1.

27 6 3
                                    

Mam na imię Kuyambira. Spytacie pewnie dlaczego.. sama tego nie wiem. Nazwano mnie tak, gdyż miałam zwiastować początek. Początek czego? Na to pytanie też nie znam odpowiedzi. Kim byłam? To wiem na pewno. Kim jestem? Tego dowiecie się sami.

***

Kolejny raz chodziłam po tym głupim pokoju. Co za bezsens! Tyle razy mówiłam rodzicom, że przeprowadzka to głupi pomysł. Oni jednak uparli się, że w Kanadzie jest nasz dom. Przecież to idiotyzm. Co prawda tam kiedyś mieszkali, ale ja nie znam tego miejsca. Po co miałabym tutaj być? To nie ma żadnego sensu.

Przeczesałam kruczoczarne włosy i usiadłam na liliowej pościeli.

Mój pokój miał białe ściany i ciemne panele. Duże okno z szarą, zwiewną firanką nad łóżkiem i drzwi balkonowe na przeciwko wejścia. Pokój był średniej wielkości. Szafki były z drewna i z białymi elementami. Toaletkę miałam na przeciwko łóżka. Była drewniana, jak reszta mebli. Na środku pokoju leżał puchaty i szeroki, czarny dywan.

Walnęłam się na łóżko. Po co to wszystko? - Zadawałam sobie te pytanie od dłuższego czasu.

No bo po co przeprowadzka w środku roku szkolnego? I to z byle jakiego powodu. Bo rodzicom zachciało się wspomnień. Co za żałość.

A ja musiałam się pożegnać ze wszystkimi znajomymi.. dla ich głupiej zachcianki.

Najwidoczniej rodzina Milesów była totalnie porąbana. Włączając w to mnie. Bo się na wszystko zgodziłam.

Jak mogłam być taka głupia?!

Przetarłam kolorowe oczy. Moja twarz była teraz wykrzywiona w grymasie. Włosy były porozrzucane po czarnej poduszce, z którą się zlewały. Prawe i zielone oko wpatrywało się w sufit, a lewe i niebieskie podążało za prawym. Tak, miałam heterochromię. Ale jakie to ma znaczenie do tej sytuacji?

Naprawdę nie mam pojęcia jak mogłam przystać na przeprowadzkę. Gdyby to nie miało tylu skutków ubocznych to bym się cieszyła. Ale no proszę.. nawet mój kochany tata, Gabriel nie raczył mnie poinformować o niekontaktowaniu się ze starymi znajomymi. Co za absurd!

Poprawiłam białą sukienkę w koronkę i usiadłam.

Już jutro miałam iść do szkoły. Dopiero wczoraj dostałam książki, plan lekcji i klucz do szafki.

Co prawda przylecieliśmy tu dwa tygodnie temu, ale tylko mój pokój był do wyremontowania. Nawet nie opuszczałam domu. Nie wychodziłam na dwór.. tylko siedziałam jak głupia w swoim pokoju rozważając nad swoją egzystencją. Zero kontaktu z przyjaciółmi. Zero! Umierałam tam z nudów i tęsknoty za ich głosami. Jak rodzice mogli mi to zrobić? No jak?!

- Ambir! Chodź na dół! - Usłyszałam głos mojej mamy, Natalii z dołu. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Powędrowałam po drewnianych schodach na dół.

- Co? - Spytałam od niechcenia.

- Nie CO tylko słucham.. to po pierwsze. - Myślała chwilę, a jej czarne włosy opadały bezwładnie na czoło. - A po drugie to mogłabyś pomóc tacie z zakupami.

- Aha.. - Wyszłam przed dom. Z zewnątrz wyglądał jak renesansowa posiadłość. Nie wiem w sumie po co tyle ozdób, ale i tak wyglądał ładnie. Kamienne filary, ozdobne wzory, drewniane dodatki i schodki prowadzące na taras, a potem do drzwi. Poszłam do naszego srebrnego fiata.

- Cześć słońce. - Powitał mnie uśmiechem mój błękitnooki tata i poprawił okulary.

- No hej. - Odparłam i wzięłam kilka małych siatek. Przeczesałam włosy i poszłam do domu. Położyłam siatki na blacie w kuchni.

Migiem wszystko rozpakowałam i postanowiłam się przejść. Jeszcze nie zwiedzałam okolicy, a orientacja w terenie bardzo by mi się przydała.

Zmieniłam domowe, fioletowe kapcie, na czarne reeboki.

- Dokąd idziesz Ambir? - Melodyjny głos mamy skierował się w moją stronę.

- Poznawać świat.. - Odparłam z delikatnym uśmiechem. Zielone oczy Natalii były we mnie wpatrzone z zaciekawieniem i zdziwieniem. Oparła rękę na biodrze. - Przyda mi się wycieczka krajoznawcza. - Mama posłała mi uśmiech i wyszłam.

Dom postawiony był na skraju lasu. Postanowiłam, że udam się właśnie do niego.

Była godzina dziewiętnasta i słońce szykowało się do zachodu. Z uśmiechem na malinowych ustach wchłaniałam ostatnie witaminy D jakie dzisiaj zostały. Potem wkroczyłam na leśną ścieżkę, a słońce zostało zastąpione gęstymi gałęziami i koronami drzew.

Podziwiałam leśny krajobraz w skupieniu, by przypadkiem czegoś nie pominąć.

Widziałam na choryzoncie już tylko czerwono fioletowe niebo. Słońca nie było już widać, jedynie jego pozostałe części, światło, zostało widoczne i rozświetlało mi drogę.

Księżyc zaczął wstępować na miejsce swojej niespełnionej miłości. Dziś była pełnia. Nie mogłam wybrać lepszego czasu na spacer w nocy.

Lubiłam sobie wyobrażać, że słońce było królową dobra, a księżyc władcą zła. Byli w sobie zakochani, ale nigdy nie mogli żyć razem. Niby trochę głupie, ale nawet trochę filozoficzne.

Las stawał coraz bardziej w mroku. Za chwilę powinnam wracać.

Na ziemi pojawiały się cienie roślin. Wyglądały jak macki, które wciągały w swoje czarne nory. Wiatr kołysał liście i przesuwał ściółkę wydając ciche świsty. Wyglądało trochę przerażająco, jednak ja się nie bałam.

Usłyszałam pęknięcie gałęzi. Odwróciłam się w stronę hałasu. Nic tam nie ma. To był mój błąd. Poczułam na karku czyiś oddech. Był przyspieszony. Serce aż podskoczyło mi do gardła. Myślałam, że ten kto stoi za mną coś mi zrobi. Bałam się jak nigdy. Czułam jego ciepłe powietrze wydychane przy każdym opuszczaniu się jego klatki piersiowej. Wiatr wiał i tylko pobudzal moją wyobraźnię. Trzęsłam się ze strachu. Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze. Może zabije mnie i powiesi do góry nogami na drzewie, rzuci zwierzętom lub pogrzebie żywcem. Nic takiego się nie wydarzyło.

Byłam tak sparaliżowana, że nie miałam odwagi się odwrócić, ale kiedy drgnęłam.. usłyszałan ryk. Był głośny, nawet za bardzo. Zakryłam uszy i dalej stałam w tym samym miejscu. Cienie które tworzyły rośliny teraz wyglądały jeszcze straszniej.

Poczułam palący ból na ramieniu. Nie miałam sił spojrzeć co na nim było. Kiedy po ryku nie było żadnego śladu, zaczęłam biec ile sił w nogach. Dyszałam ze zmęczenia, ale adrenalina robiła swoje. Nie potrafiłam się zatrzymać. Byłam tak przestraszona, że nie czułam żadnego bólu.

Kiedy wyszłam z lasu, przystanęłam na chwilę. Rozejrzałam się. Nikt mnie nie gonił. Usiadłam pod drzewem i odpoczywałam. Dopiero teraz ból ramienia nasilił się niewyobrażalnie. Aż jęknęłam z bólu jaki odczuwałam. Jakby ktoś ucinał mi ramię i wylał na nie kwas.

Odwróciłam głowę w stronę ramienia, ale to co tam zobaczyłam.. zaniemówiłam.

Był tam ślad zębów, ugryzienie, ale.. na pewno nie ludzkie. Jakby był.. zęby wilka? Nie. To niemożliwe. Czułam oddech na karku. Więc co to było?

Strach znowu powrócił. Byłam przerażona tym co mnie spotkało. Co mnie ugryzło? I dlaczego?

Zapraszam do głosowania i komentowania. Wszelkie krytyki przyjmę do siebie i postaram się po poprawiać:))

Wilczyca: PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz