Rozdział Piętnasty.

342 50 121
                                    

Uwaga!
W tym rozdziale będzie stosunkowo dużo przekleństw, więc jeśli komuś bardzo to przeszkadza, to wybaczcie.
_________________________________

- Już niedługo wyjdę, Frank. Obiecuję - powiedziała cicho mama po czym delikatnie się uśmiechnęła. 

Minął ponad tydzień od tego jak trafiła do szpitala. Codziennie po szkole ją odwiedzałem. No... może nie od razu po szkole, ale codziennie u niej byłem. Z Gerardem nie rozmawiałem dużo. Tylko przy Donnie żeby nie zauważyła, że jest między nami kiepsko. Co raz bardziej zaciskałem więzi z Ryanem, co podobało mi się. Miałem z nim taką odskocznię od tego całego gówna i tego co się teraz u mnie dzieje. Czułem się chujowo kiedy tylko widziałem Gerarda, a kiedy widziałem Nancy w szkole miałem ochotę przyjebać jej w ten głupi puszczalski ryj. Niby kobiet się nie bije, ale ona się w to nie zalicza. Miałem jej dość. Chciałem żeby zdechła. Tak. Życzyłem śmierci tej głupiej suce. Inaczej nie da się jej określić. Jest głupią, puszczalską suką, która jedyne na co mogłaby się nadać, to na szmatę do podłogi. Przesadzam? Nie. Chyba nie.

Wyszedłem ze szpitala uprzednio czule żegnając się z mamą i umawiając się z nią na jutro. Mama była moim wsparciem. Nie wiedziała, że jestem z Gerardem, ale wiedziała, że nie jest między nami dobrze. Ona i Ryan wspierali mnie cholernie mocno, za co byłem im bardzo wdzięczny. 

Szedłem w stronę domu rodziny Way. Jednak po drodze wszedłem do sklepu i kupiłem piwo. Na początku sprzedawca nie chciał mi go sprzedać, ale po paru minutach przekonywania go o mojej 'pełnoletności' odpuścił i sprzedał mi je. Od razu po wyjściu otworzyłem puszkę piwa i zacząłem je pić. Piłem je tak szybko jakby była to puszka coli. Zastanawiałem się co mam zrobić z tą całą pojebaną sytuacją. Muszę pogadać z Gerardem. Dzisiaj, czy jutro. To bez różnicy, i tak pewnie skończy się to tym samym - kłótnią. Westchnąłem i przyspieszyłem kroku. Im szybciej się tam znajdę tym lepiej. Muszę tam dość zanim się rozmyślę, i cała moja pewność siebie pójdzie się jebać, jak Nancy w burdelu.

   Doszedłem do domu rodziny Way i otworzyłem drzwi. Wszedłem cicho do środka i zdjąłem buty oraz odwiesiłem kurtkę. Wszedłem cicho do salonu i zastał mnie zajebisty widok. Nancy siedziała okrakiem na Gerardzie i wyglądała jakby chciała się z nim pieprzyć tu i teraz. Gee nie wyglądał na tak zadowolonego jak ona. Kiedy wyczuł moją obecność odsunął ją od siebie lekko i posłał mi delikatny uśmiech.

- Em.. co ona tutaj robi? - spytałem najspokojniej jak potrafiłem, chociaż w moich oczach kłębiły się łzy złości i smutku.

- Siedzę, nie widać? - fuknęła dziewczyna. Myślałem, że jej przyjebie fotelem, który stał obok wejścia do salonu.

- Nie pytałem ciebie - odpowiedziałem siląc się na uśmiech

- Moja odpowiedź jest taka sama - odpowiedział oschle Gerard, na co uniosłem brwi ku górze i skrzyżowałem ręce na piersiach. Myślałem, że zaraz coś rozkurwie. Byłem wściekły jak cholera.

- Gee... - zacząłem - możemy pogadać? - spytałem, jednak on skinął tylko głową nie ruszając się z miejsca. Spojrzałem na tą szmatę na jego kolanach i westchnąłem - w cztery oczy - dałem nacisk na drugie słowo

- I tak miałam już iść - powiedziała Nancy i wpiła się w usta mojego chłopaka, po czym wstała z jego kolan i ruszyła do wyjścia - Pa, Frankie - rzuciła i pogłaskała mnie po ramieniu. Chyba muszę je uciąć.

Secret | FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz