22 20

104 21 15
                                    

Szedłem chodnikiem, ledwo powstrzymując oczy przed zamknięciem. Ten dzień był bardzo wyczerpujący, sądziłem, że to właśnie dzięki niemu pójdę do przodu. Niestety nie. Nic. Nie wiem. Może po prostu spodziewałem się za dużo, fajerwerków, wybuchów, niepohamowanej radości? A tym czasem ona przyjęła przedstawienie z charakterystycznym dla niej spokojem, nie mrugnęła nawet okiem. Byłem coraz bardziej wściekły i podenerwowany. Mimo moich wysiłków i poświęconego czasu wszystko nadal stało w miejscu. Czułem wzbierające się pod powiekami łzy bezsilności. Płacz jednak mi w niczym nie pomoże, tylko ośmieszy przed ludźmi. Szedłem cały nabuzowany negatywnymi emocjami. Ze zdenerwowania mocniej tupnąłem nogą o ziemię.

-Auuu!- krzyknąłem, czując nagły ból w stopie. Usiadłem na pobliskiej ławce i zobaczyłem, że w podeszwę wbił mi się gwóźdź. W pierwszym odruchu chwyciłem za niego, lecz zaraz potem zacząłem tego boleśnie żałować.

-Proszę pana, może pomóc? Zadzwonić po wsparcie?- zapytał stojący nade mną mężczyzna.

-Nie, nie trzeba.- odburknąłem zirytowany.

-Myślę, że to konieczne. Wyjęcie gwoździa nie jest łatwe i może wdać się zakażenie. Może ja...- powiedział, lecz mu natychmiast przerwałem.

-Spierdalaj!- krzyknąłem, zrywając się szybko z ławki. Szedłem, kulejąc i czując niewyobrażalny ból. Nagle potknąłem się o kamień i upadłem jak długi na ziemię. Poprawiłem się i usiadłem znowu na pobliską ławkę. Zamknąłem przestraszony oczy i łapiąc za wystającą część metalu, zacząłem odliczenie.

-Trzy, dwa...- mówiłem przez łzy.- Jeden.

Pociągnąłem gwałtownie za gwóźdź, który wyszedł z mojej stopy ku mojej wielkiej radości i równie ogromnemu cierpieniu. Rzuciłem go za siebie w krzaki. Zdjąłem również buta i rzuciłem go z całej siły przed siebie. Leciał wysoko i długo, aż trafił w środek fontanny. Zdenerwowany obróciłem się, zmierzając znowu chodnikiem i ignorując dziwne spojrzenia ludzi.

* * * * * * *

Ledwo co dotarłem do progu mieszkania. Po drodze jeszcze wdepnąłem w kałuże, mocząc sobie marynarkę. Wszystko dzisiaj szło nie tak, było bardzo źle. To nie był dzień siedmiu nieszczęść, lecz tysięcy. Pociągnąłem wściekły za włosy, były już trochę za długie. Mam teraz tylko ochotę położyć się do łóżka i zasnąć na najbliższy miesiąc z wyjątkami, kiedy mam terapię z Bellą. Zamknąć pomyślnie ten rozdział, lecz widocznie los chce inaczej. Chwyciłem za klamkę. Dziwne, drzwi są otwarte. Sophie zawsze je zamyka, taki nawyk z okresu dzieciństwa. Przeszedłem niepewnie po pomieszczeniach, szukając żony. Nie było jej w kuchni, sypialni, salonie. Wtedy spostrzegłem ją siedzącą na balkonie, obserwującą wieczorny zachód Słońca.

-Sophie, jest bardzo chłodno, a ty siedzisz w cienkiej koszulce i spodniach na zewnątrz. Wejdź do środka, bo się przeziębisz.- powiedziałem troskliwym głosem. Sophie nigdy nie była okazem zdrowia, często chorowała.

-Od kiedy tak się mną przejmujesz?- zapytała spokojnym, lecz obojętnym głosem.

-Odkąd cię zobaczyłem i się w tobie zakochałem.- odparłem bez namysłu.

Kobieta lekko odwróciła głowę i się uśmiechnęła. Spojrzała niepewnie na swoje ramię z powrotem zaczęła przyglądać się niebu zaczerwienionemu przez promienie słoneczne zachodu.

-Pamiętasz, poznaliśmy się przy zachodzie Słońca. Uśmiechałam się wtedy cały czas bez przerwy jak głupia, bo tak mi się spodobałeś. Nie wiedziałam wtedy, że wyznamy sobie miłość, przysięgniesz mi dozgonne uczucie i wierność przed ołtarzem, że połączymy nasze życia. Nasze namiętne pocałunki, każde objęcie czy najmniejszy dotyk były dla mnie osłodą szarej codzienności. Wszyscy wiedzieli, że będziemy idealną parą, zanim w ogóle się o tym przekonaliśmy. Kochałam cię całym sercem, byłam w stanie poświęcić swoje życie, abyś ty był szczęśliwy. Nawet w naszych kłótniach pod płaszczem ostrych słów kryła się miłość i troska o siebie nawzajem. Nie istniał dla mnie świat, byłeś tylko ty i łącząca nas więź. Chwila w której zdałam sobie sprawę, że cię szalenie kocham, kiedy chroniłeś mnie na Strasznej Kolejce, kiedy powiedzieliśmy sobie "tak", były najszczęśliwsze w moim życiu. Pamiętasz je?- zapytała. Wiedziałem już, do czego zmierza.

-Nie, nie chcę znać odpowiedzi. Nie lubię żyć w kłamstwie, ale nie chcę usłyszeć prawdy z twoich ust. Zdaję sobie z niej sprawę doskonale. David, co poszło nie tak? Czemu nie jest tak, jak było? Czy nie można już naprawić naszej miłości, poskładać resztki naszych serc, po których codziennie depczemy? Czy nie możemy wyglądać, tak jak na naszym zdjęciu ślubnym?- zapytała łamiącym się głosem, gdy już weszła do pokoju.

-Kochanie... Ja nie wiem, czy potrafię żyć tak jak dawniej...- odparłem.

-David! Czemu stawiasz sobie tę małolatę ponad mnie? W czym jestem gorsza? Czego nie robię? Czym cię tak nie zachwycam?

-Nie stawi...- powiedziałem, ale nagle uciąłem. Zdałem sobie sprawę, że Sophie ma całkowitą rację. W ostatnich tygodniach to Bella była zawsze pierwsza w moich myślach, słowie czy czynie. Podświadomie kierowałem się nią.

-Właśnie. Przed chwilą sam to potwierdziłeś.- powiedziała smutna.

-Czy to właśnie z nią wziąłeś ślub i obiecałeś, że ją nigdy nie opuścisz?- zapytała z wyrzutem.

-Nie, ale...

-Czy to dla niej chcesz poświęcić całe swoje życie? Swoją młodość spędzić w szpitalu psychiatrycznym?

Nic nie odpowiedziałem. Zadawałem sobie doskonale sprawę, że w Bellę się bardzo wciągnąłem i że nie ma już odwrotu.

-Czemu to dla niej się starasz? Czemu ja jestem w kącie?

-Nie jesteś...- odparłem niezbyt pewnie.

-Kłamiesz!- nagle wybuchła.- Ciągle mnie oszukujesz! Nasze wspólne życie teraz tak wygląda! Jest kompletną próżnią!

-A myślisz, że mi jest łatwo!? Ciągle próbuję i nie wychodzi! Wiesz, jak to jest umierać z bezsilności!? Chcesz przetrwać, ale nic nie jesteś w stanie zrobić!

Sophie robiła się czerwona ze złości i tłumionych jeszcze emocji.

-To to zostaw! Wróć do mnie!

-Nie mogę, nie chcę! Poddanie jest najgorsze.- odpowiedziałem.

-Rozumiem. To lepsze jest sprowadzenia teatru z Nowego Jorku dla chorej psychicznie dziewczyny, która nawet tego nie doceni niż spędzenie miło choć jednej minuty z najbliższymi!- krzyknęła. Stanąłem jak wryty.

-Skąd o tym wiesz?

Kobieta przekręciła oczami.

-Dla niej jesteś w stanie zrobić wszystko, a dla mnie nie jesteś w stanie poświęcić choć jednej chwili. Wiesz, jak ja się czułam, gdy się o tym dowiedziałam? Zawsze odmawiasz na wspólne wyjścia, a dla niej jesteś w stanie zorganizować, żeby specjalnie pod jej nos przyjechał największy teatr świata!- krzyknęła pełna wyrzutu. Widziałem w jej oczach ból i zdradę. Jednak ja wcale się tak nie czułem. Wszystko się miedzy nami zmieniło.

-Ciebie już mam i nie muszę się już tak bardzo starać, a Belli nie. Muszę chwytać się każdego sposobu na jej ocalenie. To moje zadanie. Zresztą i tak się nie powiodło.

-Masz mnie? Masz mnie!? Poprzysięgłam ci miłość aż do śmierci, ale widzę, że miedzy nami uczucie już dawno umarło. Rozwodzę się z tobą! Ja już tak dłużej nie dam rady!

Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Sophie mówiła tak pod wpływem emocji, tak naprawdę tak nie myślała. Ruszyłem w jej stronę, aby ją przytulić, lecz się odsunęła.

-Nie, David. Ja naprawdę tak myślę. To koniec. Spakowałam już swoje rzeczy oraz Walentego i zawiozłam do Sarah. Teraz tylko ja muszę opuścić próg naszego domu. Żegnaj.- odparła i odwróciła się, idąc ku drzwiom. Patrzyłem się na nią osłupiały, jak odchodzi. Gdy zatrzasnęły się za nią drzwi, zdałem sobie sprawę, że właśnie straciłem ostatnią rzecz, która mnie trzymała jeszcze przy ziemi. Teraz nie mam nic.

DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz