Rozdział 9 - „Gdy płomień zaczyna się tlić..."

13.8K 619 183
                                    

Który to już raz liczyła te cholerne pęknięcia w tym przeklętym suficie?

Siedemdziesiąt osiem... Te usta...

Siedemdziesiąt dziewięć... Zapomnij o tym wreszcie!

Osiemdziesiąt... Smak whisky, który rozszedł się po jej ciele z przedziwną falą dreszczy.

Zacisnęła mocniej powieki, chcąc odpędzić od siebie te myśli, które, niczym nawracająca ciągle migrena, męczyły jej biedną, skołataną głowę.

Od tego pamiętnego, a raczej historycznego wręcz, wydarzenia minął już tydzień, a ona wciąż nie spała po nocach, licząc te przeklęte pęknięcia w tym cholernym suficie.

Są takie sytuacje w życiu, których nie da się od tak zapomnieć. Dzień, gdy dowiedziała się, że jest czarownicą, pierwsza podróż do Hogwartu, oczy Bazyliszka, który ją spetrifikował, pocałunek z Wiktorem Krumem, wiadomość o powrocie Voldemorta, bitwa o Hogwart, śmierć jej ojca... Jednak od tych kilku dni wiedziała, że z jej pamięci nie zniknie jeszcze jeden obraz. Jedno wspomnienie zostanie z nią na zawsze, chyba, że ktoś łaskawy rzuci na nią zaklęcie zapomnienia.

Chociaż... nie. To mogła pamiętać. Pocałunków, takich przez duże "P" nie należy zapominać.

I znów te pęknięcia. Na nowo. Od początku.

Raz, dwa, trzy.

Jego ręce na jej twarzy. Ciało wciskające ją w ścianę. Zapach alkoholu.

Mimo, że było to tak podobne do tego, co zrobił jego ojciec, ona czuła się zupełnie inaczej.

To nie był strach. Nie bała się go. Nie bała się tego, co może zrobić.

Pierwszą myślą było to, że on nie jest świadomy... że to wszystko, to tylko sprawka ognistego trunku.

Już na zawsze zapach whisky będzie jej się kojarzył właśnie z nim i tym brutalnym pocałunkiem, który nie wiedzieć jak i czemu zamienił się w subtelną pieszczotę jej warg. A przecież naprawdę chciała go odepchnąć lub jakoś zaprotestować.

Więc dlaczego tego nie zrobiła? Dlaczego pozwoliła jego gorącemu językowi wśliznąć się do swych ust, by podzielił się z nią smakiem tej samej whisky, której napicia się tak usilnie odmawiała?

Merlinie! Co ona najlepszego narobiła?

Całowała się z Malfoyem!

Naprawdę to zrobiła. I, choćby przez kolejne sto lat liczyła te przeklęte pęknięcia, nie zapomni o tym, co wtedy czuła. O tym, co zrobiła. Ani o tym, że ten pocałunek był tak bardzo, bardzo różny od tych nieporadnych buziaków jakimi obdarzał ją Ron. Ile razy przerywała swojemu chłopakowi z lekkim obrzydzeniem, stwierdzając, że za mocno się ślini i ma już dość? Ile razy zdarzało jej się oddawać jego pocałunki, jednocześnie myślami błądząc po najnowszej liście zaopatrzenia?

Tego pocałunku nie tylko nie przerwała, ale nie potrafiła myśleć o niczym innym niż to, dlaczego do niego doszło i dlaczego go...oddała.

A może te myśli nie byłby tak strasznie dręczące, gdyby nie to, co stało się później.

Wyszedł.

W jednej chwili czuła jego dłoń na swoimi pośladku, drugą trzymał jej włosy, a ona wplotła palce w jego... a później puścił ją i szybko wyszedł, mocno trzaskając drzwiami.

Czterdzieści pięć, czterdzieści sześć – nienawidziła tego pieprzonego, obskurnego sufitu.

Coś ty najlepszego narobiła, Granger? Dlaczego? - pytała się wielokrotnie w ciągu tego tygodnia. Unikała go, a on unikał jej. Nie wiedziałaby nawet, że wrócił do komnat, gdyby nie szum wody, który późno w nocy dobiegał ją z łazienki i stosy papierów na jego biurku, które leżały w innym układzie każdego dnia, gdy rano wchodziła do salonu.

Gdy jesteśmy sami |Dramione|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz