Rozdział 1

1.5K 80 12
                                    

* Perspektywa Alec'a*

W tej właśnie chwili byłem najszczęśliwszym facetem na świecie.

- Alec dość! - pisnęłam radośnie.

Uniosłem ją i obróciłem nas. Znajdowaliśmy się w wodzie. Trzymała się mocno moich ramiona.

Moja najlepsza przyjaciółka, a zarazem moja miłość. Znamy się od dziecka, jesteśmy bardzo zżyci ze sobą. Szkoda tylko, że to narzeczona mojego parabatai.

- Muszę się tobą nacieszyć bo jak Izzy przyjedzie to całymi dniami będziesz przesiadywać w sklepach z ciuchami - zaśmiałem się.

- Czy to jest powód, aby wrzucać mnie do jeziora? - spytała, udając urażoną.

Tak jakoś wyszło, że wpadliśmy do jeziora.

Zatrzymałem się. Kiedy tak ją trzymałem wydawała się niezwykle krucha. Nie była jak większość dziewczyn. Długie płomienne włosy, słodkie piegi i te nieziemskie szmaragdowe oczy. Cholera, tak bardzo chciałbym być na miejscu Jace'a.

- Wracamy już? - spytała, oplątując moją szyję ramionami.

- A nie zgubisz się?

- Kiedy wy przestaniecie mi to wypominać? Miałam osiem lat i gonił mnie wilkołak - naburmuszyła się.

- No dobrze już się nie denerwuj.

Wyniosłem ją z wody. Kiedy chciałem ją postawić, wykorzystała chwilę i wskoczyła mi na plecy.

- Skoro wrzuciłeś mnie do wody, to teraz równie dobrze możesz zanieść mnie do domu.

Uśmiechnąłem się tylko i zacząłem kierować się w stronę posiadłości. Mimo wszystko uwielbiam ją nosić. Zawsze wtedy się we mnie wtula. Teraz też tak było.

- A właściwie to kiedy Izzy przyjeżdża?

- Dostałem od niej wczoraj ognistą wiadomość. Napisała, że przyjedzie za jakieś 2 tygodnie. Chce cie przygotować do święta - odpowiedziałem.

Co roku w rocznicę, kiedy pojawił się pierwszy Nocny Łowca odbywa się bal albo raczej bankiet. Trudno nazwać co to dokładnie jest.

- Czyli muszę coś wykombinować. Mam mało czasu.

Po kilku minutach znaleźliśmy się przed jej domem. Zdziwiłem się i to bardzo widząc Jace'a i Jonathana. Wszystko byłoby dobrze gdyby Jon nie trzymał w dłoniach liny. No i oni szczerze się nienawidzą więc niepokojące jest to ich spokojne rozmawianie.

- Wszystko z wami dobrze? - spytała Clary, zeskakując ze mnie.

- Tak. Po prostu rozmawialiśmy - oznajmił zdenerwowany Jace, podchodząc do niej.

Odwróciłem wzrok nie chcąc patrzeć jak się całują. Nie znoszę tego widoku. Chcę żeby była szczęśliwa, a póki jest taka przy Jacie nie zamierzam tego niszczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem cholernie zazdrosny, kiedy ich widzę.

Zanim się obejrzałem oboje weszli do środka.

- Jesteś idiotą - spojrzałem niezrozumiale na Jonathana.

Tylko on jeden zauważa co czuję do jego siostry.

- Mówisz mi to za każdym razem.

- I będę mówił nadal. Czy ty nie widzisz, że ona niszczy sobie życie? Ten napakowany palant nie jest jej wart! Jeśli ty niczego nie zrobisz, to ja się za to wezmę.

- Co masz na myśli?

- Nie dopuszczę do tego ślubu. Nie pozwolę, aby moja siostra wyszła za tego kobieciarza! - oznajmił pewnie.

Zarzucił sobie linę na ramię i zaczął iść w stronę miasta.

- Nie rób nic głupiego! - krzyknąłem.

Westchnąłem tylko i skierowałem się w stronę domu. Kompletnie mu odpiło. Nigdy nie lubił Jace'a, ale teraz to już szczególnie. W sumie nie dziwię mu się. Jace jest jaki jest. Chociaż jest lepiej niż przedtem.

Nie zorientowałem się nawet kiedy znalazłem się przed domem. Wszedłem do środka i od razu wpadłem na jedną ze służących.

- Paniczu co się stało? - ledwo zapytała i od razu gdzieś pobiegła.

Po chwili wróciła z białym ręcznikiem.

Jest starszą kobietą, pracuje u nas wiele lat, a ja dalej nie wiem jak ma na imię.

- Dziękuję.

Wyminąłem ją i jak najszybciej udałem się do pokoju. Zamknąłem drzwi i rzuciłem się plecami na łóżko. Rzuciłem ręcznik na krzesło.

Może Jonathan faktycznie ma racje?

- O czym ja myślę? - szepnąłem do siebie.

Przecież nie odbiję własnemu parabatai narzeczonej. Teraz jedynie muszę liczyć na cud.

Miasto CierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz