nie mógł się pogodzić z porażką. Spojrzał na nią z pretensją.
– To wszystko przez to cholerne gadanie! – warknął, choć jakimś sposobem, i tylko gdy zwracał się do niej, w jego głosie nie było ani trochę pretensji. Gdyby ktoś nie znał Moody'ego, mógłby pomyśleć, że gdzieś w głębi czai się wręcz spora doza sympatii.