10

25.7K 1.1K 71
                                    



Wyszłam za Aron'em z lecznicy i przez chwilę szliśmy w ciszy. Niezręcznej ciszy.

- Czy wszystko w porządku? – zapytałam, idąc teraz ramię w ramię z moim rzekomym przeznaczonym.

- Nic nie jest w porządku, Amando. – warknął.

- Rozumiem, że możesz się martwić o swoich kolegów, ale jestem wykwalifikowanym lekarzem. Nie zrobiłabym im krzywdy. – odparłam.

- Nie o to chodzi! – krzyknął. – Zabroniłem Ci wychodzić z pokoju! A Ty nie tylko złamałaś mój zakaz, to jeszcze obcowałaś z innymi mężczyznami.

No teraz to mnie porządnie zaskoczył. Stanęłam w miejscu i spojrzałam na niego oniemiała. Czy on sobie żartował. Nie. Jego wyraz twarzy mówił sam za siebie.

- Czy Ty słyszysz co mówisz? – krzyknęłam. – Uważasz, że wolno Ci więzić mnie w jakiś zasranym pokoju? Że będę grzecznie siedzieć na dupie i czekać aż łaskawie ktoś mnie odwiedzi? No chyba Cię pojebało.

- Nie tym tonem...

- Otóż oświecę Cię! – krzyczałam dalej, nie zwracając uwagi na gapiów zbierających się wokół nas. – Nie będziesz mi mówił co mam robić! Wyszłam z tego durnego pokoju, bo zauważyłam, że ktoś potrzebuję mojej pomocy. Jestem lekarzem, do cholery. To mój obowiązek! Nie obcowałam z tymi mężczyznami, tylko uratowałam im życie!

- Nie pochlebiaj sobie. Praktycznie nic nie zrobiłaś. – warknął, zbliżając się do mnie.

- Tak? A Ty co zrobiłeś? To twoja wina, że zostali ranni. Jesteś podobno ich przywódcą, a jak widać gówno Cię obchodzi ich życie! – no dobra. Teraz mogłam przesadzić. Aron zrobił się cały czarowny na twarzy, a moment później dało się słyszeć odgłos uderzenia dłonią o policzek. Mój policzek. Zachwiałam się, starając się utrzymać równowagę. Uderzenie nie było silne, niemniej jednak bolało. Nie tyle co fizycznie, a psychicznie. – No proszę. W dodatku jesteśmy damskim bokserem, co? Wcale się nie dziwie, że twoja poprzednia kobieta oszalała.

Widząc wymalowany na jego twarzy szok, ruszyłam szybkim krokiem w stronę największego budynku. Dom, w którym byłam rzekomo przetrzymywana. Nie zważając na krzyczącego za mną wilkołaka, weszłam do domu szybko kierując się do znanego mi pokoju. Całe szczęście, klucz był w drzwiach od zewnętrznej strony. Wyjęłam go i wchodząc do mojej tymczasowej sypialni, zamknęłam się od środka.

Szlag by trawił wszystkie moje pozytywne myśli, związane z tym miejscem. Czy on naprawdę myślał, że będę chciała tu zostać po takim zachowaniu? Ja rozumiem, że można stracić cierpliwość, ale żeby od razu przechodzić do przemocy fizycznej. Sama nie byłam lepsza, mogłam ugryźć się w język i nie mówić takich okropnych rzeczy. Jasne było, że facet się martwił o swoich ludzi. To ja tutaj byłam przeszkodą, zagrożeniem dla stada..., czy jak to tutaj nazywali. Z rozmowy z Mendy można było wywnioskować, że poprzednia partnerka Aron 'a nie była zbyt życzliwa w stosunku do innych członków stada. Usiadłam na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Co za żałosna sytuacja. Może nawet gorsza niż z moimi rodzicami.

Niestety nie mogłam dłużej się zastanawiać nad swoim losem, gdy usłyszałam zbliżające się ciężkie kroki. Cholera.

- Amando, otóż drzwi. – powiedział spokojny głos, zza drzwi. Kilka razy poruszył klamką. Cholera.

- Nie mam ochoty teraz z Tobą rozmawiać, Aron. – odkrzyknęłam, nadal siedząc na łóżku.

- Przepraszam, że Cię uderzyłem. Pozwól mi to wynagrodzić. – że kurwa, co?

- Odejdź.

- Proszę, nie zmuszaj mnie do wywarzenia drzwi.

- Rób sobie co chcesz. – fuknęłam, na pewno nie wywarzy drzwi. Prawda?

- Amando. Załatwmy to jak dorośli.

- Odezwał się! Gdybyś był prawdziwym mężczyzną, nigdy byś mnie nie uderzył. Nawet jeśli na to zasłużyłam.

- Amando, proszę...

- Po prostu zostaw mnie w spokoju. – wyszeptałam, już na granicy łez. Co się ze mną dzieje. Nigdy nie ryczałam z takiego powodu.

Przez chwile panowała między nami cisza. Już miałam odetchnąć z ulgą, myśląc, że sobie poszedł. Ale nie przyjemny trzask łamanego drewna rozbrzmiał w moich uszach, a drzwi wyleciały z zawiasów. Albo raczej drzwi z zawiasami wyleciały z framugi. O kurwa.

- Nie zostawiłaś mi wyboru. – powiedział, Aron stojąc w drzwiach. Nadal będąc szoku, nie zauważyłam jak do mnie podchodzi i klęka przede mną.

Spojrzałam w jego oczy i cóż, jak typowa dama w opałach zatonęłam w nich. Niech szlag trafi te hormony i emocje. Jemu naprawdę było przykro.

- Naprawdę przepraszam. - szepnął, dotykając mojego policzka. Zapewne nadal był czerwony.

- Co się stało, to się nie odstanie. – mruknęłam, odsuwając głowę od ręki Alfy. – Nie możemy się tak ciągle kłócić.

- Nic nie poradzę na twój trudny charakter.

- Mój trudny charakter? – zaśmiałam się, gorzko. – Spójrz na siebie.

- No dobre. Mój też jest trudny i musimy sobie jakoś z tym poradzić.

- To fakt. Zwłaszcza jak mam tu zostać na stałe.

- Czyli już nie będziesz się wykłócać o swój stary dom? – zapytał, z nutką nadziei.

- To już całkiem inna sprawa, Aron. – powiedziałam, poważnie. – Zmuszenie mnie do zostanie tutaj to jedno, ale sprzedaż mojego domu i bezprawne ruszanie moich rzeczy? No proszę Cię.

- Inaczej byś tu nie została. – szepnął. – A ja potrzebuję Ciebie blisko. Wataha Cię potrzebuję.

- Było mnie zaprosić na randkę. – prychnęłam. Uh, ostatnio często się to zdarzało. – Poza tym, nie możesz mnie tu trzymać na siłę. Jestem dużą dziewczynką, nie potrzebuję Twojego stałego nadzoru.

- Amando... - westchnięcie pomieszane z warknięciem mogło tylko oznaczać, że wilkołak nad sobą panował.

- Nie, Aron. – przerwałam mu. – Musisz zrozumieć, że umiem za siebie decydować. A jeśli mamy stworzyć w miarę normalny związek ważne jest wzajemne zrozumienie i zaufanie. A to, że ciągle mi rozkazujesz i zamykasz w pokoju wcale do tego nie prowadzi.

- Nie rozumiesz. Inni mężczyźni...

- Inni mężczyźni mnie nie obchodzą. Podobno to Ty jesteś moim przeznaczeniem. Nadal nie pojmuję tej całej sprawy z bratnimi duszami, to Ty musisz mi w tym pomóc. Poza tym, ugryzłeś mnie. Czy to nie jest jakiś znak rozpoznawczy, że jestem... mam być Twoją kobietą? Trochę trzeźwego umysłu i nie trzeba się spinać za każdym razem, gdy przekroczę próg tego pokoju.

Wilkołak patrzył mi w oczy przez dłuższy czas, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Już myślisz, że jesteś moja. Podoba mi się to. – zaśmiał się, na co delikatnie trzepnęłam go w ramię.

- To nie śmieszne.

- Tak, tak. To poważna sprawa. – przytaknął. – Chyba będziemy mogli dojść do porozumienia.

- Mam taką nadzieję. – odparłam, przyglądając mu się. – Musimy omówić jeszcze kilka rzeczy i na pewno się jeszcze przez nie pokłócimy.

- Racja, więc od czego chciałabyś zacząć? – zapytał, ugodowo, podnosząc się z kolan.

- Myślę, że na początek przydałoby się naprawić drzwi. – mruknęłam, wskazując dłonią bałagan jaki powstał w tym całym zamieszaniu. A wszędzie walające się pudła wcale nie pomagały.


Jedyna (KOREKTA, DO 12 ROZDZIAŁU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz