17. Prince

198 46 9
                                    

Pozostało już tylko siedmiu żywych Trybutów. Oprócz mnie - troje przyjaciół i trzy bestie.

Coraz bardziej tęskniłam za Prince'm. Bałam się, że nie zdążę się z nim pożegnać, zanim któreś z nas przegra Igrzyska. Oczywiście moglibyśmy wygrać je razem, ale to nie takie proste.

Boję się choćby wspominać o moim mężu przy Herkulesie. Mój sojusznik traktuje mnie jak swoją dziewczynę. Właściwie to pozwalam mu na to, więc nie powinnam mieć do niego pretensji. W końcu chciał dla mnie dobrze.

Szóstego dnia - który w całości miał być ciszą przed burzą - zdobyłam się na odwagę i spytałam Herkulesa, czy mogłabym poszukać Kidy. Opowiedziałam mu o jej przyjaznym nastawieniu podczas treningów i o tym, jak uratowała mnie przy Rogu Obfitości.

- Wiesz, że i tak któraś z was będzie musiała umrzeć? - spytał.

- Wiem - odpowiedziałam cicho. - Ale mimo wszystko...

- Snow. - Hercules delikatnie pogładził mnie po ramieniu. - Nie chcę, żebyś cierpiała. Polubicie się jeszcze bardziej, a później ból po stracie będzie jeszcze większy. Poza tym... - Spuścił wzrok. - Przecież wiesz, że zrobię wszystko, żebyś wygrała. Posunąłbym się nawet do...

- Nie zabijesz jej - syknęłam nagle. - Nie masz prawa podnieść na nią ręki.

- Oczywiście, oczywiście - przytaknął Hercules. - Tak tylko mówię.

Westchnęłam ciężko i położyłam się na trochę małej i twardej, aczkolwiek w tych warunkach niezwykle wygodnej poduszce.

- Boję się Tarzana - wyszeptałam.

- Ja też się go boję - odpowiedział poważnie Hercules.

Dopiero wtedy w pełni dotarło do mnie, że mogę nie dożyć następnego ranka.

***

Dożyłam.

Nie wiem, co działo się u innych Trybutów szóstego dnia - gdyby nie działo się nic, Organizatorzy raczej powinni coś wymyślić dla uatrakcyjnienia - ale miałam przeczucie, że dziś coś musi się wydarzyć.

Może i Igrzyska trwały krótko, ale przecież to w niczym nie przeszkadzało. Raczej nie skłoni Organizatorów do podarowania nam kilku dni odpoczynku.

Właściwie, to chyba wszyscy już byśmy chcieli, żeby to piekło się skończyło w jakikolwiek sposób.

Siódmego dnia obudziłam się cała spocona. Robiło się naprawdę coraz cieplej. Hercules też to przyznał.

- Może zbliżamy się do Słońca, nawet jeśli tego nie zauważamy - powiedział.

- Może. Ale w jakim celu...? Żeby nie przedłużać Igrzysk i zabić wszystkich? Przecież i tak minęło dopiero sześć dni, a Zwycięzca musi być.

Hercules wzruszył ramionami.

- Nie przejmuj się. Zostało już niewiele wrogów do wyeliminowania.

- Mam tu tylko trzech wrogów - przypomniałam. - A i tak nie chcę, żeby umierali.

- Quasimodo i Beast są wredni i źli. Kto by ich żałował? A Tarzan... może i miał dobre serce, ale nie teraz. Nie możesz się rozczulać, Snow. Nie na Igrzyskach Głodowych.

- Wiem... Wiem. - Odkaszlnęłam. - Pójdę poszukać Kidy.

***

Na początku Hercules nie chciał mnie puścić samej, ale w końcu uległ. Wzięłam ze sobą łuk ze strzałami i duży, ostry nóż, którego właściwie bałam się dotknąć.

- Bądź ostrożna - przypomniał Hercules. - Nie bój się walczyć w obronie własnej. Tu nikt cię nie ukarze za zabójstwo.

- Oprócz mojego sumienia - prychnęłam, po czym wyruszyłam w drogę.

Zdążyłam się już niejako przyzwyczaić do Herculesa i jego bezpiecznej obecności. Przy nim prawie się nie bałam. Teraz czułam dziwną pustkę, choć znałam tego człowieka od trzech dni. Niebywałe.

Intuicyjnie udałam się na Wenus, choć wszystko we mnie krzyczało i piszczało, że właśnie tam Tarzan przerwał ciało Esmeraldy na pół. Poza tym było tak cholernie gorąco.

Przez jakiś czas chodziłam po Wenus, uważnie się rozglądając i reagując na każdy najmniejszy dźwięk. W końcu pomyślałam, że mam już dość i wrócę do Herculesa, dopóki nie ma nikogo w pobliżu. Nagle ktoś się zjawił. Ale to wcale nie była Kida.

I nie Tarzan.

Prince.

Pojawił się nie wiadomo jak i kiedy. Staliśmy kilka metrów od siebie i patrzyliśmy się. Po prostu się patrzyliśmy. Chciałam do niego podbiec, przytulić go i powiedzieć, jak bardzo za nim tęskniłam, i podzielić się z nim całą moją historią na Arenie, a później wysłuchać jego przygód. Chciałam wygrać z nim Igrzyska i wrócić do domu. Albo nie. Lepiej umrzeć razem z nim i pójść do... ech nieważne.

Najważniejsze jest to, że nie zdążyłam.

Wielkie, umięśnione ciało naskoczyło na mojego męża i wbiło mu sztylet w pierś. Ostatnio naoglądałam się tyle scen błyskawicznych śmierci, że na początku naprawdę nie dotarło do mnie, co się stało. Lecz wtedy przez moje ciało przebiegł prąd. Chwyciłam strzałę, wyjęłam buteleczkę z płynem od Cinderelli, którą dała mi pierwszego dnia, umierając; wylałam śmierdzącą zawartość na grot i wystrzeliłam.

Hercules zdążył w tym czasie spojrzeć na mnie i jęknąć "Przepraszam".

Gdy zatruta strzała trafiła w jego szyję, rozległy się dwa huki armaty, jeden po drugim.

Właśnie straciłam dwóch chłopaków na raz.

Właśnie stałam się mordercą.

***

Rzuciłam broń na ziemię i podbiegłam do Prince'a. W jednej sekundzie moje ciało zaczęło drgać od szlochu, a z moich oczu poleciały pierwsze łzy. Całowałam brudne, pokaleczone i posiniaczone ciało mojego męża. Uświadomiłam sobie, że musiał mieć mniej szczęścia niż ja. Musiał naprawdę walczyć o każdy dzień przeżycia. Może walczył z którymś z najgroźniejszych Trybutów. Może kogoś zabił.

Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Prince miał całe życie przed sobą. Całe życie... ze mną. Jako mój mąż. Jako chłopak, z którym dzieliłam najważniejsze chwile mojego istnienia. A teraz już go nie było.

W tej chwili nie obchodził mnie martwy Hercules, ani to, jak sobie poradzę bez niego. Właściwie, to chętnie popełniłabym samobójstwo, zostawiła tą ciężką skorupę zwaną ciałem na Ziemi (a raczej... ekhem, Wenus) i jako niewidzialna, smutna dusza wyruszyła na poszukiwania niewidzialnej, smutnej duszy należącej do chłopaka zwanego kiedyś Prince'em. A jeszcze wcześniej...

Nie wiedziałam, jak naprawdę miał na imię Prince. Nie spytałam go.

Zaczęłam płakać i krzyczeć jeszcze mocniej. Nie zdążyłam się nawet z nim pożegnać. Nigdy nie powiedziałam, że go kocham.

- Kocham cię, Prince - załkałam więc, oddając jego ciało w szpony samolotu. - Byłeś najlepszym, co mogło mnie spotkać dzięki Kapitolowi.

Właśnie wtedy zrozumiałam mniej więcej, jak czuł się Tarzan. Poza tym wrócił do mnie zdrowy rozsądek i jak najszybciej ulotniłam się z miejsca, w którym narobiłam tyle hałasu.

Jeszcze nigdy nie czułam się taka samotna.




Dawno temu w KapitoluOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz