Rozdział VI

101 11 0
                                    

Przez całą drogę obserwowałam Beau (właściwie, to bardziej nasłuchiwałam), czekając na jakiekolwiek podejrzane ruchy, jedno słowo za dużo, coś, co by go zdradziło. Albo był niewinny, albo potrafił dobrze się ukrywać. Wciąż się uśmiechał, żartował i (według Bailiego) flirtował. Nie wspomniał słowem o żadnych narkotykach, podziemnych organizacjach, czy chociaż o sposobach na wydostanie się ze szkoły niezauważonym.

– Uwielbiam twój sweter, Bails – powiedział Beau, klepiąc Bailiego kumpelsko po ramieniu.

– Dzięki, ale twój strój wymiata.

Po tej krótkiej wymianie zdań oboje spojrzeli na mnie i poczułam się mocno osądzana. Ich oczy mówiły: "I to uważasz za świąteczny strój? Wstydź się." Czy się wstydziłam? Och, ani trochę. Wstydziłam się jedynie za nich, ponieważ wyglądali jak dwie chodzące ozdoby na choinkę.

Żaden z nich się jednak nie odezwał. Gdyby któryś zdecydował się powiedzieć jedno złe słowo, od razu padłaby z mojej strony długa wiązanka przekleństw.

Prowadząc nas, Beau mówił masę rzeczy i usta mu się właściwie nie zamykały, ale nie powiedział odnośnie tego, gdzie nas prowadzi, ani jak długo jeszcze pójdziemy. Czy wspominałam już, że zawiązał nam oczy? Bo to zrobił. I to nie w taki Greyowaty sposób, tylko bardziej seryjnomorderczy.

Na miejsce dotarliśmy po około siedmiu minutach. Biorąc pod uwagę wszystkie skręty, jakie zrobiliśmy, chyba znajdowaliśmy się w okolicy sali filmowej. Równie dobrze mogła to też być sala do obserwacji gwiazd, w której ostatnio naradzaliśmy się z Bailim.

– Ładną mamy dzisiaj pogodę, nie sądzicie? – zagadnął nas znów Beau, zdejmując nasze opaski. Jego uśmiechnięta twarz była pierwszym, co zobaczyłam. Czerpał ogromną, tak bardzo brytyjską, przyjemność z rozmawiania o pogodzie. – Ach, no tak, nic nie widzieliście, kiedy szliśmy. Wybaczcie, mój błąd. Cały dzień świeciło słońce, jestem szczerze zszokowany.

– Czy to było konieczne? – zapytał Bailey zaraz po tym, jak Beau ściągnął mu opaskę z oczu.

– Kazali mi to zrobić. To wasza inicjacja. Dowiemy się dzisiaj, czy jesteście warci Akademii.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w jakim się znajdowaliśmy. Wszędzie było ciemno, ale i tak wdziałam, jak świeci sweter Bailiego. Przez chwilę bałam się, że oczy mi wyparują od całego tego blasku.

– To ja oślepłem, czy tu jest tak ciemno?

– Jesteście gotowi? – zapytał Beau. Jego głos brzmiał na dziwnie podekscytowany i ani trochę i mi się to nie podobało.

– Już bardziej nie będziemy.

Nawet w ciemności dało się z łatwością dostrzec poszerzający się uśmiech Beau. Ten chłopak przypominał nieco disnejowskiego księcia. Brakowało mu tylko zwierzęcego pomocnika i korony na głowie. Gdyby mi powiedział, że jest księciem, to nawet przez chwilę bym tego nie kwestionowała. Skoro jest w tym miejscu, musi być kimś ważnym.

Otworzył ukryte w ścianie drzwi, których w życiu bym nie znalazła, gdyby właśnie się przede mną nie otwarły. Idealnie wpasowały się kamienną ścianę, nie sposób było rozróżnić zwykłe zakończenie kamienia od krawędzi drzwi. Jak tylko je uchylił, oślepił nas blask kolorowych świateł, a do uszy wypełniła głośna muzyka.

– Szybko, lepiej, żeby nikt tego nie usłyszał – mruknął Beau, kładąc nam dłonie na plecach i niemal wpychając do środka. Wszedł zaraz za nami i zamknął drzwi. – Niewiele osób wie o tym miejscu.

Wyglądało to nieco jak klub. Z góry świeciły kolorowe światła reflektorów, z głośników płynęła muzyka, idealnie nadająca się do tańczenia (nogi same zaczynały się przy niej ruszać), był nawet kawałek parkietu, na którym bawiło się kilka osób, a także bar, przy którym Henke obsługiwał imprezowiczów. Z tego, co było mi wiadomo, większość z nich miała już osiemnaście lat i mogli bez przeszkód pić, ale nie na terenie Akademii. Regulamin surowo tego zabraniał.

(keep it) UndercoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz