Część 15

1.1K 110 2
                                    

No ale co mi się dziwić? Dopiero do nich trafiłam, więc bałam się tak na prawdę wszystkiego co się rusza. Małe dziecko bez żadnych wspomnień, rodziny i z niewiedzą co ma zrobić. Tego dnia znowu zastanawiałam się, co się ze mną stanie. Siedziałam na wielkim parapecie, w jakimś pokoju zabaw, który jest do dzisiaj. To właśnie ostatnio z niego na Lewciu uciekłam, ale to szczegół... Patrzyłam jak za oknem pada coraz większy deszcz, ale jakoś... czułam że muszę wyjść. Po prostu uciec od wszystkich ludzi, od tego miejsca. Bez żadnego plecaka, czy nawet bucików przemknęłam się do głównego wyjścia ale zarazem i wejścia. Schowałam się za najbliższą ścianą i patrzyłam czy nikt nie idzie. Wcześniej też chciałam uciec, ale nie pomyślałam o nieznajomych i złapali mnie. Gdy przejście było puste wybiegłam przez nie jak torpeda i znalazłam się na jakimś placu. Na moje nieszczęście nigdy tam nie byłam, więc nie pomyślałam, iż ktoś tam może być. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, drzwi przywaliły w ścianę wywołując wielki huk, a wszyscy się na mnie spojrzeli. Stałam tak przez chwilę jak słup soli, ale po chwili rzuciłam się do ucieczki w stronę, gdzie nikogo nie było. Czyli w stronę lasu, ale żeby nie było za łatwo, musiałam jakoś ominąć siatkę z drutu strzegącą bazy. Od razu jak ja się rzuciłam biegiem, dorośli też to zrobili. Tyle że oni mieli formę, dłuższe nogi i przewagę liczebną. Obiegło za mną jakieś pięćdziesięciu mężczyzn, ale ja się nie poddawałam. Siatka była coraz bliżej, a ja będąc coraz bliżej dostrzegłam w niej małą dziurę. Jednak owa dziura nie była przy ziemi, a na samym środku wysokości. Stwierdziłam wtedy, że to zrobię, albo przygotuję się na strach przed każdym kolejnym dniem spędzonym w klatce. Słyszałam jak mężczyźni zwalniali ciesząc się z zaistniałej sytuacji. Pewnie myśleli, że wpadnę na tą siatkę, albo zaraz się zatrzymam. I pamiętam że nawet na chwilę nie zwolniłam, a wręcz przyśpieszyłam. Skoczyłam w ostatniej chwili, wyciągając ręce przed siebie. Jakby chcąc złapać lepszą przyszłość... Ta chwila gdy leciałam dłużyła mi się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, a wszystko ucichło. Chciałam otworzyć oczy i zobaczyć gdzie jestem, ale bałam się więc zostawiłam je tak jak były. Chwilę potem poczułam jak opadam. Przeturlałam się z parę metrów, aż leżałam nieruchomo na ziemi. Powoli wstałam, co nie było takie łatwe bo zraniłam się w ręce i nogi, ale moja radość była większa. Cieszyłam się z tego co zrobiłam, ale nie docierało to do mnie. Lecz gdy w końcu to zrobiłam, spojrzałam na tych mężczyzn, by zobaczyć czy dalej tam stoją. I faktycznie stali. Patrzyli się na mnie z otwartymi buziami, wielkimi oczami i powoli otrząsając się z zaskoczenia. Zaczęłam skakać jak najwyżej, wymachiwać rękami, ale nie pisnęłam ani słowem. Od mojego pojawienia się, nikt nie słyszał mojego głosu. Dalej się tak cieszyłam, ale przypomniałam sobie po co to wszystko było. Po raz kolejny tamtego dnia rzuciłam się do biegu, ale już przez nikogo nie ścigana. Oni jeszcze coś tam krzyczeli, pewnie żebym się zatrzymała, ale nawet ich nie słuchałam. Biegłam jakieś pięć, może dziesięć minut aż nie usłyszałam jakiegoś... odgłosu. Zatrzymałam się i zastanawiałam czy pójść w tamtą stronę. W końcu stwierdziłam, że czemu nie? Ruszyłam powoli w tamtym kierunku, gdzie po chwili pod drzewem zobaczyłam jakiegoś małego kotka, jakby... wołającego o pomoc. Bardzo szybko mnie zobaczył i od razu zawarczał.
- Nie zbliżaj się! - podskoczyłam z przerażenia i się obejrzałam. Nikogo nie zobaczyłam, więc podeszłam bliżej - Nie słyszałaś?! - miałam już tego dosyć i się odezwałam.
- To ty? - myślałam, że jestem głupia, bo przecież koty nie mówią - Pod drzewem?
- A któż by inny? - patrzył na mnie jak na idiotkę - Nie podchodź do mnie... Nie znam cię... - uspokoił się trochę.
- Nie zrobię ci krzywdy - aby potwierdzić swoje słowa, usiadłam na ziemi. Nie było to najprzyjemniejsze, bo była cała mokra, od dalej padającego deszczu - Gdzie masz rodziców?
- Od kąt pamiętam jestem sam - jęknął. Musiał to przeżywać.
- Ja też jestem sama... - spojrzał na mnie uważnie - Straciłam wspomnienia i dzisiaj uciekłam jakimś dorosłym - schowałam głowę w kolanach, a te oplotłam ramionami. Zaczęłam myśleć co ja dalej zrobię. Nikogo nie znam, żadnych pieniędzy nie mam, nawet butów. Poczułam jak coś mnie liże po ręce, więc szybko podniosłam głowę. Okazało się, że to ten kociak.
- Czyli jesteśmy tacy sami - miałam wrażenie jakby się uśmiechnął - ktoś się zbliża. Choć po cichu - pokazał mi gdzie iść i po chwili byliśmy pod jakimś drzewem. Dokładniej kucaliśmy w jakimś dole pod drzewem. Widzieliśmy wszystko przez małą szparkę między tymi grubszymi korzeniami a ziemią. 
- Zwiała nam! - wrzasnął jakiś mężczyzna. To była chyba ta grupa co mnie goniła. 
- Uspokój się. Nie mogła uciec daleko. Poza tym dalej jest miasto. Sama zginie - nie pamiętam kto to powiedział, bo go nie widziałam.
- Kretyni! - tego głosu nigdy nie zapomnę... To był Daniel. Od początku był dziwny... Inny od wszystkich. Gdy oni byli ciekawi skąd się wzięłam, on po prostu się martwił. I do dzisiaj mu to zostało - Albo ona się znajdzie, albo wy poniesiecie konsekwencje! I niech tylko któryś wspomni coś o jej śmierci to sam mu przypierdolę! - to pamiętam najwyraźniej z całej sytuacji. Te słowa, jego ton głosu i groźny wyraz twarzy.  

Przepraszam za spóźnienie >_<

Ona i zwierzętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz