16. Ryk

201 38 8
                                    

Piąty dzień rozpoczęliśmy od spożycia dwóch pysznych kanapek z chudym mięsem i wypicia butelki dziwnego napoju, który błyskawicznie dodawał wigoru i energii.

Wyruszyliśmy na "łowy".

Zauważyłam, że z każdym dniem robi się coraz cieplej. Nie wiem, dlaczego mnie to niepokoiło, ale z trudem hamowałam się przed podzieleniem się obawami dla Herkulesa. Wiedziałam, że te Igrzyska są zbyt spokojne, widzowie za długo się nudzą.

Organizatorzy muszą w końcu przyspieszyć akcję.

Obeszliśmy całą Ziemię - niewiarygodne, jak mała była nasza planeta w porównaniu do, na przykład, Jowisza - ale nie znaleźliśmy nikogo. Postanowiliśmy pójść w jeszcze cieplejsze strony.

Nie rozmawialiśmy za wiele, więc miałam mnóstwo czasu na rozmyślanie. Wczorajszego wieczoru wspominałam mój ślub. Teraz w moich myślach przewijała się noc poślubna.

Byliśmy młodzi, trochę głupi i mocno zastraszeni. Władze Kapitolu powiedziały nam wprost, że jesteśmy już wystarczająco dojrzali, żeby skonsumować nasze małżeństwo zaraz po weselu. Wmówili nam, że musimy to zrobić, aby "zacisnąć więzi i przełamać bariery". Niby nie mieli jak tego sprawdzić, ale pod presją wszystkich wydarzeń nie próbowaliśmy kombinować.

Nie chciałam tego i byłam przerażona, a Prince widocznie nie wiedział, jak się do wszystkiego zabrać. Przecież o tych tematach nie rozmawia się zbyt często przy niedzielnych obiadkach.

- Przepraszam, jeśli zrobię ci krzywdę - powiedział Prince.

To były jego jedyne słowa.

- To nie twoja wina - odpowiedziałam.

Później milczeliśmy, aż do końca.

W mojej głowie ta noc zapisała się jako wręcz traumatyczne przeżycie, aczkolwiek teraz uważam, że we wcześniejszym i dalszym życiu bywały gorsze momenty. W każdym razie, nie poczułam wtedy żadnego przełamania barier, wręcz przeciwnie - mur jakby się powiększył. Całkowicie zburzył się dopiero po kilku miesiącach, kiedy z przyzwyczajenia zaczęliśmy traktować się jak para, która śpi w jednym w łóżku. Nic więcej.

Rozmyślając o tym, zaczęłam coraz mocniej tęsknić za Princem.

***

Wtedy stało się to.

Gdy dotarliśmy na Wenus, zaatakowali nas Quasimodo i Esmeralda. Hercules wyciągnął oszczep, a mnie lekko, lecz stanowczo popchnął do tyłu.

- Ukryj się gdzieś - nakazał.

Spełniłam jego prośbę. Obserwowałam, jak Hercules po kilkunastu sekundach zaciętej walki dopada Esmeraldę, chwyta ją za gardło i rzuca na kamienie. Quasimodo ryknął i  zaczął wymachiwać swoją włócznią jeszcze natarczywiej. Zgrzyt, krzyk, stuknięcie, zgrzyt, krzyk, jęk. Trwałoby to zapewne bardzo długo, gdyby nie zdarzyła się jedna bardzo istotna rzecz.

Po kilku chwilach Esmeralda podniosła się na nogi, zataczając się lekko. Wykonała ruch, jakby chciała sięgnąć po strzałę, jednak zorientowała się, że nie ma przy sobie ani kołczana, ani łuku. Z furią w oczach rozejrzała się wokół. I tak dostrzegła swoją łatwą ofiarę - bezbronną, kruchą, samotną Jane.

Dziewczyna stała niedaleko, obserwując walkę dwóch siłaczy ze strachem  i jakby bezsilnością. Wodziła wzrokiem, zapewne w poszukiwaniu Tarzana, ale raczej go nie dostrzegła. Nie wiem, dlaczego nie mogła po prostu uciec. Nie wiem, dlaczego zachowywała się jak mała dziewczynka, która nie wie, co dzieje się wokół niej.

Esmeralda w jednej chwili dopadła Jane, zwaliła ją z nóg i poderżnęła gardło. Dusza niewinnej dziewczyny uleciała w jednej chwili z jej wiotkiego ciała. Dotarło to do mnie jakieś dwie sekundy po całym wydarzeniu.

Przełomowym wydarzeniu Setnych Igrzysk Głodowych.

Zaraz po wystrzale armaty odezwał się chyba jeszcze głośniejszy dźwięk - ryk Tarzana; bestii, która zgodnie z przekonaniem Rapunzel miała ujawnić się zaraz po śmierci jego ukochanej istotki.

Na ten dźwięk zareagowali nawet Hercules i Quasimodo. To był niezapomniany widok: dwaj wielcy siłacze zaprzestają walki i w jednej chwili uciekają w różne strony. Mój sojusznik zdążył podbiec do mnie i zacząć uciekać w stronę Ziemi. Quasimodo zdołał zwiać na dosyć bezpieczną odległość w stronę Merkurego.

Esmeralda nie zdążyła nawet krzyknąć. Tarzan w mgnieniu oka skręcił jej kark tak, że jej skrzywiona twarz znalazła się niemal nad plecami. Potem zaczął rozrywać ją na pół z coraz straszniejszym rykiem.

Niezapomniany widok.

- Snow, do cholery, nie patrz się na to - warknął Hercules niosący mnie na plecach.

Gdy dotarliśmy na Ziemię, a Tarzan i Jane byli już jakby tylko małymi figurkami (nie mówię o Esmeraldzie, która wyglądała raczej jak... nieważne), Trybut przestał ryczeć i wziął ukochaną na ręce, aby pożegnać ją w ciszy i pozwolić na zabranie jej ciała przez kapitoliński samolot.

Po wyświetleniu zdjęć zabitych dzisiaj Trybutów - Johna, Pocahontas (zapewne zginęli rano, słyszałam dwa wystrzały), Jane i Esmeraldy - Hercules wypowiedział na głos to, o czym chyba wszyscy wiedzieliśmy:

- Teraz dopiero rozpoczną się Igrzyska Śmierci, Snow.

Dzisiaj spaliśmy wtuleni w siebie.

____________

Hej wszystkim!

Przepraszam Was za długą przerwę w pisaniu. Nie sprawia mi to już tyle przyjemności (mam pomysły na coraz to nowe powieści), a nie chcę robić niczego na siłę, bo wiem, że nie tędy droga. Planuję jeszcze około trzy dłuższe lub cztery krótsze rozdziały, ewentualnie epilog. Mam nadzieję, że dotrwam, bo jest już bliżej niż dalej ;)

Pamiętajcie, że Wasze komentarze bardzo motywują do działania. Nie chcę gwiazdek i komentarzy dla sławy, tylko dla motywacji, a Wasze oceny mogą pomóc mi w poprawieniu się w niektórych sprawach.

Pozdrawiam,

Alex098123


Dawno temu w KapitoluOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz