Rozdział 4.

56 9 4
                                    

/Kyle/


Po 15 min. biegu byłem na cmentarzu, ale najgorsze było dopiero przede mną - między tyloma nagrobkami muszę znaleźć ten właściwy. Szedłem główną alejką,a następnie skręciłem w pierwszą lepszą boczną uliczkę. Cmentarz był słabo oświetlony, ale droga była widoczna. Po 20 min. marszu między nagrobkami różnymi ścieżkami nareszcie go zobaczyłem. Siedział z głową schowaną w ramionach, oparty o płytę grobu. Gdy podszedłem bliżej zauważyłem leżącą obok pustą butelkę po whisky. Kucnąłem przy nim i złapałem delikatnie za ramię.

- oh Danny...- wyszeptałem. Nagle się poruszył i delikatnie podniósł głowę i spojrzał na mnie:

- Cko thy tu robisz Kyle? - ledwo wysyłał, był kompletnie pijany - Teraz już wiesz, że mama.... Że mama nie żyje - powiedział i zaczął płakać.

Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, przytuliłem go i oparłem czoło o zagłębienie jego szyi...

-Tak mi przykro Danny...Tak mi cholernie przykro... Przepraszam cię za wszystko, już nigdy cię nie zostawię - wyszeptałem.

Po kilku minutach uznałem, że trzeba wracać pomimo, że podobała mi się ta bliskość między nami...Gdy oboje się uspokoiliśmy powoli wstałem pociągając za sobą Dana. Objąłem go w pasie, bo ledwo trzymał się na nogach.

- Chodź... Zabiorę cię do domu - powiedziałem pomimo, że wiedziałem, że nie mogę go tam zabrać, bo jego widok w takim stanie złamał by jego babci serce. 

- Będę musiał go zabrać do swojego mieszkania - pomyślałem i powoli ruszyliśmy.

Zazwyczaj 15 minutowa droga przekształciła się w godzinną. Dan ledwo stawiał nogę za nogą. Chwilami chciałem przerzucić go przez ramię i zanieść, ale bałem się, że obrzyga mi moją ulubioną bomberkę. Gdy dotarliśmy do domu położyłem go na wcześniej rozłożonej kanapie, zdjąłem mu buty i trochę ubrudzoną wymiocinami koszulkę i przykryłem go kocem.

Poszedłem do łazienki, wrzuciłem jego rzeczy do prania i wziąłem szybki prysznic. Włożyłem luźne dresy i mój ulubiony T-shirt w koty. Po drodze do salonu wstąpiłem do kuchni po szklankę wody i aspirynę dla Dana. Zapewne rano ta butelka whisky da mu o sobie znać. Zaniosłem wszystko do salonu i położyłem na stoliku obok kanapy. 

Spojrzałem na Danny'ego, gdy spał wyglądał tak błogo...Nagle poruszył się i przekręcił się na drugi bok zrzucając przy tym koc. Pokręciłem głową, podniosłem koc i z powrotem go nakryłem,przez chwilę mu się przyglądając. Gdy się otrząsnąłem sięgnąłem po komórkę i napisałem do Elizabeth, że Dan jest u mnie, i że nic mu nie jest.

Nareszcie po całym dniu usiadłem obok Danny'ego i patrzyłem przed siebie dopóki oczy same mi się nie zamknęły.



Kolejny rozdział już za nami....Miłego czytania 😊

When oblivion is calling out your nameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz