Rozdział 2 - „Gdy groza wypełni serce..."

15.5K 669 891
                                    

– Obudź się, szlamo! - Piekący ból policzka otrzeźwił ją na tyle, że otworzyła oczy.

– Dobra, Ramond, teraz ocuć tę rudą – odezwał się jakiś zachrypnięty głos.

Dreszcz strachu przebiegł po plecach Hermiony, a w myślach uformowało się nieme błaganie, by był to tylko koszmarny sen. Poczuła ból w ramionach i nadgarstkach, zbyt realny, by mogła go wymyślić jej podświadomość. Jej ręce krępowały stare, zardzewiałe kajdany przytwierdzone wysoko do ściany. Klęczała na zimnej, kamiennej podłodze w lochu, który oświetlała tylko jedna pochodnia. Ostrożnie rozejrzała się dookoła. Tuż obok niej siedziała równie przerażona Lavender. Dalej przywiązana była Ginny, którą teraz klepał po twarzy jakiś młody Śmierciożerca. Zauważyła jedynie, że obok rudej najpewniej siedzi Luna, a to znaczyło tylko jedno. Ujść z zasadzki zdołała tylko Parvati. Reszta z nich została złapana i przywleczona do miejsca, którego nazwa budziła we wszystkich strach. Umbra Walpurgis. Twierdza Śmierciożerców nazywana również Cieniem Śmierci. Mawiało się, że żaden wróg Czarnego Pana nie wyszedł z tego miejsca żywy...

– Wszystkie są przytomne, możemy więc wezwać już naszego pana – stwierdził jeden z dwóch Śmierciożerców obecnych w lochu.

Hermiona dla zasady sprawdziła, czy jest w stanie się uwolnić. Wiedziała jednak, że to próżny trud. Śmierciożercy łapali swoje ofiary nie po to, by umożliwić im ucieczkę. To koniec. Wpadły w ręce Czarnego Pana. Pozostawało się modlić, by śmierć nadeszła szybko i nie była bardzo bolesna. Lavender płakała, chyba uświadamiając sobie, jaki los wkrótce je spotka. Ginny i Luna milczały, ale ich twarze były spięte. Obie również miały świadomość, że nic nie jest w stanie ich uratować. Znajdowały się w Twierdzy Śmierciożerców, nie wiadomo gdzie. Nie wiedziały też, ile czasu minęło od ich porwania, ale Hermiona wiedziała jedno. Zakon z pewnością nie miał sposobu ani środków, by je uwolnić. To był koniec...

Duże, drewniane drzwi do lochu otwarły się i weszła przez nie postać, której każda z nich miała nadzieję już nigdy nie oglądać.

Czarne, drogie szaty. Blada, pozbawiona nosa twarz i przerażająco czerwone oczy.

Pan życia i śmierci...

Ten-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać...

– Widzę, że nasi goście już nie śpią – z jego ust wydobył się złowieszczy syk.

– Ocuciliśmy je, mój panie – odpowiedział jeden ze sług, pokornie skłaniając głowę.

Voldemort uniósł dłoń, by uciszyć Śmierciożercę i powoli podszedł do nich, a jego ohydny wąż podążył tuż za nim.

– Witaj – odezwał się, stając twarzą w twarz z Ginny.

Ruda hardo spojrzała w te przerażające tęczówki, ale nic mu nie odpowiedziała.

– Czekałem na tę chwilę... - mruknął Czarny Pan, dotykając swym bladym palcem jej policzka. – Od dawna byłem ciekaw twej osoby. Wspomnienie o tobie nie dawało mi spokoju - mówił, przyglądając się Ginny, jakby ta była jakimś eksponatem na wystawie.

– Skoro już zaspokoiłeś swoją ciekawość, zakończ to szybko – wydusiła Gin. I choć głos jej lekko drżał, to było widać, że jest gotowa na wszystko.

Czarny Pan roześmiał się głośno, a jego śmiech był tak samo przerażający jak cała jego postać.

– Skończyć? O nie, mała czarownico, nie mam na razie takich zamiarów. Przynajmniej, jeśli chodzi o ciebie. – Voldemort przeniósł swoje spojrzenie na Lunę, później na kolejne dziewczęta.

Gdy jesteśmy sami |Dramione|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz