Planety stały w miejscu, ale Organizatorzy chcieli odróżnić dzień od nocy, więc w odpowiednich godzinach po prostu Słońce przestawało świecić.
Obudziłam się jeszcze przed początkiem dnia. Urwałam kawałek chleba i zjadłam ze smakiem. Mięso postanowiłam spałaszować później.
Było tak spokojnie i cicho, że nie mogłam przyjąć do wiadomości, że naprawdę jestem na Arenie. Zdawałam sobie jednak sprawę, że Kapitolińczykom niedługo zacznie się nudzić. Może jeszcze wylegują się w łóżku, ale za godzinę czy dwie może zacząć się ostra jazda.
Pomyślałam, że zostanę na Jowiszu. Dalej będzie tylko zimniej, a nie przepadam za mrozem.
Zastanawiałam się też, gdzie jest Prince. I Kida. W trójkę byłoby nam łatwiej.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos biegnącego człowieka. A raczej dwóch biegnących ludzi. Szybko kucnęłam i mocniej chwyciłam nóż, a plecak zarzuciłam na ramię. Wychylając się minimalnie zdążyłam zauważyć, jak Aladdin naskakuje na Shanga, ten jeszcze próbuje się bronić, niemal udaje mu się wstać i przewrócić napastnika, ale wtedy Aladdin wbił naprawdę wielki, lśniący nóż w pierś Shanga.
Zraniony trybut zacharczał, westchnął i upadł na ziemię. Po chwili usłyszałam huk armaty. Schyliłam się jeszcze bardziej, czując, jak włosy stają mi dęba. Wyobraziłam sobie, jak Aladdin powoli wyciąga zakrwawiony nóż z martwego ciała Shanga. Och, ten nóż był dwa razy większy od mojego, jeśli nie więcej. Poza tym miałam wielkie wątpliwości, czy odważę się go użyć przyzwoicie. Może w ostateczności, gdy śmierć naprawdę spojrzy mi w oczy.
Kuliłam się tak i czekałam, naprężając mięśnie. Ale nic się nie działo. Nie słyszałam niczego oprócz cichego odgłosu poduszkowca, który zabrał ciało Shanga.
Ciekawe, czy Aladdin widział, jak ginie jego partnerka. Właściwie umarła przeze mnie - Kida nie zabijałaby jej, gdyby nie chciała ratować mojego życia.
Po jakimś czasie wszystko zaczyna mnie boleć, więc postanawiam ostrożnie wstać. Jeśli Aladdin nadal tam się czai, po prostu użyję łuku. Podniosłam się więc, będąc przygotowana na wysłanie strzały. Ale na powierzchni Jowisza przede mną nie było już nikogo. Odetchnęłam z ulgą.
Z dala słychać było jakieś trzaski, hałasy i tym podobne, więc na innej planecie zapewne się coś działo, ale Organizatorzy - jak na razie - postanowili oszczędzić Jowisza.
Siedziałam jeszcze przez jakiś czas, mimowolnie wspominając swój rodzinny dom. I dzień, w którym musiałam go opuścić. Oczywiście myślałam o tym niemal codziennie, ale teraz, w tych okolicznościach, zatęskniłam za mamą tak, jak nigdy dotąd. Poczułam, że wilgotnieją mi oczy.
Nagle usłyszałam:
- Hej.
Skoczyłam na równe nogi, a serce niemal podeszło mi do gardła.
- Ojej, przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.
Stała przede mną krucha, wiotka dziewczyna o całkiem ładnych rysach twarzy i niewielkich, zielonych oczach, z których biło dziwne ciepło i spokój.
- Nie zabiję cię, spokojnie - powiedziała cicho, spoglądając na nóż, który odruchowo wyciągnęłam przed siebie.
Teraz schowałam go niepewnie.
- Jasne, ja tylko... Ech, zamyśliłam się - mruknęłam. - Jesteś Jane?
- Tak. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Ty to zapewne Snow White.
- Gdzie jest twój... partner? - spytałam powoli.
- Tarzan? Zaraz wróci. Chciał szybko się rozejrzeć, czy nie ma tu nikogo.
- Wydaje mi się, że jest pusto - stwierdziłam. - Nie licząc mnie, oczywiście. Wiesz może, co się dzieje na którejś z planet, z której słychać te hałasy?
- Nie. I wolałabym nie wiedzieć - westchnęła. - Ale, jak na razie, słyszałam tylko jeden wystrzał.
- To Shang. Aladdin go zabił, tu, na Jowiszu. Ale chyba już go nie ma. - Na samo wspomnienie widzianego morderstwa przeszedł mnie dreszcz.
Nagle pojawił się Tarzan. Jeszcze nigdy nie widziałam go z tak bliska.
Był taki duży i umięśniony, miał wielkie łapska i dziwnie duże stopy. Z początku nie odważyłam się spojrzeć mu w twarz.
- Jane? Kto to jest? - spytał szybko.
- Snow White. Nie bój się, to bardzo miła dziewczyna.
- Na pewno nie zrobię wam krzywdy - powiedziałam, bo nie wiedziałam, jak inaczej się odezwać. - To znaczy, i tak bym nie mogła, ale nie będę nawet próbować.
- Rozumiem - odpowiedział krótko Tarzan.
W końcu spojrzałam mu w twarz. Ale szybko spuściłam wzrok.
- Wy też wydajecie się bardzo... przyjaźni - mruknęłam. - Może zawrzemy...
- Nie - odpowiedział Tarzan. - Nie widzę sensu w sojuszach, w których i tak trzeba będzie się pozabijać.
- Ach. Okay. Rozumiem. - Chrząknęłam.
- Do zobaczenia, Snow White - powiedział jeszcze Tarzan.
Jane pomachała mi na pożegnanie i rozstaliśmy się.
CZYTASZ
Dawno temu w Kapitolu
Fiksi PenggemarIgrzyska Głodowe z udziałem alter ego postaci z filmów Disneya. Czwarte Ćwierćwiecze Poskromienia, o jakim jeszcze nie czytałeś, opowiedziane z perspektywy Snow White - Królewny Śnieżki. Nieszablonowa opowieść o niezwykłych igrzyskach, chorej miłośc...