Rozdział XX

60 7 0
                                    

Logan

W KEZ-ie brakowało Beau. Kiedy nie chcę się z nim widzieć, jest wszędzie, a jak nie miałabym nic przeciwko rozmowie z nim, to ten znika nie wiadomo gdzie. Okej, dobrze. Może to i lepiej. Pozwala mi skupić się na kimś innym.

Mówiąc o kimś innym, Praveen po raz pierwszy pojawił się na spotkaniu KEZ-u od czasu swojego powrotu do Akademii. Ostatni raz rozmawiałam z nim w dniu, gdy wylądował w szpitalu. I ile tej rozmowy rzeczywiście było, wymieniliśmy może ze dwa zdania.

– Hej, Praveen – przywitałam się z uśmiechem, przysiadając się do niego, skoro Beau nie było. – Nie mieliśmy okazji lepiej się poznać.

Nie spojrzał na mnie. Jego wzrok nie zatrzymywał się na niczym dłużej niż dwie sekundy, a jego ciało całe się trzęsło.

– Wszystko w porządku? – zapytałam go.

Kilkakrotnie pokiwał głową, ale wciąż się nie odzywał. Robiło mi się go szkoda. Już przed wypadkiem wyglądał na paranoika, a teraz zdawał się wyczuwać zagrożenie na każdym kroku.

– Wszystko w porządku – szepnął tak cicho, że prawie go nie dosłyszałam.Odezwał się, to wielki postęp. Może było z nim lepiej, niż zakładałam.– Co się wtedy stało? Tamtego dnia. Dlaczego powiedziałeś, że to Beau?

Przekręcił się na krzesełku tak, by mógł na mnie spojrzeć. Jego ciemnobrązowe oczy świeciły szaleństwem. To był wzrok osoby, która wbrew własnej woli została odizolowana od ludzi na dłuższy czas i nie dawała sobie z tym rady.

– Teraz wiem... To nie Beau. On chciał pomóc.

– To on zabrał cię do szpitala – powiedziałam mu, chociaż sam pewnie dobrze o tym wiedział.

Oparł łokcie na blacie stolika i zaplątał palce we własnych włosach.

– Nie wiem, czyja to wina. Nie wiem, jak to się stało. Logan... ja nie wiem


Bailey


Gdyby ktoś powiedział mi dwa miesiące temu, że będę powtarzał ostatni rok edukacji i siedział z dwójką chłopaków w "Klubie Kreatywności", to zwyczajnie bym mu nie uwierzył. Aaaale tu jestem i każda minuta w klubie jest jak cieniutka nitka, powoli przerywająca moją duszę na kawałki.

Kanapa w Klubie, na której zawsze mimowolnie lądowałem, tym razem zajmowałem ja, Beau i Henke. Dokładnie w tej kolejności. Gdyby jeszcze ktoś chciał z nami usiąść, to pewnie by mu się udało, ale wtedy musielibyśmy ściskać się ramionami, a Henke nie wyglądał na zainteresowanego takim obrotem spraw. Beau wprost przeciwnie.

Tego dnia Henke pakował swoją już skończoną figurkę w ciemnoniebieski kartonik i obwiązywał go białą wstążką. Ruchy jego dłoni były powolne, lecz precyzyjne. Wkładał w to tyle skupienia, co chirurg przeprowadzający operację serca. Prezent do Andreasa musiał wyglądać perfekcyjnie. Wszystko, co wpadało poniżej tej kategorii nie miało prawa bytu.

Beau, siedzący z ramionami szeroko rozłożonymi na oparciu kanapy, przez ostatnie piętnaście minut, bez chwili zająknięcia, opowiadał każdą historię ze swojego życia, jaka przyszła mu do głowy. Usłyszałem o tym, jak w wieku czternastu lat pojechał z Lance'em do lasu pod namiot, żeby uwolnić się od wkurzających rodziców – ich plan jednak obrał nieoczekiwany obrót, ponieważ, przez wszystkie horrory, jakie obejrzeli, skończyli dzwoniąc po rodziców Lance'a. Albo o tym, jak został zmuszony do codziennego spotykania się z Praveenem po tym, jak ich rodzice zaczęli ze sobą współpracować nad jakimś projektem biznesowym. Albo o tym, ile to on nie wygrał zawodów jeździeckich w dzieciństwie. Usta mu się nie zamykały.

(keep it) UndercoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz