Ósmego dnia było gorąco jak nigdy przedtem.
To dodatkowo odbierało mi siły - zwłaszcza, że niemal wcale nie spałam dzisiejszej nocy. Najpierw z żalu po Princie. Potem ze strachu przed wrogami.
Jeszcze później uświadomiłam sobie, że zabiłam człowieka. Nawet, jeśli miał on coś nie tak z głową i zamordował najbliższą mi osobę, to i tak był człowiekiem. Usunęłam go z tego świata, choć nie miałam do tego prawa. On też nie miał prawa odbierać życia nikomu, ale to nic nie zmienia.
Zostałam mordercą i to nie dawało mi spokoju ani na chwilę.
Rankiem, gdy siedziałam w pełnym wyposażenia namiocie, smętnie żując kawałek chyba już lekko nadpsutego mięsa, ktoś do mnie wszedł. W pierwszej chwili powinnam zerwać się na równe nogi i chwycić za broń, ale moje mięśnie nic sobie z tego nie robiły. W sumie, miały rację. To była Kida.
Miała poranioną twarz, ale nie tak bardzo, jak Prince. Poza tym tylko obandażowane ramię. Nic więcej. Wyglądała na zdrową i silną.
- Hej, Snow - powiedziała. - Mogę się dosiąść?
- Jasne - mruknęłam. - Tylko nie jedz tego mięsa. Jeszcze ci zaszkodzi.
- Więc dlaczego ty je jesz?
Przez kilka sekund wpatrywałam się w moje pożywienie, jakby była w nim zapisana odpowiedź na wszystkie pytania. W końcu wzruszyłam ramionami i kontynuowałam przerwaną czynność.
- Masz wodę? - spytała Kida.
- Jeszcze cztery butelki. Stoją po prawej stronie.
Dziewczyna szybko chwyciła swoją zdobycz, połknęła chyba ponad połowę zawartości butelki, odstawiła ją na bok i usiadła przy mnie.
- Wczoraj, kiedy zobaczyłam na niebie twarz Prince'a... postanowiłam cię odnaleźć.
- Szkoda, że nie zrobiłaś tego wcześniej - odparłam sucho.
Nie myślałam już nad tym, co mówię. Chłodna i obojętna.
Morderczyni.
- Ale Hercules też zginął. - Kida przechyliła lekko głowę. - Byłaś jego sojuszniczką, prawda? Widziałam was razem.
- Tak. Zapewne dzięki niemu jeszcze żyję.
- Widziałaś, jak zginął?
Zacisnęłam pięści i odkaszlnęłam.
- On zabił Prince'a, a ja zabiłam go. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Och, rozumiem - przytaknęła Kida i wzięła jeszcze jeden duży łyk wody. - Już od tak dawna nic nie piłam. Na dodatek jest coraz goręcej, zauważyłaś?
- Tak.
- Kiedy umarł Milo, przestraszyłam się, że nie dam sobie rady - powiedziała ni z tego, ni z owego Kida. - Kilka razy musiałam walczyć z różnymi Trybutami, ale na szczęście nie z Herkulesem. Dobrze, że już nie stanowi zagrożenia.
Zdawałam sobie sprawę, że moja sojuszniczka zastanawiała się nad tym wszystkim. Nad tym, jakim cudem Hercules wybrał sobie akurat mnie. I jakim cudem udało mi się go zabić. Ale nie pytała, bo wiedziała, że to dla mnie trudne.
Może mogłybyśmy zostać przyjaciółkami.
- Mój pobyt na Arenie opierał się na uciekaniu i ukrywaniu się - odpowiedziałam. - Ale i tak zabiłam człowieka.
Nagle Kida przysunęła się i mnie przytuliła. Trwałyśmy w takim stanie jeszcze dobrych parę chwil, aż dziewczyna wyszeptała:
- Chciałabym mieć taką przyjaciółkę jak ty.
***
Nie wiem, dlaczego po śmierci Herculesa jeszcze nikt oprócz Kidy nie wszedł do namiotu i mnie nie zabił. Przez cały ósmy dzień siedziałyśmy z Kidą gotowe na walkę, ale wokół było pusto i cicho. Podczas tej doby zginęli Beast i Quasimodo - albo w we wspólnej walce, albo przez Tarzana.
Długo zastanawiałyśmy się, obliczałyśmy i starałyśmy się znaleźć jakąś pomyłkę czy przeoczenie, ale w końcu przyznałyśmy z bólem i strachem, że autentycznie na Arenie pozostało trzech Trybutów:
Snow White.
Kida.
Tarzan.
W tej sytuacji nie było żadnej możliwości na szczęśliwe zakończenie.
***
Dziewiątego dnia, około południa, trzęsienie ziemi wygoniło nas z namiotu. Po jakimś czasie stało się tak intensywne, że ten zawalił się, mimo stabilnego podparcia, a my uciekłyśmy na Wenus. Tam z kolei było tak gorąco, że w pewnej chwili po prostu upadłam i nie miałam zamiru wstawać.
- Snow - wychrypiała Kida. - Snow, musimy uciekać... Snow...
Kręciło mi się w głowie i chciało mi się pić. Może nie panowały tu jakieś ekstremalne temperatury - góra czterdzieści stopni Celsjusza, w niektórych regionach świata to normalne - ale po tych wszystkim miałam po prostu dość. Moja psychika wysiadała.
- Nie ruszam się stąd - mruknęłam.
- Snow... to zmiechy.
To słowo poderwało mnie na nogi. Zachwiałam się, ale nie upadłam po raz drugi.
- Gdzie?! - krzyknęłam.
- Biegną od strony Merkurego. - Kida chwyciła mnie za łokieć i zaczęła biec na Ziemię.
Po chwili puściła mnie i uciekałyśmy jedna za drugą. Dopiero na moście odważyłam się obrócić głowę. Ciemnozielone psy z czółkami i ślinotokiem pędziły w naszą stronę, ujadając. Oszacowałam, że są mniej więcej wielkości dorosłego konia rasy Shire.
- Nie dam już rady - jęknęłam na końcu mostu.
- Ja też nie - odparła Kida. - Ale trzęsienie ustało, chodźmy do Rogu Obfitości.
Przy Rogu czekał na nas Tarzan - brudny, warczący, z furią w oczach.
Przestraszyłam się go bardziej niż zmiechów, słowo daję.
Zahamowałyśmy intensywnie, aż piach pod nami uniósł się jak w kreskówkach, które kiedyś dane mi było oglądać dzięki mojej jakże szlachetnej pracy.
Za nami biegły zmiechy. Przed nami dyszał Tarzan.
Byłam pewna, że to koniec Królewny Śnieżki. Nie ma już żadnego Księcia, który by ją uratował. Ani nawet tych cholernych Krasnoludków, które by się o nią zatroszczyły. Nikogo.
W chwili, gdy psy zaczęły wyć, a Tarzan ryczeć, zerwałam się do biegu w lewo. Machnęłam ręką, aby złapać Kidę, ale moja dłoń jedynie przeszyła powietrze. Krzyknęłam więc, żeby uciekała, ale nawet się nie odwróciłam.
Dobra ze mnie przyjaciółka.
Wpadłam na pierwsze lepsze drzewo i z desperacją zaczęłam wspinać się po nim jak wiewiórka. Kilka gałęzi pękło pode mną, ale mocno trzymałam się krwawiącymi dłońmi, aż dotarłam na szczyt. Drzewo zatrzęsło się gwałtownie pod naciskiem łap dwóch zmiechów. Zaczęłam jakby gorzej widzieć, obrazy zlewały się ze sobą. Nie wiedziałam, co się dzieje, co robię, kto krzyczy, a kto ryczy. Trzymałam się tylko drzewa i wrzeszczałam imię Kidy; nie po to, żeby do mnie przyszła, tylko dlatego, że tak bardzo chciałam, żeby przeżyła, a nie mogłam właściwie nic zrobić, aby tak się stało.
Nagle dotarło do mnie, że jednak mogę.
Bez namysłu puściłam się drzewa i zaczęłam zsuwać się w dół, obijając się o gałęzie, prosto do paszczy jednego ze zmiechów, ale wtedy...
Pierwszy wystrzał...
Drugi wystrzał...
Upadłam na podeptaną trawę, a wokół nie było już żadnych zmiechów. Ani żadnych Trybutów.
Nikogo.
Tylko ja.
Zamknęłam powieki, spod których zaczęły płynąć łzy.
CZYTASZ
Dawno temu w Kapitolu
FanfictionIgrzyska Głodowe z udziałem alter ego postaci z filmów Disneya. Czwarte Ćwierćwiecze Poskromienia, o jakim jeszcze nie czytałeś, opowiedziane z perspektywy Snow White - Królewny Śnieżki. Nieszablonowa opowieść o niezwykłych igrzyskach, chorej miłośc...