1

313 13 0
                                    

Następnego dnia wstałem bardzo wcześnie, bo jeszcze przed budzikiem, co mnie niezmiernie zdziwiło. Zwykle niezwykle trudno ściągnąć mnie z łóżka, a osoba, która to robi musi mieć wręcz anielską cierpliwość lub umieć mnie podejść. Rzadko komuś się to udaje. A tu proszę - wstałem wręcz wraz z ptakami! Nie wiem, czy tam za oknem to słowiki, skowronki czy inne ptactwo, ale śpiewało ładnie, zdzierając drobne gardziołka już od rana. Właśnie! Może to mnie obudziło? Bo raczej nie stres związany z nową szkołą. Co jak co, ale ja to się najmniej takimi rzeczami przejmuję. No bo tak na prawdę co może się stać? No i jeszcze w głowie cały czas siedzi mi ta sytuacja z wczoraj. Jak na złość, czarnowłosy chłopak utkwił mi w głowie chyba na dobre. A żeby go! Jak on śmie wprowadzać taki zamęt do mojego życia a potem znikać bez słowa? Ta zniewaga krwi wymaga! Ktoś tak chyba kiedyś nawet powiedział, nie? No, ale nie ważne! Korzystając z dodatkowego czasu przeszedłem do łazienki, żeby się wymyć i przygotować na nowy dzień. Związałem dredy na czubku głowy, by jak najmniej je zamoczyć i wyszorowałem się dokładnie. Gdy już byłem czyściutki i pachnący, wyszedłem spod prysznica i wytarłem się dokładnie, po czym nasmarowałem ciało masłem kokosowym. Ach, uwielbiam ten zapach! Taki pachnący i wypielęgnowany, w paradowałem do mojego własnego królestwa w samym ręczniku przewiązanych na biodrach. Podszedłem do szafy i nucąc coś pod nosem zacząłem szukać w niej jakiś ciuchów. Zdecydowałem się w końcu na biały T-shirt z jakimiś chaotycznymi rysunkami oraz szeroką, szarą bluzę z kapturem, która była w miarę ciepła i bardzo ją lubiłem. Do tego lekko wytarte, jasne jeansy i białe Adidasy. Zawiązałem czarną bandanę na linii włosów i nałożyłem białą czapkę z daszkiem. W dłoń chwyciłem najzwyczajniejszy, biało-czarny plecak i zszedłem niespiesznie na dół. Do szkoły mam na ósmą, a zegar wskazywał ledwo 7:10. Wiedziałem, że zaraz muszę się zbierać, a że nie byłem nawet specjalnie głodny to nie widziałem problemu. Z reguły rzadko jadam śniadania. W progu kuchni przywitał mnie promienny uśmiech rodzicielki, która spojrzała na mnie znad swojego pliku dokumentów. Kuchnia jest obszerna i jasna; ściany pomalowano na kremowy kolor, podłogę wykładają płytki w kolorze beżu, sufit jest biały. Po lewej stronie jest okno, przy którym stoi kilka doniczek ze świeżymi przyprawami, o które troszczy się mama. Po prawej, wzdłuż całej ściany, ustawiony jest długi blat. Po lewej stronie tego blatu znajduje się zlew, dwie szafki dalej zmywarka, kolejne dwie szafki dalej piekarnik, kolejne dwie dalej się wnęka, w którą wciśnięta jest srebrna lodówka. Nad szafkami, przymocowane do ściany zostały białe półeczki i srebrne haczyki. Na półeczkach skrupulatnie poustawiano przyprawy, a każdy haczyk miał przypisaną sobie chochlę czy deskę. Na samym środku znajdowało się kilka blatów, złączonych ze sobą, pod którymi poustawiane są wina, trunki alkoholowe ale także woda i soki, a nad nimi wiszą kieliszki i szklanki wszelkiej maści. Podszedłem do matki, która z uśmiechem na twarzy patrzyła na mnie, chowając papiery do aktówki. Ubrała się w białe, wąskie spodnie i malinową koszulę, do czego dobrała czarny żakiet i tego samego koloru pantofelki czy jak się nazywają takie buty. Z biżuterii ma na sobie tylko delikatny, srebrny wisiorek i obrączkę. Ucałowałem ją w policzek i przytuliłem delikatnie, chwytając ze stojącego na blatach półmiska zielone jabłko i chowając je do plecaka podszedłem do lodówki.

-Denerwujesz się?

Usłyszałem głos kobiety stojącej za mną. Wyjmując z lodówki butelkę wody i przygotowaną najwyraźniej dla mnie śniadaniówkę, pokręciłem głową. Zaraz jednak schowałem wszystko i obróciłem się do niej przodem, czemu towarzyszył cichy trzask zamykanej lodówki. Uśmiechnąłem się szeroko, ukazując cały rząd równych zębów.

-Nie, nie mam w sumie czym. Co ma być to będzie! Ale za to ty się stresujesz.

Zwróciłem jej z rozbawieniem uwagę na ten fakt. Zaśmiała się, ale w tym śmiechu oprócz faktycznego rozbawienia, pobrzmiewała też nutka zdenerwowania. A nie mówiłem?

-Masz rację, nie wiem, jak mnie tam przyjmą...

Westchnęła, sprawdzając jeszcze raz, czy wszystko zabrała. Rozglądała się przez chwilę po kuchni, przeszukała aktówkę i torebkę, chwyciła w dłoń kluczyki do auta i przystanęła w miejscu, jakby o czymś myśląc. Zauważyłem brak drugich kluczyków, więc domyśliłem się, że tata już jest w pracy.

-Alles wird gut.

Mruknąłem uspokajająco, na co uśmiechnęła się do mnie i wzięła wszystkie rzeczy.

-Chodź, podwiozę cię.

Rzuciła, najwyraźniej trochę spokojniejsza i w dwie minuty później siedzieliśmy w jej samochodzie. Srebrne Audi A8 zamruczało cicho, gdy odpaliła silnik, i już po chwili jechaliśmy przez miasto. Do szkoły nie miałem więcej niż pół godziny drogi. Najpierw spacerkiem na autobus, potem przesiąść się na U-bahn i znów mały spacerek. Oczywiście samochodem dotarliśmy tam w połowie tego czasu, więc miałem jeszcze dobre dwadzieścia minut do rozpoczęcia lekcji. Pożegnałem się z rodzicielką i życząc jej dobrego dnia wysiadłem z samochodu. Znalazłem się przed bramą mojej nowej szkoły. Mimo wszystko czułem się trochę niepewnie. Wszedłem szybkim krokiem na szkolny dziedziniec, mijając spotykających się tam uczniów. Czułem na sobie wzrok wszystkich, ale zignorowałem to i z delikatnym uśmiechem na ustach doszedłem do głównego wejścia szkoły. Zerknąłem jeszcze na plan lekcji wiszący przy wejściu i już miałem udać się na poszukiwania odpowiedniej sali, gdy usłyszałem za sobą kobiecy głos.

-Zaczekaj, chłopcze!

Odwróciłem się i zobaczyłem zmierzającą w moją stronę nauczycielką, koło czterdziestki, z farbowanymi na rudo włosami, które krótko ścięte okalały jej twarz i w brzydkim, długim, szarym swetrze. Jej drobna postura wydawała się tonąć w takiej ilości wełny, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadza. Jest sporo niższa, dlatego gdy już do mnie dotarła, musiała zadzierać głowę, by móc patrzeć mi w twarz.

-Ty jesteś Tom Kaulitz?

Zapytała miłym głosem. Pomyślałem nawet, że mógłbym ją polubić, bo wydaje się być sympatyczna. Zdziwiło mnie trochę, że tak od razu, na wejściu mnie dopadła i wiedziała, kim jestem, no ale cóż... Takie rzeczy się zdarzają. A może nie?

-Jestem wychowawczynią w twojej klasie, uczę geografii. Chodź, macie teraz matematykę a ta sala jest w starej części budynku.


Oznajmiła i ruszyła w głąb korytarza, a ja dreptałem tuż za nią. Ciekawie rozglądałem się dookoła, a wzrok innych padał bezsprzecznie na mnie. Część dziewczyn na mój widok zaczynało chichotać.
Doszliśmy do sali 07, która była na samym końcu długiego korytarza.


-Ta część szkoły nie była jeszcze remontowana, dlatego nie tak łatwo znaleźć tę salę, gdy jest się nowym, ponieważ w odnowionej części sale były ponumerowane trochę inaczej.

Wychowawczyni zatrzymała się w pewnej odległości od drzwi i zwróciła do mnie.

-Zająłeś ostatnie wolne miejsce w klasie, i masz szczęście, że udało ci się dostać. Ostatnie wolne miejsce w klasie jest obok Bill'a: nie przestrasz się go, jest dziwny ale niegroźny.

Powiedziała, jednak gdy z jej ust wyszło imię chłopaka, skrzywiła się nieznacznie, jakby chłopak był najokropniejszą istotą na Ziemi.

-Nie rozumiem.

Stwierdziłem, może mało inteligentnie, no ale... chciałem wyjaśnień, tak? Zamiast tego rudowłosa spojrzała na mnie z politowaniem i odwróciła się, by wejść do sali.

-Przepraszam, klaso, chcę wam przedstawić nowego ucznia. Tom od dzisiaj będzie w naszej klasie. Tom, Bill siedzi tam.

Wskazała mi ręką ostatnie wolne miejsce, gdy wszedłem za nią do sali, wypełnionej uczniami cieszącymi się ostatnimi minutami przed matematyką. Pobłądziłem wzrokiem po klasie, aż w końcu mój wzrok padł na puste krzesło i osobę siedzącej na miejscu obok. Aż zachłysnąłem się powietrzem, gdy zobaczyłem siedzącego tam chłopaka. Chyba mam przewidzenia...

Ludzka maszynaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz