Rozdział II

169 15 0
                                    



Podobno pierwszy dzień w szkole nie jest taki zły. Podobno.

Budzik zadzwonił równo o siódmej rano. Wciąż z zamkniętymi oczami, wymacałam wyłącznik i go nacisnęłam, a okrutny dźwięk ustał.

Wstawanie o tej godzinie do pracy było znacznie prostsze. Teoretycznie teraz również wstawałam do pracy, ale nadal.

Akcje pod przykrywką to niekończąca się praca.

O siódmej trzydzieści zaczyna się szkolne życie, otwiera się recepcja, biuro informacji i cała reszta. Od ósmej w stołówce można zjeść śniadanie, a pół godziny później zgłosić się na korepetycje lub do jednego z kółek zainteresowań. O dziewiątej rozpoczyna się pierwsza lekcja.

Wyciągnęłam z szafy mundurek, chwilę się w niego wpatrywałam, zastanawiając, dlaczego to robię, po czym zaczęłam wkładać na siebie poszczególne części garderoby.

Miałam godzinę na przygotowanie się do śniadania. Punkt regulaminu zabraniający makijażu znacznie skracał czas szykowania się.

Włożyłam do torby kilka zeszytów i książek, które będą mi dzisiaj potrzebne razem z długopisem i ołówkiem. Nie musiałam zabierać torby już teraz, miałam dużo czasu na zabranie jej podczas trwania kółek.

Nie wpisałam się do żadnego, co dawało mi wolne pół godziny. Bailey wczoraj wspomniał, że żeby zbliżyć się do tych ludzi, najlepiej porozglądać się po kółkach, dołączyć do czegoś i starać wtopić w tło, jednocześnie nasłuchując i dowiadując się, co dzieje się w szkole i poza nią.

Zostało mi dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia śniadania, a wejście do recepcji i wpisanie się do jakiegoś klubu nie było takim złym pomysłem. Ah, czas na socjalizowanie się.

Naszykowałam sobie wszystko, czego później będę potrzebować na lekcje, przyczepiłam identyfikator do kieszonki przy marynarce i wyszłam z pokoju.

Po korytarzach krzątało się już kilka osób, większość nadal ubrana w piżamy, kierujących się do toalet. Niektórzy przyglądali mi się, jakby próbowali wycenić, ile jestem warta. Czułam się bardziej jak zwierzę na wystawie niż jak inteligentna dziewczyna z bogatej rodziny producentów kosmetyków, którą miałam być.

Tak, naszą przykrywką było to, że jesteśmy przybranym rodzeństwem Turnerów, odpowiedzialnych za różne pomadki i kremy, jednak nie wolno nam zbyt wiele o tym mówić, ponieważ wszystko było tylko ustawione. Wpisując w wyszukiwarkę Turner Cosmetics, wyskakiwało kilka różnych produktów i informacje o firmie.

Współpracowaliśmy z pewną firmą produkującą produkty takie jak kosmetyki i leki. Czasami pomagali nam ze sprawami, dostarczali informacji albo jak w tym przypadku, pozwalali wykorzystywać swoje produkty ze zmienionymi etykietkami.

Słabą stroną przybierania fałszywej tożsamości było to, że nie mogliśmy powiedzieć rodzinie, co tak naprawdę robimy. Moi rodzice myślą, że jestem na obozie treningowym, czymś w rodzaju szkolenia, pomagającego polepszeniu się w pracy.

Ciekawe, co Bailey powiedział swojemu bratu. Z tego, co wiedziałam, był jego najbliższą rodziną i możliwie jedyną. Bailey czasem opowiadał o nim historie, o krajach, które odwiedził i zdjęciach, jakie tam wykonał. Z tego właśnie utrzymywał się jego brat – z robienia zdjęć.

A Bailey zdecydował się łapać przestępców.

Nikt nie zaczepił mnie w drodze do recepcji, wszyscy tylko albo bardzo się spieszyli i nawet nie zwrócili na mnie uwagi, albo gapili, ale nic nie powiedzieli. Słałam im ciepłe uśmiechy, które całkowicie ignorowali, niewdzięczne snoby.

(keep it) UndercoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz