Rozdział XVI

65 7 0
                                    


Logan

Wszystko było w porządku. Było blisko. Cholera, było za blisko.

Beau wylądował w szpitalu znacznie szybciej, niż którakolwiek z poprzednich ofiar. Znalazł się w najlepszej sytuacji z nich wszystkich. Pół godziny dłużej i pewnie leżałby teraz w śpiączce, zamiast jeść galaretkę i żartować o jej gibkości.

Pozwolili nam go odwiedzić już dzień po incydencie. Tym razem nie uciekaliśmy bocznymi wyjściami – administracja szkoły zlitowała się nad nami i pozwoliła nam odwiedzić przyjaciela w szpitalu. Tak samo nie podaliśmy prawdziwych nazwisk przy recepcji szpitala, tylko podaliśmy się za Turnerów.

– Mógłbym zażyczyć sobie, co tylko mi się wymarzy – odezwał się Beau, wpatrzony w czerwoną galaretkę – ale galaretka wydaje się być takim typowo szpitalnym jedzeniem. A może po prostu naoglądałem się za dużo amerykańskich filmów. Galaretka dobra.

Ciężko było stwierdzić, ile z tego było spowodowane lekami, a ile było normalnymi rzeczami, które mówił na co dzień. Granica zdawała się zacierać.

– Doktor powiedział, że wypuszczą mnie na halloween – mówił dalej. – Gdybym chciał, mógłbym iść już teraz, ale byłbym idiotą, nie opuszczając kilku zajęć więcej, kiedy mam do tego taki pretekst. Szkoda tylko, że przegapiłem mecz.

Beau został ściągnięty z lodowiska na kilka minut przed rozpoczęciem się gry. Nie została ona odwołana, ale drużyny grały z jednym zawodnikiem mniej. Główny skład wygrał czterema punktami, ale ze względu na Beau postanowili przesunąć uczczenie wygranej na później, kiedy on już wydobrzeje.

Usiadłam na krześle przy jego łóżku, a Bailey stanął za mną.

– Zbadali twój napój – powiedział Bailey. – Był w nim rozpuszczony narkotyk. Podobno to to samo, co u Praveena.

– Beau? Skąd to...?

Odłożył kubełek po galaretce na stolik obok, po czym skrzyżował ręce w powietrzu i potrząsnął przecząco głową.

– Nie wiem, skąd to się tam wzięło, przysięgam. Nigdy bym tego nie tknął, gdybym wiedział. Ktoś musiał mi czegoś dosypać, kiedy się przebierałem. Tylko wtedy nie miałem przy sobie picia.

– Kto mógłby coś takiego zrobić?

– Myślałem, że wszyscy mnie lubią. – W głosie Beau zabrzmiała nuta rozczarowania. – Może oprócz Praveena, wciąż próbuję go do siebie przekonać.

Praveen nie mógł dodać niczego do napoju Beau, będąc w szpitalu. Chłopak miał dość dobre alibi. Nasz przestępca musiał mieć dostęp do szatni. Co znaczyło, że albo należał do drużyny albo tylko pojawił się na chwilę w szatni. Trzeba było przesłuchać inne osoby z drużyny.

– Nie widziałeś niczego podejrzanego? Beau, ktoś chciał cię zabić, to poważna sprawa.

– A wy co, śledztwo prowadzicie? – parsknął Beau. – To całkiem pociągające, Nancy Drew. Nie widziałem tam nikogo, oprócz chłopaków z drużyny. Ava przebierała się w innym miejscu.

– Czekaj, czy to znaczy, że ja jestem Nedem? – wtrącił się Bailey.

– Co? Nie. Ja jestem Nedem, ty możesz być Bess albo George.

I zaczęli się kłócić o postaci z Nancy Drew. Bailiemu nie spodobała się opcja ani Bess ani George, przyjaciółek Nancy, ale Beau twierdził, że nie mógł być Nedem, skoro to chłopak Nancy, a Bailey jest moim bratem. Przecież nie żyjemy w jakimś stanie USA, żeby to było akceptowalne.

(keep it) UndercoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz