13 27 32

113 26 22
                                    

-David! Co ty robisz!? Przestraszyłeś mnie!- krzyknęła Sophie, próbując wyswobodzić swoje nogi z kołdry, w której ze strachu się zwinęła. Popatrzyłem się na nią z lekkim powątpieniem i wróciłem do pracy.

-David! Odpowiedz!- naciskała z ledwo powstrzymywanej złości.

-Nie widać? Pracuję.- powiedziałem lekko zirytowany, gryząc zamyślony długopis.

Kobieta chwyciła za budzik i zerknęła na godzinę.

-David, jest trzecia nad ranem. Wczoraj o tej godzinie wróciłeś do domu nie wiadomo skąd po prawie dziesięciogodzinnym spacerku, a dziś w środku nocy pracujesz, zamiast spać.- stwierdziła widocznie zła.

-Nie przeczę.- odparłem zniechęcony, bo przerwano mi rozmyślania. To właśnie dlatego wolałem pracować w nocy, wtedy panuje absolutna cisza. Wydaje się, że to hałas powinien najwięcej mówić, dawać odpowiedzi, przecież tyle dźwięków, słów się na niego składa. Natomiast cisza jest pustką, którą można dowolnie zapełnić. To dzięki niej jesteśmy w stanie usłyszeć głębie siebie.

Usłyszałem, jak łóżko zaczyna lekko skrzypieć przez wstającą z niego osobę. Po chwili poczułem na moich ramionach drobne ręce mojej żony. Ścisnęły mnie i zamarły, gdy jej palce weszły pod moje obojczyki.

-Od kiedy jesteś taki szczupły?- zapytała zdziwiona.

-Ostatnio trochę schudłem, ale nie ma się co przejmować.- odpowiedziałem pewnie.

-Co zjadłeś ostatnio?

-Kanapkę z szynką.

Sophie chwilę się zamyśliła. Po chwili odparła z udawanym spokojem, pod którym próbowała ukryć zakłopotanie i poczucie bezsilności. Jako znawca ludzkich umysłów byłem dobry w odczytywaniu emocji tych powierzchownych, jak i ukrytych.

-Czy masz na myśli tę kanapkę z szynką, którą jadłeś ostatnio na śniadanie?

Przełknąłem głośno ślinę. Przez cały dzisiejszy dzień nic nie jadłem, oprócz bardzo skromnego śniadania. Sophie zabiłaby mnie, a później wepchnęła jedzenie do gardła, gdyby się o tym dowiedziała.

-Nie, jadłem jeszcze wieczorem jako kolację.- odpowiedziałem spokojnie, starając się, aby moje kłamstwo zabrzmiało wiarygodnie.

Żona poklepała mnie po ramieniu i wyszła z pokoju. Usłyszałem lekkie kroki i odgłos otwieranej lodówki. Dziwne, Sophie nigdy nie je w nocy...

Zerwałem się szybko z krzesła, otwierając gwałtownie drzwi. Naprzeciw mnie parę metrów dalej stała kobieta, pokazując mi w opakowaniu ostatni plasterek szynki. Ostatnio przy śniadaniu po zjedzeniu kanapki, został jeszcze jeden. Sophie chciała sprawdzić moją wiarygodność poprzez zobaczenie, czy został ten kawałek. Teraz doskonale wiedziała, że ją okłamałem. Zamknęła szybko lodówkę, kierując się z powrotem w kierunku sypialni. Bezgłośnie mnie ominęła i położyła się na łóżku, okrywając się aż po samą głowę kołdrą. Wiedziałem, że czuje się teraz oszukana. Zawsze mówiliśmy sobie prawdę, nic nigdy przed nią nie chowałem. Byłem tchórzem, nie mówiąc jej prawdy. Położyłem się obok niej na łóżku, okrywając ją ramieniem. Złapałem ją za rękę i pozwoliłem zasnąć. Przez ten czas słuchałem miarowych dźwięków budzika. Jeszcze kilka godzin i znowu spotkam się z Bellą oraz ją uratuję. Ale potrzebuję sposobu.

Wyswobodziłem swoją rękę z uścisku żony i jak najciszej umiałem, wstałem z łóżka, kierując się ku biurku i światu bezgranicznych znaków zapytania i tak bliskich i jednocześnie tak odległych kropek.

* * * * * * *

Doktor właśnie brał z małej szafki pęk kluczy. Wskazał jak zawsze ręką na korytarz, prowadząc mnie do pokoju Belli. Widziałem, jak mężczyzna przekręca w palcach klucz do drzwi pomieszczenia, w którym przebywa dziewczyna. Był bardzo nietypowy. Przypominał świeżo zerwany niebieski kwiat.

-Doktorze, czemu ten klucz tak wygląda?- zapytałem ciekawy.

-Istnieje u nas możliwość zaprojektowania klucza do swojego pokoju tak jak i pomieszczenia, mebli i wielu innych rzeczy.- odpowiedział mężczyzna.

-Ona to wszystko wymyśliła? Cały wystrój, ten klucz?- zapytałem zdziwiony.

-Tak.

-Ale...- zacząłem zszokowany.- Przecież ona nic nie mówi, ani nie robi.

-Zanim do nas przyszła, mimo postępującej choroby była jeszcze w miarę normalną dziewczyną. Gdy nie miała napadów dziwnego spokoju, miło się z nią rozmawiało.

-Nigdy nie widziałem takiego okazu.- powiedziałem.

-Nic dziwnego, jest bardzo rzadki. Występuję tylko w kilku miejscach na ziemi, jako dzikie kwiaty na tutejszej łące ich raczej pan nie zobaczy. To mak niebieski. Rośnie między innymi w Tybecie.

Zacząłem się bardziej przyglądać kluczowi. Wykonany był z najwyższą precyzją i nawet upływ czasu nie zrobił na nim wrażenia. Wyglądał jak klucz do magicznego świata, pełnego przygód i przyjaźni, a nie jak klucz do szpitala psychiatrycznego.

-Czemu akurat taki wzór? Czemu ten kwiat?- zapytałem szczerze zainteresowany. Miałem przeczucie, że ta jedna odpowiedź będzie odpowiedzią na wiele innych pytań. 

-Szczerze to nie jestem do końca tego pewny, mogę się tylko domyślać. Gdy zapytałem o to Isabellę i jej ojca, spuścili tylko głowy i powiedzieli, że to rodzinne sprawy. Pewnie coś związanego z jej zmarłą matką, a żoną prokuratora.

Zastanowiłem się chwilę. Z tego co wiedziałem, że Bella właśnie przez śmierć matki miała problemy. Kłopoty można rozwiązać, tylko dochodząc do ich źródła.

-Dlaczego matka Belli zmarła?- zapytałem.

-Cóż, miała wypadek. Podczas bardzo mglistego poranku, gdy jechała autem z góry, nie zdążyła wyhamować i wjechała w drzewo. Zginęła na miejscu. Jechała z ogromną prędkością, z jej samochodu zostały tylko płonące kawałki, a jej poszarpane ciało przeleciało przez szybę, lądując parę metrów dalej. Zostały z niej tylko połamane kości i straszne rany. Sam byłem przy tym, bo zostałem tam wezwany, jak świadkowie wypadku zaczęli panikować przez tak okrutny widok. Tragiczna śmierć bliskich osób wywołuje trwałe zmiany w człowieku. Inni znoszą to lepiej, pozostali gorzej. Widać pani Powell należy do tej drugiej kategorii.

Doktor złapał za klamkę i otworzył przede mną drzwi. Nawet nie zauważyłem, jak doszliśmy do celu.

-Dlaczego pan uważa, że gorzej znosi?- zapytałem. Nie wiem, o czym Bella myśli, może w środku jest bardziej poukładana niż na zewnątrz.

-Wejdzie pan do środka. Tam jest najlepszy dowód.

Doktor otworzył szerzej drzwi, więc przeszedłem przez próg.

-Jeszcze jedno dyrektorze.- zatrzymałem pana doktora.- Gdzie mogę te kwiaty zobaczyć?

-Za panem.- odpowiedział i z hukiem zamknął drzwi.

Zdziwiony zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Wcześniej, co pamiętam, nie widziałem tu żadnych kwiatów. Zacząłem się bardziej przyglądać pokojowi, ignorując dziewczynę, która stała głową do ściany w kącie. Tak jak wcześniej niczego nie zauważyłem. Ale przecież po co doktor miałby mnie okłamać? A może to nie są zwykłe kwiaty, tylko coś innego...

Podszedłem do jednego z obrazów. Nagle zobaczyłem wystający zza niego pasek zielonej farby. Dotknąłem ramy, była gładka, bez skazy. Chwyciłem za nią najdelikatniej, jak umiałem i zdjąłem ze ściany. Otworzyłem szeroko oczy. Przede mną roztaczało się malowidło tego samego kwiatu, który był na kluczu. Poderwałem się szybko, ściągając następne obrazy. Za każdym z nich był ten sam rysunek. Odsunąłem łóżko. Pod nim również był obraz niebieskiego kwiatu. Odsunąłem każdą rzecz w pomieszczeniu. Na skrawku podłogi czy ściany zasłoniętej przez różne rzeczy widniał ten sam rysunek niebieskiego maku. Jednak było w nim coś dziwnego. Ukucnąłem na podłodze, przesuwając palcami po martwych listkach rośliny.

-To są jakby... Litery.- powiedziałem sam do siebie zamyślony.

Zacząłem się bardziej przyglądać listkom, wytężając wzrok i próbując odgadnąć słowa. Linie na nim układały się nierówno, jakby piszący się trząsł, ale były możliwe do przeczytania. Wreszcie podniosłem głowę i spojrzałem z nadzieją na odwróconą do mnie plecami dziewczynę, bo już wiedziałem, co chciała przekazać w kwiecie. Drogę do jej zagubionego umysłu.

DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz