Rozdział VII

78 10 0
                                    

Lista "E" w KK okazała się znacznie krótsza, niż się spodziewaliśmy. Na liczącej zaledwie sześć osób liście (gdy oficjalnie dołączę, to będzie na niej siedem) znajdowały się tylko dwie osoby z inicjałem na "E". Byli to Ella oraz mój ulubiony i główny podejrzany Evan, albo też Henke, jak kto woli. Tylko że to właśnie on powiedział mi o "E". Czy nie byłoby to zbyt idiotyczne, gdyby miał na myśli samego siebie? Zapowiadały się ciekawe zajęcia.

Klub Kreatywności, nawet samą nazwą brzmiał jak klub, którego członkiem nigdy, w całym swoim życiu, nie chciałbym zostać, nawet gdyby mi za to zapłacili. A teraz, gdy rzeczywiście coś takiego się dzieje i płacą mi całkiem sporo za tę całą maskaradę, jestem zmuszony tam pójść.

Impreza Głównej Grupki skończyła się o drugiej w nocy, zaraz po tym, jak Ava i Simone pojawiły się z Ellą i jedna z nich zwymiotowała. To było dość przykre – ledwo wróciły, żeby się zabawić, a tu koniec. Beau oczywiście znowu zawiązał nam oczy i odprowadził do naszych pokoi. Tak właściwie, to do pokoju Logan. Tam zdjął nam obojgu opaski z oczu i znów byliśmy w stanie coś zobaczyć. Potem zdecydowanie zbyt długo żegnał się z Logan, co zmusiło mnie do kilkakrotnego pospieszenia go. Przecież nie mogłem ich tam tak samych zostawić, prawda? Co byłby ze mnie za brat? Gdy wreszcie skończyli, dzięki Bogu, poszedłem razem z Beau do naszych pokoi. Okazało się, że jesteśmy sąsiadami. Nie byłem pewien, czy powinienem się z tego powodu cieszyć, czy błagać dyrekcję o zmianę pokoju.

Beau jest naprawdę w porządku, a przynajmniej chciałbym, żeby był, ale to jego ciągłe flirtowanie z Logan zaczyna powoli być męczące. To wbrew regulaminowi, tak nie można. Ona i tak będzie zmuszona go olać, więc po co robić mu nadzieję?

– Bailey, skup się – powtórzył któryś raz Sebastian, opisując mi każdą po kolei funkcję swojego aparatu. – Skoro masz go mieć, to mógłbyś chociaż potrafić go używać.

Przyjechał w sobotę po południu. Jakieś dwie godziny po tym, jak się obudziłem (Tak, potrzebowałem dużo czasu na odpoczynek po tamtej męczącej imprezie pełnej pijących nastolatków). Potrzebowałem jego aparatu i znajdujących się na nim zdjęć, żeby wyjść chociaż trochę przekonująco w KK. Nie potrafiłem rysować, malować, robić origami, pisać wierszy ani nic szczególnie kreatywnego, więc zdjęcia wydawały się bezpieczną opcją.

Wyglądał jak nieco starsza, gorzej ubrana wersja mnie. Tylko czekałem, aż wprowadzą w prawie zakaz noszenia zbyt jaskrawych ubrań i nadmiernych wzorków, żeby tylko się tego pozbył.

Spotkanie się z nim okazało się trudniejsze, niż się spodziewałem, że będzie. Oczywiście, od początku wiedziałem, że w Akademii jest ścisła polityka dotycząca odwiedzin i opuszczania terenu, ale wtedy też nie spodziewałem się, że będę musiał się z kimś spotkać. Najpierw musiałem pójść do recepcjonistki, żeby wypełnić kilka dokumentów, a teraz stoimy razem z Sebastianem na szkolnym dziedzińcu, obserwowani z każdej strony przez ochroniarzy, spodziewających się najgorszego. Nie będę ani trochę zaskoczony, jeśli będą chcieli sprawdzić później aparat, czy aby na pewno nie jest bombą.

– Chyba rozumiem – powiedziałem, odbierając od niego przedmiot. – I tak nie będę używał wszystkich tych opcji. Wystarczy, że znajdę jakieś przyzwoity punkt i zrobię zdjęcie, nie?

Przez chwilę miałem wrażenie, że Sebastian zabije mnie za te słowa. Mruknął tylko kilka razy pod nosem słowo "onwetend", co w tłumaczeniu z niderlandzkiego znaczyło ignorancki. Czy wspominałem o tym, że pół swojego życia spędziłem w Holandii? I dodatkowo kilka lat w Szwecji i Hiszpanii? To długa i zawiła historia, pełna dysfunkcyjnej rodziny. Ale no, teraz żyjemy sobie z Sebastianem szczęśliwie w Anglii, a mi nawet jakimś cudem udaje się uchodzić za Brytyjczyka.

(keep it) UndercoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz