23

21.1K 720 85
                                    

Obudził mnie dźwięk wycia syreny, który z każdym sygnałem coraz bardziej się nasilał. Poczułam jak Aron zrywa się z łóżka, więc sama niechętnie się podniosłam nie wiedząc o co chodzi. Czułam się jakbym dopiero co się położyła i ktoś siłą wyrwał mnie ze snu. Spojrzałam na zegarek. No cóż nie dziwiłam się czemu się tak czułam. Zegarek pokazywał trzecią czterdzieści sześć.  Znów mój wzrok padł na Alfę.

- Co się dzieje? - spytałam, widząc złość i przerażenie na jego twarzy.

- Zostaliśmy zaatakowani. - odparł głosem, który przyprawił mnie o dreszcze. To wystarczyło bym i jak zerwała się z łóżka i podbiegła do szafy. Wyciągnęłam z nich czarne leginsy i tego ciemnozieloną bluzkę, to było pierwsze co wpadło mi w ręce. Nie miałam czasu zastanawiać się co założyć, gdy cała moja rodzina była w niebezpieczeństwie. Aron spojrzał na mnie.

- Nie myśl sobie, że będę siedzieć z założonymi rękami. - odparłam i choć wiedziałam, że chcę się kłócić to nie miał teraz na to czasu. - Przekaż wszystkim, że szpital będzie w Domu Głównym i wszystkie kobiety z dziećmi mają się tu udać.

Kiwnął głową na znak zgody i wybiegł z pokoju. Nawet ja mogłam usłyszeć głośne rozmowy prowadzone na korytarzach domu. Spojrzałam na Will'a, który teraz patrzył na mnie przestraszonym wzrokiem.

- Posłuchaj mnie, Willy. Mam nadzieję, że mi pomożesz. - posłałam mu delikatny uśmiech.

- Zrobię wszystko. - powiedział poważnie, a na jego twarzy widniał zacięty wyraz. Już był widać w nim cechy przyszłego Alfy.

- Idź na dół i powiedz Mandy by wszystkie dzieci przyprowadziła do pokoju Luny, zrozumiałeś? - kiwnął głową. - Ja idę go otworzyć. Jeśli matki, które chcą zostać z dziećmi także mogą do niego przyjść.

Chłopiec po raz kolejny mi przytaknął i w piżamie zbiegła na dół. Sama założyłam skarpetki i adidasy. Pokój Luny znajdował się na samym końcu korytarza i była zbudowany w ten sposób by nikt nie miał do niego dostępu. Można by było rzec, że był do sejf, do którego nie można było wejść bez pozwolenia. Byłam trochę przerażona tym systemem zabezpieczeń, ale teraz to był pokój w sam raz na schron. Otworzyłam drzwi i stanęłam w progu. Jeśli mówiłam, że pomieszczenie było duże, to się myliłam. Było ogromne. Po lewej stronie stało duże wygodne łóżko, po prawej stał dość spory stolik na kawę, dwie małe kanapy i dwa fotele. Pokój Luny miał także małą kuchnię, jeśli tak można było nazwać przejście do mniejszego pokoiku, gdzie był zlew, kuchenka i lodówka oraz dwie szafki. Miał własną łazienkę i jeszcze większą szafę.

Luna zamykała się tam gdy Alfa zrobił coś złego lub po prostu żyli osobny. Trochę go zmieniłam od czasów byłej Luny.

Zanim się obejrzałam, na samą górę weszła Mandy prowadząc za sobą matki z dziećmi. Kobiety trzymały niemowlaki na rękach, nie dziwiłam się im, że chcą pozostać przy swoich pociechach.

- Luno. - przywitali się wszyscy. Uśmiechnęłam się do nich smutno.

- Witajcie. Przykro mi, że spotykamy się w takich warunkach, ale nic z tym nie możemy zrobić. - odparłam, po czym wskazałam ręką na pokój. - Jestem tam wszystko, także jedzenie. Nie wiemy ile potrwa ta walka, ale jakoś sobie poradzimy.

- Jesteś pewna, że możemy skorzystać z tego pokoju, Luno? - spytała ostrożnie jedna z matek.

- Oczywiście. Moim obowiązkiem jest dbanie o was. Chcę, żebyście byli bezpieczni. Wchodzicie szybko, nie mamy czasu. Jeśli będziecie cokolwiek chciały, wiecie jak się z nami skontaktować. - dodałam.

- Amando, Chloe z moją matką i dwoma omegami przeniosły potrzebne leki i materiały do salonu. Zaczęły już urządzać miejsce dla rannych. - powiedziała Mandy, gdy już wchodziły ostatnie osoby do pokoju.

Jedyna (KOREKTA, DO 12 ROZDZIAŁU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz