Rozmowa z Mendy przyniosła wiele odpowiedzi na pytania, które kłębiły się w mojej głowie. Niestety to nadal nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, gdyż na ich miejsce pojawiły się nowe. W natłoku myśli zdołałam sobie uświadomić, że wcale nie przeszkadza mi pobyt tutaj. Mogłabym mieszkać w tym miejscu, otoczona naturą. Wśród wilkołaków. Nie. Stop. To nie jest teraz istotne. To, że potrafią zmieniać się w wilki wcale nie oznacza, że nimi są. Prawda?
Podeszłam do okna, skąd widok obejmował całą wioskę. Widać było, że nadal jest rozbudowywana. Niektóre domu były w tracie remontu, na co świadczyła obecność kilku osób pracujących wokół budynków. Teren musiał być naprawdę ogromny, skoro żyli tutaj tak swobodnie. Jednak nie powinno mnie to dziwić. Zapewne cały albo chociaż znaczna większość lasu należała do Aron 'a. Nigdy w sumie się nie zastanawiałam kto jest właścicielem lasu. Ale skoro mieszkańcy miasta, w którym mieszkałam nie kwapili się by odwiedzać te tereny to musiał być jakiś tego powód.
Nagle moją uwagę przykuło zamieszanie przy bramie, która prawdopodobnie była tą główną. Dobrze wiedzieć, mruknęłam do siebie.
Sapnęłam, gdy zauważyłam, że dwóch mężczyzn jest niesionych przez swoich towarzyszy. A po ich minach można było stwierdzić, że nie są w zbyt dobrym humorze. Niewiele myśląc, złapałam pierwszą lepszą bluzę, którą wyjęłam przy rozpakowywaniu się. I wybiegłam z pokoju. W myślach dziękowałam Mendy, że zostawiła otwarte drzwi.
Zbiegłam po schodach, od razu kierując się w stronę grupki mężczyzn. Oni również mieli obrany punkt docelowy i jak zauważyłam, był to budynek oddalony od mojego miejsca przetrzymywania o około pięćdziesięciu metrów. Gdy ich dogoniłam, musiałam poczekać chwilę by się odezwać. Łapanie oddechu chwilę zajęło, już nie pamiętałam, jak to jest tak szybko biec.
- Co się stało? – zapytałam, dotrzymując im kroku.
- Nic, czym Luna musi się martwić. – burknął, jeden nawet na mnie nie patrząc.
- Oczywiście, że się martwię. Jestem lekarzem. – fuknęłam, nie dając za wygraną.
- Naprawdę powinnaś udać się do domu głównego, Luno.
- Nigdzie nie idę, póki nie dowiem się co się stało. – usłyszałam parę westchnięć.
- Mieliśmy patrol na wschodniej granicy. – odparł jeden, a ja z rozbawieniem zauważyłam, jak niektórzy posyłają mu wrogie spojrzenia. – Prawdopodobnie zaatakowała nas inna wataha. Choć to trochę dziwne. Ale mniejsza o to. Mieli kusze, strzały są ze srebra. Dlatego też ich rany nie goją się tak szybko.
- Okey. – przytaknęłam, wchodząc z nimi do budynku, który okazał się być lecznicą. Rozejrzałam się szybko, widząc, że była całkiem nieźle wyposażona.
- Już możesz iść. – powiedział, blondyn, gdy ułożyli swoich kompanów na łóżkach. – Nasz lekarz się nimi zajmie.
- Pomogę. – odparłam jedynie, przechodząc obok niego. Wspomniany przez niego lekarz właśnie wyszedł z pomieszczenia obok. – Oh. Luno, co tu robisz?
Czy wszyscy tutaj mnie już znali? Nie ma to jak pierwsze wrażenie.
- Przyszłam pomóc. – odpowiedziałam, zdejmując bluzę. – Jestem lekarzem.
- Dam sobie radę sam, nie musi Luna pomagać. – odparł, a ja przez chwilę się mu przyglądałam. Wyglądał na mężczyznę w wieku czterdziestu paru lat. Miał brązowe włosy z siwymi pasmami, a oczy w kolorze zieleni. Wyglądał na naprawdę sympatycznego gościa. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. – powiedziałam. – Powiedz, co mam robić. Raczej to nie wygląda na zwykłą ranę. A i tak przy okazji, jestem Amanda. Nie Luna.
- Ale...
- Nie ma żadnych „ale".
- W porządku. – westchnął. – Najpierw musimy ostrożnie wyjąć strzałę. Najlepiej tak by grot nie został w środku.
- To wiadomo, co dalej? Czy macie jakieś swoje leki? Jakieś specjalne narzędzia? – zapytałam.
- Dasz radę zszyć rany, gdy już wyjmę grot?
- Oczywiście, że tak. – odparłam, powstrzymując przewrócenie oczami.
- Dobrze. Tyle wystarczy. – mruknął. – To zaczynajmy.
Spojrzał jeszcze raz na zebranych mężczyzn w pomieszczeniu i kiwnął im głową. A Ci następnie wyszli z budynku. Odetchnęłam ciężko i zabrałam się do pracy. Chociaż w środku podskakiwałam jak mała dziewczynka z powodu adrenaliny. Kochałam takie przypadki. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że cieszę się z krzywdy drugiego człowieka. Po prostu miałam okazję się wykazać w swoim zawodzie. Nawet jeśli to było tylko zaszycie rany.
- To Pan opatrzył moje ramię?
- Tak. Widzę, że już się całkowicie zagoiło.
- Tak. Pomoc Aron 'a była nieoceniona.
A pro po wielkiego Alfy. Właśnie wszedł do środka, a na jego twarzy malował się jeden wielki grymas gniewu. Oho. Zaraz się zacznie.
- Co Ty tu robisz? – warknął. – Miałaś być w pokoju!
- Nie krzycz. – powiedziałam, spokojnie. Po raz kolejny – kłótnią nigdzie nie dojdziemy. – Pozwól mi pomóc, a później Ci wyjaśnię jak się tu znalazłam.
Przez chwilę panowała cisza, po czym coś burknął pod nosem. – Niech Ci będzie. Porozmawiamy później.
Odszedł i usiadł na jednym z krzeseł przy wejściu. Czyli miał zamiar zostać. Wspaniale. Ale wróćmy do mojego zadania. Lekarz wyjął strzałę wraz z całym grotem, a ja zabrałam się do pracy. Widać rana nie była głęboka, całe szczęście. Odkaziłam ją, po czym zabrałam się za szycie. Grot nie był duży, dzięki czemu wystarczyły cztery szwy. W międzyczasie doktor zajął się drugim pacjentem. Na szwy założyłam opatrunek i poszłam umyć ręce.
- Dziękuję za pomoc, Luno. Dzięki Tobie poszło mi o wiele szybciej, a panowie nie stracili tak dużo krwi jakby mogło się wydawać.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – zaśmiałam się, by po chwili usłyszeć warczenie.
Ah tak. Pan Maruda. Teraz najgorsza część.
- Gdyby coś się działo proszę po mnie posłać. Chętnie pomogę.
- W porządku. – przytaknął, po czym wrócił do swoich pacjentów.
- Teraz porozmawiamy. – powiedział wyraźnie zły, Aron.
- Oczywiście. – westchnęłam, idąc do wyjścia. Przy okazji żegnając się z lekarzem.
CZYTASZ
Jedyna (KOREKTA, DO 12 ROZDZIAŁU)
WerewolfAmanda Wooder to miłośniczka przygód i nieustraszona, 26-letnia pani doktor. Ale czy będzie taka odważna spotykając watahę wilków podczas swojej nowej przygody? 05.05.2023 #1 w O wilkłakach!!!!!! 12.03.2020 #2 w O wilkołakach!!!! 13.06.2018 #2 w O...