1

192 4 3
                                    

- PRZYSIĘGAM, ŻE JEŚLI W CIĄGU PIĘCIU MINUT NIE ZEJDZIESZ NA DÓŁ, ZMIENIAM HASŁO DO WIFI.

Delikatnie uchyliłam powieki i i zmrużyłam oczy, aby zaraz po tym nimi przewrócić. Czy w tym domu mogę się chociaż raz dobrze wyspać? Cóż, mieszkając z dwoma młodszymi braćmi, wiecznie zestresowaną matką to raczej niewykonalne. Jest też tata, ale on jest chyba najnormalniejszy z nich wszystkich.

Pierwsze co zrobiłam to przeciągnęłam się dokładnie, tak aby wyprostować wszystkie kończyny. Wzięłam do ręki telefon, aby zobaczyć która jest godzina i przy okazji sprawdzić czy hasło do WIFI jest wciąż takie same.

Powolnym krokiem ruszyłam w dół schodów, starając się z nich nie spaść. Z rana mój mózg jest jeszcze na poziomie pierwotniaka.

Gdy weszłam do kuchni zastałam widok taki jak prawie zawsze: mama próbująca ogarnąć trzy jajecznice na raz, tatę czytającego gazetę i te dwa małe potwory biegające po pomieszczeniu.

- Widać na ciebie trzeba używać radykalnych argumentów - westchnęła mama i położyła mi przed twarzą talerz ze śniadaniem.

Nick i Rick jak poparzeni rzucili się do stołu, a ja powoli zaczęłam konsumować danie. Tata odłożył gazetę (kto w tych czasach jeszcze czyta gazety?) i też wziął się do jedzenia.

- Mam nadzieję, że każdy jest spakowany i o równej dwunastej będziemy mogli wyjechać na lotnisko - tata rozejrzał się po nas, czekając na naszą reakcję.

- Właśnie. Bilety, bagaż podręczny, telefony i te wszystkie inne pierdoły, które bierzecie ze sobą do samolotu mają być przygotowane. Nie będziemy potem biegać, bo któreś z was zgubiło słuchawki i...

- Zrozumieliśmy mamo - wtrąciłam. Miałam dość jej paplania z samego rana, bo zawsze musi dramatyzować.

Kiedy wróciłam do pokoju rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu. Wszystkie meble zostały wcześniej wyniesione, więc teraz jedyne co było w tym miejscu to jakiś stary materac, na którym spałam i plecak z moimi ubraniami i innymi rzeczami.

Poszłam do łazienki, aby odprawić rutynową toaletę. Ubrałam się w jeansowe spodenki i czarny podkoszulek, ponieważ była końcówka lata, a upał dosłownie nas pochłaniał.

Rozczesałam moje jasno różowe włosy i spięłam je w kucyka. Może przez to nie będzie mi aż tak gorąco.

Do wyjazdu została godzina, więc uznałam, że przejdę się trochę po okolicy ten ostatni raz. Wszystko było lepsze niż siedzenie w tym domu wariatów, więc wcisnęłam na nogi moje czarne Vansy i wyszłam na podwórko.

Ruszyłam w dół drogi i bez konkretnego celu szłam przed siebie.
Ostatni raz mijam ten dom, to drzewo, ten znak. I szczerze? Mam to gdzieś, naprawdę. Nigdy nie byłam szczególnie przywiązana do tego miejsca, więc ta przeprowadzka nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nie spotkałam tu nikogo za kim mogłabym chociaż trochę tęsknić. Jedyną przyjaciółką jaką miałam była Sara, mieszkała w Miami w dzielnicy, do której miałam się wprowadzić. Więc w sumie cieszyłam się, że opuszczam to miejsce. Nic ani nikt mnie tu nie trzyma. I dobrze, przywiązywanie się do ludzi jest słabością. Jedynie Sara zdołała pokazać mi, że warto z nią zostać i jej zaufać.

Najbardziej się jednak cieszę, że skończyłam tutaj naukę.
Ludzie w tutejszej szkole niemiłosiernie działali mi na nerwy. Nie powinni się dziwić, że straciłam cierpliwość. Ale widok opuchniętej twarzy Madison naprawdę sprawił mi wiele przyjemności.

Zaśmiałam się pod nosem na to wspomnienie, co było trochę parszywe, ale nic na to nie poradzę. Nigdy nie uderzyłabym nikogo, gdyby tylko na tym świecie istnieli inteligentni ludzie. A ludzie z tej szkoły i inteligencja nie mają prawa być ze sobą w jednym zdaniu.

she got it bad// shawn mendesWhere stories live. Discover now