32 29 13 7

153 33 12
                                    

-Dzień dobry, doktorze! Ja na terapię do panny Powell.- powiedziałem spokojnym głosem.

Dyrektor zdziwiony spojrzał na zegarek i z niedowierzaniem pokiwał głową.

-Tak, tak. Już pana zaprowadzę.- odparł mężczyzna.

Z biurowego krzesła wstał siwy już staruszek, stanowiący podręcznikowy przykład lekarza. Biały do kolan fartuch, w kieszeni wystające długopisy, okrągłe okulary na nosie. Wziął do ręki z szafki pęk kluczy i zachęcającym gestem wskazał cel drogi. Szliśmy w spokoju i ciszy. Rozmyślałem nad tym, w jaki sposób mam rozbić kokon Belli i przemienić ją w pięknego motyla. Jednak to dopiero początek terapii, nie należy po tak krótkim czasie wysuwać pochopnych wniosków.

Moim myślom przeszkodził odgłos otwieranych drzwi. Bez słowa przeszedłem przez nie, czekając ze zniecierpliwionym wzrokiem na ich zamknięcie. Po chwili drzwi ruszyły się i ostatnie co za nimi dostrzegłem to oczy doktora pełne zmęczenia oraz bezsilności.

Przebiegłem wzrokiem po sali. Wszystko takie samo, nic się nie zmieniło. Może z wyjątkiem dziewczyny, która miała podniesioną głowę. Długie, czarne włosy zwisały lekko tuż nad ziemią, a stalowe oczy były utkwione w punkcie na przeciwległej ścianie. Chmurne niebo skryte za poranną mgłą. Tak można je opisać, bardzo jasnoniebieskie. Rzadko kto ma taki kolor, nie z tego świata. Wręcz biały.

-Witam, Bello. Widzę, że spełniłaś moją prośbę i postanowiłaś się w końcu pokazać.- powiedziałem z szerokim uśmiechem.

Nic, nawet szelestu.

-Dobrze, w tej kwestii jeszcze nie doszliśmy do porozumienia.- odparłem niezrażony.

Tak jak wcześniej wziąłem krzesło, ale postawiłem je w innym miejscu. Prosto na linii wzroku dziewczyny. Większość ludzi nie potrafi innym patrzeć prosto w oczy. Czują się wtedy obezwładnieni, mają wrażenie, że jak ktoś im się dobrze przypatrzy, odkryje ich pragnienia, strachy, sekrety. Mimo że to niemożliwe, czują się osaczeni i szybko odwracają wzrok.

Usiadłem, opierając się łokciami na kolanach. Miałem teraz pełny obraz na jej osobę. Lekko wychudzona, bardziej wątła, o bladej skórze. Twarz miała spokojną, lecz niezwykle skupioną. Oczy były szeroko otworzone, a pełne białe usta delikatnie rozchylone. Miała gdzieniegdzie małe piegi, które dodawały jej trochę życia. Poza tym stanowiła już cień tego, że kiedyś była normalnym człowiekiem.

Nie odwróciła głowy. Nadal się patrzyła, lecz tym razem na mnie. Nawet jej tęczówka ani drgała. Siedziała wyprostowana i mimo problemów jej przytomny wzrok był utkwiony prosto w moje oczy. Żadnych emocji, radości, zirytowania czy nawet zdenerwowania. Przypominała pomnik, który stoi nieprzerwanie tak przez setki lat.

-Jak ci mija dzień, Bello?- od czegoś trzeba zacząć.

Jak nic nie odpowiedziała, kontynuowałem.

-Mi nawet dobrze. Musiałem sprzątać po spotkaniu z przyjaciółmi, bo moja żona "poszła spać".- zaśmiałem się. Sophie udawała dzisiaj, że śpi, byle nie tknąć śmieci.

-Życie jest piękne, Bello. Nawet jak cię żona denerwuje. To w końcu ważna dla mnie osoba. Czy ty kiedyś byłaś zakochana?- zapytałem.

Żadnego słowa. Tylko cisza.

-Pewnie byłaś. Jeszcze jak mieszkałaś w swoim miasteczku. Jako jedenastolatek ja już miałem swoje pierwsze miłości. Pamiętam swoją pierwszą dziewczynę. Miała na imię Christine. Zgodziła się ze mną chodzić, bo kupiłem jej lizaka i małą paczkę chipsów.

Sam zaśmiałem się głośno. Jako dziecko wszystko jest takie proste. Niestety Bellę nie śmieszyły moje udane próby zdobycia miłości.

-Bello, miałaś przyjaciół? Miałaś rodzinę? Miałaś dom? Miałaś wszystko. I co z tego masz? Te szare cztery ściany?- czasem przydaję się taka terapia wstrząsowa.

Żadnej reakcji.

-Jeszcze nie wszystko stracone, choć jak widzę mój nieposprzątany jeszcze dom to się sam zastanawiam nad swoim życiem. Masz jeszcze szansę. Oddychasz, choć tego nie słyszę, ruszasz się, choć tego nie mogę dostrzec, twoje serce bije, choć nie chcesz tego. Jesteś istotą żywą. Wiem, że nie masz kontaktu ze światem, ale każdy człowiek mimo codziennych problemów idzie do przodu. Nie stoi w miejscu. A ty właśnie to robisz.

Wstałem z krzesła, idąc prosto ku niej. Nie obawiałem się niczego. Ustałem przed nią i lekko ukucnąłem, żeby nadal patrzeć jej w oczy. Wyciągnąłem z kieszeni spodni małą książeczkę. Baśnie.

-Masz, weź ją.- położyłem ją na kolanach dziewczyny.- Mimo że to opowiadania dla dzieci, każdy starszy powinien je przeczytać. Są najwięcej warte ze wszystkich książek, bo można z nich czegoś się nauczyć, dowiedzieć się, pod ich wpływem można się zmienić.

Wyprostowałem się i zawołałem pielęgniarkę. Szepnąłem jej na ucho:

-Proszę, niech pani przeczyta jej dzisiaj tę książkę. To bardzo ważne.

Kobieta skinęła głową.

-Dziękuję.

DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz