***Oczami Bree***
-Jesteś pewna, że mam wejść z tobą? - Justin spojrzał na mnie pytająco.
-Tak. - odparłam, otwierając bramkę przed swoim domem.
Justin wsadził ręce do kieszeni, kierując się za mną. Otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Z salonu dobiegały do nas odgłosy rozmów. Już po chwili usłyszeliśmy kroki, a w przedpokoju pojawili się moi rodzice razem z... Jackiem...? W kącikach oczu zapiekły mnie łzy, kiedy przypomniałam sobie ich słowa. Byłam dla nich nikim. Problemem, śmieciem, którego od tak można wyrzucić.
-Gdzie ty się, do cholery , podziewasz!? - krzyknęła matka, kiedy tylko mnie zobaczyła.
W głębi serce miałam minimalną nadzieję, że żałują tego, co powiedzieli i będą chcieli mnie przeprosić. Jak widać, myliłam się. I to bardzo.
-Siema, Bieber. Co ty tu robisz? - wzrok Jacka wylądował na Justinie.
-Przyszedłem z Bree po jej rzeczy. - odparł szatyn, obejmując mnie ramieniem.
-To wy się znacie? - ojciec uniósł wysoko brwi.
-Tak, jesteśmy przyjaciółmi. - mój kuzyn wzruszył lekko ramionami.
Nie zwracając uwagi na rodziców udałam się na górę, czując za sobą obecność Justina. Weszłam do swojego pokoju i wyjęłam z szafy torbę. Otworzyłam szafkę na ubrania i wyjęłam z niej kilka rzeczy, pakując do torby.
-Justin, w łazience, w szafce, jest moja kosmetyczka. Możesz ją przynieść? - spojrzałam na niego pytająco, na co posłał mi przyjazny uśmiech. Wszedł do łazienki, a po chwili wrócił z kosmetyczką. Padał mi ją, a ja otworzyłam boczną kieszeń, przeszukując ją.
-Justin... - jęknęłam cicho. - Oddaj mi to... - wyciągnęłam przed siebie otwartą dłoń.
-Nie. - odparł stanowczo, chowając żyletki do kieszeni.
-Justin, proszę cię. - przewróciłam oczami, lekko zirytowana.
-Nie pozwolę ci się ciąć. Po tym, co dzisiaj zrobiłaś, będę musiał usunąć wszystkie niebezpieczne przedmioty z twojego otoczenia. - spojrzał na mnie sceptycznie.
Westchnęłam głośno, podchodząc do niego. Jedną ręką złapałam jego spodnie, żeby mi nie uciekł, a drugą wsunęłam do jego kieszeni.
-Trochę bardziej na lewo, skarbie. - Justin posłał mi łobuzerski uśmiech, na co kolejny raz przewróciłam oczami.
-Świnia. - mruknęłam pod nosem.
W tym momencie do pokoju wszedł Jack. Zatrzymał się nagle, kiedy jego wzrok wylądował na nas. To zdecydowanie mogło dwuznacznie wyglądać, ponieważ, jakby to powiedzieć, trzymałam rękę w spodniach Justina, bardzo blisko jego krocza.
-Serio? Na dole są twoi rodzice... - sapnął z niedowierzaniem.
-Masz zbyt bujną wyobraźnię, Jack. - mruknęłam, kiedy w końcu udało mi się wyjąć z kieszeni Justina żyletki.
-Oddaj to, Bree. - powiedział stanowczo chłopak i, tak jak ja wcześniej, wyciągnął przed siebie otwartą dłoń.
Schowałam malutkie opakowanie z żyletkami do stanika, czując, że wygrałam.
-Skarbie, nie będę miał żadnych oporów, żeby je stamtąd wyjąć. - posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, jednak na jego ustach można było zobaczyć cień łobuzerskiego uśmiechu.
-Bree, co się dzieje? W ogóle po jakie rzeczy? - Jack zadał kilka pytań na raz.
-Zabieram ją do siebie. - szatyn wyprzedził mnie swoją odpowiedzią.
-Jak do siebie? Ty wiesz, ile ona ma lat? - mój kuzyn podniósł głos, wyrzucając ręce w powietrze.
-Wiem ile ma lat i właśnie dzisiaj oficjalnie została moją córeczką. - Justin przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramieniem.
-Bieber, posłuchaj mnie lepiej uważnie. - Jack podszedł do chłopaka. - Żadnego bzykania, spania razem oraz wlepiania oczu tam, gdzie nie powinieneś. - mówiąc to, uderzał lekko w klatkę piersiową chłopaka.
-Jak sobie życzysz. - szatyn uniósł ręce w geście poddania się.
-Bree, dlaczego chcesz się wyprowadzić? - tym razem wzrok bruneta wylądował na mnie.
-To tylko na parę dni. - westchnęłam cicho. - Nie mogę na nich patrzeć, poza tym, oni na mnie też.
-O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi, przyglądając mi się uważnie. - Zadzwonili do mnie i poprosili, żebym przyjechał, ponieważ nie mieli pojęcia, co się z tobą dzieje i gdzie jesteś.
-Teraz zaczęło im na mnie zależeć!? - prychnęłam ironicznie. - Tak się składa, że to dzięki Justinowi w ogóle tu jestem! Gdyby nie on, spełniłabym ich prośbę. Zniknęłabym i przestała być problemem. - ostatnią część zdania wyszeptałam, spuszczając głowę. - Powiedzieli, że lepiej byłby, gdybym zaćpała się tak, jak Ryan...
-Musiałaś coś źle zrozumieć. - chłopak od razu pokręcił głową.
-Nie, Jack. Oni użyli dokładnie tych słów. - mruknęłam, walcząc ze łzami.
-Bree, ale ty chyba nie chciałaś... - nie potrafił dokończyć tego zdania.
-Co? Zabić się? Tak, właśnie tego chciałam. Ja już nie wytrzymuję na tym jebanym świecie... - przeczesałam palcami włosy.
-Dlatego przeprowadzasz się do mnie. - szatyn potarł uspokajająco moje ramiona, chcąc dodać mi w ten sposób otuchy.
Zauważyłam, jak Jack przypatruje się Justinowi.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Bree, ty przy nim znowu zaczniesz brać.
-Jakbyś chciał wiedzieć, to właśnie dzięki niemu nie wzięłam kolejny raz. Prosiłam go, żeby dał mi działkę, ale nie posłuchał, za co jestem mu teraz cholernie wdzięczna. - spojrzałam przelotnie na szatyna, który stał obok, z rękoma schowanymi w kieszeniach.
-Poza tym, kończę z ćpaniem. - mruknął, a na moje usta momentalnie wkradł się łobuzerski uśmiech. Justin przyznał przede mną, że chce z tym skończyć, ale, prawdę mówiąc, wątpiłam, że powie o tym kumplom.
-Justin Bieber przestaje brać? - źrenice Jacka rozszerzyły się, jakby był porządnie naćpany. - Kochanie moje, czy ty się dobrze czujesz? - podszedł do niego i przyłożył mu dłoń do czoła.
Parsknęłam śmiechem, co chwilę po mnie uczynił również Justin. Mój kuzyn jednak dalej stał ze zszokowanym wyrazem twarzy. Patrzył to na mnie, to na szatyna, starając się coś powiedzieć, jednak z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo.
-Jack, zamknij buzię, bo ci mucha wleci... - zatrzepotałam rzęsami, a następnie podeszłam do niego, zamykając jego usta.
Justin momentalnie wybuchnął śmiechem. Nawet z ust bruneta uciekł cichy chichot.
-I to ten słodki dzieciaczek doprowadził cię do takiego stanu? - uniósł lekko brwi, zakładając ręce na piersi. - Pamiętam, że jak byłaś mała musiałem bawić się z tobą lalkami, bo Ryan zawsze spieprzał do tego kretyna. - szturchnął Justina w bok.
Cała nasza trójka parsknęła śmiechem.
-Albo jak miałaś sześć lat poszedłem z tobą na plac zabaw i jak zjeżdżałaś ze zjeżdżalni, wylądowałaś tyłkiem w piasku, a miałaś wtedy taką różową sukieneczkę. - zachichotał cicho. - Podszedłem do ciebie i zacząłem otrzepywać ci tyłek z piasku, a wtedy jakaś baba uznała, że jestem pedofilem i przegoniła mnie z placu zabaw. - ponownie wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale najlepsze wspomnienie mam z dnia, kiedy siedziałem z Ryanem na kanapie u was w salonie, a tu nagle mamusia znosi pięcioletnią Bree opatuloną w taki bialutki ręczniczek. Malutka Bree była zaraz po kąpieli i od razu poleciała do ogrodu. Zdążyła przejść parę kroczków, kiedy wypierdzieliła się prosto w ziemię. Z białego ręczniczka zrobił się czarny, a dzidzia musiała iść z powrotem do kąpieli. I pamiętam, że kiedy pękaliśmy z Ryanem ze śmiechu ty podeszłaś do nas i tak centralnie ziemię za koszulki powrzucałaś. - widziałam jak szatyn pękał ze śmiechu, czego nie mogłam nie powiedzieć o sobie. Cały czas kręciłam z rozbawieniem głową, wyobrażając sobie, jak śmiesznie musiało to wyglądać.
-Jack, czy ja dobrze rozumiem, że ty widziałeś mnie nago? - założyłam ręce na biodrach.
-Dokładnie. - zachichotał pod nosem. - Byłaś takim słodziutkim dzieciaczkiem. Brakowało ci wtedy tylko tego... - ułożył dłonie na swojej klatce piersiowej, przez co oboje z szatynem wybuchnęli śmiechem.
-Za to teraz są... - Justin oblizał powoli wargi, przypatrując mi się uważnie.
-Dobra, dość. Byłabym wdzięczna, gdybyście przestali gadać o moich cyckach. - sapnęłam, zapinając swoją torbę.
Chłopak podniósł ją z łóżka, następnie udając się do wyjścia z pokoju. Zeszliśmy na dół, a ja, chcąc uniknąć konfrontacji z rodzicami, poszłam od razu do przedpokoju. Justin położył torbę na podłodze, zdejmując z wieszaka moją kurtkę, po czym założył ją na mnie.
-A gdzie ty się wybierasz, gówniaro!? - do moich uszu doszedł donośny głos mamy.
-Tam, gdzie nie będę ciągle wyzywana! - krzyknęłam, czując zbierające się pod powiekami łzy.
-Nigdzie nie idziesz. - kobieta chciała złapać mnie za ramię, jednak Justin zagrodził jej drogę.
-Idzie... - powiedział pewnie. - A pani nie ma nic do gadania. - warknął, mierząc ją wzrokiem.
-Ona ma piętnaście lat, a ja jestem jej matką i to ja decyduję o jej życiu!
-I teraz się pani, kurwa, przypomniało!? A gdzie pani była rok temu, kiedy ona potrzebowała matki!? Kiedy ona potrzebowała wsparcia!?
-Nie podnoś na mnie głosu, gówniarzu! - krzyknęła. - A to, co robiłam rok temu nie jest twoją sprawą i nie masz prawa się w to mieszać! Wyobraź sobie, że straciłam syna i ciężko mi było się z tym pogodzić!
-Pani tłumaczy się tym, że straciła syna!? To wy go zabiliście! A przez waszą głupotę mogliście stracić jeszcze drugie dziecko. Niech pani na nią popatrzy. Ona ma piętnaście lat. Ryan miał dwadzieścia i nie wytrzymał psychicznie, a co dopiero ona. Mi, w przeciwieństwie do pani, zależy na jej życiu i zależy na niej. - warknął, a następnie złapał mnie za rękę, wziął z podłogi torbę i wyszedł z domu.
***Oczami Justina***
Otworzyłem przed szatynką drzwi od swojego domu, wchodząc zaraz za nią. Zdjąłem z jej ramion skórzaną kurtkę i powiesiłem ją na wieszaku, za co podziękowała mi delikatnym uśmiechem. Postawiłem jej torbę na podłodze w salonie, odrzucając swoją kurtkę na fotel.
Nagle Bree podeszła do mnie i delikatnie zacisnęła piąstki na mojej koszulce.
-Justin, ja na prawdę nie chcę ci robić problemu... - zaczęła, na co ja momentalnie przewróciłem oczami.
-Boże, dzieciaku, ile razy mam powtarzać, że to dla mnie przyjemność. - posłałem jej sceptyczne spojrzenie.
Po chwili parsknąłem śmiechem, przez co szatynka uniosła pytająco brwi.
-Właśnie wyobraziłem sobie pięcioletnią Bree, w tym białym ręczniczku, całą w ziemi.
Dziewczyna zachichotała pod nosem, siadając na kanapie.
-To faktycznie musiało komicznie wyglądać. - przeczesała swoje długie włosy, odrzucając je do tyłu. - Boże, nadal nie mogę wierzyć, że ten debil widział mnie nago. Wiem, że miałam wtedy pięć lat, no ale bez przesady. - mruknęła, zakładając ręce na piersi. - Najgorsze jest to, że jak byłam mała, mama cały czas robiła mi zdjęcia. W wannie też... - sapnęła, przygryzając dolną wargę.
-Masz te zdjęcia? - spytałem szybko, a na moje usta wkradł się łobuzerski uśmieszek.
-Justin, zapomnij. - posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, przez co oboje parsknęliśmy śmiechem. - Która godzina? - spytała po chwili.
-21:30. - odparłem, opadając obok niej na kanapę. - Idziesz jutro do szkoły?
-Muszę... - westchnęła głośno.
-To powiedz mi, dzieciaczku, co byś chciała na kolację. - objąłem ją przyjacielsko ramieniem.
-Justiiiin... - zaczęła, trzepocząc słodko rzęsami.
-Nawet o tym nie myśl, mała. - pokręciłem głową, wstając z kanapy. Udałem się do łazienki, wyjmując z szafki wagę łazienkową. Wróciłem do salonu, ustawiając ją przed Bree. - Jeśli tutaj będzie mniej niż 46 kilo, wpieprzasz wszystko, co ci dam. - posłałem jej ostrzegawcze spojrzenie, a następnie wystawiłem do niej rękę.
Złapała ją i podniosła się z kanapy, stając zaraz przed wagą. Przygryzła dolną wargę, po czym zrobiła krok w przód. Cyferki na małym ekranie wahały się, aż w końcu zatrzymały się na liczbie 44,5 kilo.
-O nie, kochaniutka. Koniec tego dobrego. Muszę się za ciebie wziąć. - mruknąłem, po czym udałem się do kuchni. Wyjąłem z szafki paczkę ciastek, czekoladę, oraz bitą śmietanę w sprayu. Wróciłem do salonu, obserwując, jak Bree przygląda się zdjęciu, stojącemu na komodzie.
-To twoi rodzice? - spytała cicho, a w jej głosie czułem mieszaninę niepewności.
-Tak. - odparłem, podchodząc do niej.
-A kim jest ten chłopak, obok ciebie? - wskazała na jedną z osób na zdjęciu.
Wziąłem od niej fotografię, wzdychając ciężko.
-No właśnie nie mam pojęcia. Znalazłem to zdjęcie już po śmierci rodziców. Patrząc na datę, miałem wtedy dwa lata. Zastanawiałem się, kim jest ten chłopak, ale nic nie wymyśliłem, nie mam pojęcia... - odłożyłem zdjęcie z powrotem na szafkę. - A teraz chodź, muszę cię utuczyć. - wyszczerzyłem się do niej, po czym objąłem w pasie, prowadząc w stronę kanapy. - Co najpierw? Ciastka czy czekoladę?
-Justin, ja nie jestem gło... -przerwałem jej, zatykając jej usta ciastkiem.
Wziąłem ze stołu bitą śmietanę, a następnie popchnąłem delikatnie ciało Bree, opierając ją o oparcie kanapy. Wypsikałem całą śmietanę do jej buzi, a następnie to samo zrobiłem sobie. Otworzyłem tabliczkę czekolady, tak samo jak inne słodycze, wkładając dwie kostki do ust szatynki.
-Justin! - pisnęła, kiedy przełknęła wszystko.
-Nie było innego sposobu, maleńka. A teraz oddaj mi te małe gówna. - wyciągnąłem w jej stronę otwartą dłoń.
-Nie. - odparła od razu.
-Sama się o to prosiłaś. - mruknąłem, po czym złapałem jej nadgarstki w jedną rękę. Drugą dłoń zacząłem wsuwać pod koszulkę dziewczyny, a na moich ustach zawitał łobuzerski uśmieszek.
-Justin, nawet nie próbuj. - warknęła ze śmiechem, jednak ja nie przestałem podciągać jej koszulki. - Kurwa, zabieraj te łapy, zboczeńcu.
Dotarłem do jej stanika, wsuwając pod niego rękę, po środku.
-Justin, urwę ci za to jaja! - pisnęła, kiedy ja wyjąłem spod górnej części jej bielizny małą paczuszkę z żyletkami. Niechętnie wysunąłem rękę spod jej koszulki, puszczając jej nadgarstki. Niemal natychmiast poczułem lekkie pieczenie na policzku. Skrzywiłem się, pocierając zaczerwienione miejsce.
-Może to cię nauczy, że nie wkłada się łap pod czyjś stanik. - warknęła, zakładając ręce na piersi.
-Dzidzia, nie złość się. - wymruczałem przy jej uchu. - Przecież wiesz, że nie masz się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie. - dodałem, sunąc ręką w kierunku jej biustu.
-Kurwa, Justin! Na prawdę powinnam ci urwać tego twojego kutasa. Może wtedy byś się opanował.
-Jeśli to oznacza, że pomacasz mnie po jajach, to ja nie mam nic przeciwko. - na moje usta wkradł się łobuzerski uśmiech.
-Więc jesteś w stanie poświęcić swojego kolegę dla paru chwil przyjemności? - uniosła wysoko brwi, parskając śmiechem.
-No mniej więcej tak. - dołączyłem do niej. - Ale wiesz, takie wyjątki są tylko dla ciebie.
-Oj idź ty... - westchnęła, odpychając mnie od siebie.
-A co, jeśli nie chcę? - uniosłem wysoko brwi, łobuzersko się przy tym uśmiechając.
-To będę musiała cię rozczarować, bo... - przerwała nagle, kiedy złapałem ją za biodra i posadziłem na sobie okrakiem.
-Taka pozycja dużo bardziej mi się podoba. - mruknąłem z zadowoleniem, unosząc lekko biodra.
Szatynka przewróciła teatralnie oczami, przez co z moich ust wydobył się cichy chichot.
-Oglądamy coś? - spytałem po chwili.
-Jasne, tylko pójdę wziąć prysznic. - mruknęła, zsuwając się z moich kolan.
-W takim razie ja idę z tobą. - wstałem z kanapy, z wielkim uśmiechem na twarzy.
Moja wyobraźnia od razu zaczęła pracować, kiedy wyobraziłem sobie Bree i siebie, razem pod prysznicem. Na moje usta wkradł się łobuzerski uśmiech, który nie uciekł oczywiście uwadze szatynki.
-Nawet o tym nie myśl. - posłała mi ostrzegawcze spojrzenie.
-Już za późno, kicia. - wyszczerzyłem się do niej.
Dziewczyna ze śmiechem odepchnęła mnie, sprawiając, że z powrotem usiadłem na kanapie.
-Bree, ale... - zacząłem, jednak szatynka popędziła na górę. - Twoja strata, słonko... - uśmiechnąłem się łobuzersko, kątem oka spoglądając na torbę z rzeczami dziewczyny.
***Oczami Bree***
Udałam się schodami na górę. Weszłam do pokoju Justina, zamykając za sobą drzwi. Od razu udałam się do łazienki. Zapaliłam światło, po czym przekręciłam klucz w zamku, upewniając się, że drzwi są dokładnie zamknięte. Nie wiem, co bym zrobiła temu Bieberowi, gdyby wepchnął mi się do łazienki, kiedy ja stałabym nago. Chyba naprawdę urwałabym mu jaja.
Zdjęłam z siebie ubrania, po czym weszłam pod prysznic. Odkręciłam chłodną wodę, rozluźniając swoje spięte mięśnie. Jakbym miała podsumować ten dzień, był to jeden z najdziwniejszych w moim życiu. Najpierw Justin wyznaje, że chce przestać ćpać, potem pływam z nim w basenie w samej bieliźnie, a nie wiem, czy posunęłabym się do tego na trzeźwo. Rano przeżywam załamanie i czuję niesamowitą potrzebę wciągnięcia chociaż jednej działki, od czego powstrzymuje mnie narkoman. Następnie, gdy dzień nie zapowiadał się jakoś nadzwyczajnie, Austin znowu wtrąca się w moje życie, a potem podaje na policje. Moi rodzice dowiedzieli się, że byłam narkomanką i, według nich, zwykłą dziwką, przez co życzą mi śmierci. Próbuję skoczyć z mostu i zakończyć to swoje pieprzone życie, jednak Justin mnie uratował. Na sam koniec uciekam z domu i przeprowadzam się do siedem lat starszego, napalonego dupka, który za wszelką cenę stara się dobrać do moich majtek, ale również potrafi być cholernie słodki i czuły.
Tak, to był zdecydowanie dziwny dzień...
Od zawsze lubiłam zapachy męskich perfum czy żelów pod prysznic, więc podniosłam jedną z butelek, stojących pod prysznicem, po czym otworzyłam ją, trzymając blisko swojego nosa. Wzięłam głęboki oddech, delektując się cudownym zapachem żelu pod prysznic szatyna. Wyszłam spod prysznica i osuszyłam swoje ciało, a następnie wzięłam do ręki jego perfumy. Na moje usta mimowolnie wkradł się uśmiech, kiedy przepiękny zapach podrażnił moje nozdrza. Odwróciłam się, chcąc założyć na siebie bieliznę oraz koszulkę, kiedy zorientowałam się, że moje rzeczy zostały w salonie. Przeklęłam się w duchu, po czym owinęłam swoje ciało ręcznikiem, zwijając go na wysokości piersi. Jęknęłam cicho, widząc uzyskany efekt. Ręcznik ledwo zakrywał moje piersi i tyłek. Westchnęłam głośno, a następnie przeczesałam palcami włosy.
Miejmy tylko nadzieję, że nie spotkam po drodze Justina...
***Oczami Justina***
Kiedy Bree poszła wziąć prysznic, ja zaniosłem ciastka i czekoladę do kuchni. Pochowałem słodycze do szafek, po czym oparłem się o blat, zagłębiając się w swoich myślach.
Przed oczami znowu pojawił mi się obraz Bree, stojącej na moście, po drugiej stronie barierki. Przez moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze, kiedy kolejny raz dopuściłem do siebie myśl, że mogłem ją stracić, że mogła mnie zostawić, tak samo, jak jej brat.
Dziwne uczucie wypełniało mnie od środka. Takie jakby dopełnienie całości. Pewnego rodzaju szczęście, które nie objawiało się całodobowym uśmiechem na twarzy, tylko przyjemnym uczuciem, płynącym w żyłach. Czułem się tak, jakbym był pod wpływem jakiś narkotyków, chociaż nic dzisiaj nie brałem...
Po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich i otworzyłem, zastając w progu swoich kumpli - Zayna, Brady'ego i Briana.
-Siema, stary. - rzucił pierwszy z nich, witając się ze mną po męsku. To samo uczyniłem z dwoma pozostałymi chłopakami, wpuszczając ich do środka.
-Wpadliśmy tylko pożyczyć jakieś płyty. Doradź coś. - rzucił, wskazując na moją półkę, pełną płyt.
Skinąłem tylko głową, po czym udałem się w stronę szafki. Wziąłem kilka płyt, wracając do kumpli.
-Stary, to prawda, że kończysz z ćpaniem? - Brady uniósł lekko brwi.
-Tak. - westchnąłem cicho, jednak w moim głosie nie było niepewności. Chciałem tego. Chciałem spróbować i wierzyć, że mi się uda.
-Dla małej? - Zayn uśmiechnął się, ale nie kpiąco. Po raz pierwszy zobaczyłem u niego szczery uśmiech.
-Tak... - spuściłem lekko głowę, ponieważ nigdy nie mówiłem im o moich uczuciach. Nasze rozmowy sprowadzały się do tego, ile panienek zaliczyliśmy.
Nagle na schodach rozniósł się odgłos cichych kroków, a już po chwili moim oczom ukazała się drobna postać Bree....
-O ja pierdole... - uciekło z moich ust, kiedy tylko ją zobaczyłem. Dziewczyna była w samym ręczniku, który ledwo zakrywał jej ciało.
-Nie, to tylko sen. Błagam, powiedzcie, że to tylko sen. - wymamrotała, stojąc na ostatnim stopniu schodów.
-W takim razie, najpiękniejszy w moim życiu... - powiedział powoli Brian, zachłannie mierząc wzrokiem ciało szatynki.
-Kochanie, troszeczkę niżej ten ręcznik. - Zayn oblizał wargi, wpatrując się w biust dziewczyny.
-Nie, nie, nie... - pokręciła szybko głową. - To nie dzieje się na prawdę...
-Skoro to tylko twoja wyobraźnia, to oddaj ręczniczek, skarbie. - Brady podszedł bliżej zdezorientowanej dziewczyny.
-Kurwa, Justin, podaj mi łaskawie torbę. - jęknęła, kurczowo trzymając materiał przy swoim ciele.
-Mówiłem, żebyś poczekała, to ty pobiegłaś na górę. - zacząłem, z łobuzerskim uśmieszkiem na ustach. - Miałem ci powiedzieć, że zostawiłaś na dole rzeczy, no ale... - zrobiłem krok do przodu, sprawiając tym samym, że Bree została otoczona z każdej strony.
Widziałem w oczach chłopaków czyste pożądanie. Byłem pewien, że w moich oczach można było zobaczyć dokładnie to samo. Każdy z nas dosłownie pożerał ją wzrokiem.
-Ja pierdole, jakie ciało... - mruknął Zayn, zatrzymując swój wzrok na tyłku dziewczyny.
-Kurwa, zawsze marzyłam o tym, żeby skończyć w otoczeniu czterech napalonych dupków, na dodatek w samym ręczniku. - szatynka wyrzuciła jedną rękę w powietrze. - Bieber, podasz mi to czy nie? - westchnęła, wskazując na torbę
-Niech pomyślę... - złączyłem brwi. - Nie.
Dziewczyna przeczesała palcami włosy, starając się przejść koło chłopaków.
-Kochanie, obróć się troszeczkę w lewo... - mruknął Zayn, łapiąc za kraniec materiału ręcznika.
-Ej, łapy przy sobie. - rzuciła do niego, odsuwając się. Nie uszła jednak za daleko, ponieważ po chwili Brian ułożył od tyłu ręce na jej biodrach, przyciągając ją do siebie.
-Witaj, ślicznotko. - szepnął do niej.
-Cholera, czy wy mnie w końcu zostawicie? - sapnęła, kiedy dłonie Briana zaczęły zjeżdżać do jej tyłka.
Wyplątała się z jego objęć, podchodząc do torby. Ja natomiast ustawiłem się centralnie przed nią.
-Justin, odsuń się. Nie będę się schylać, kiedy jesteś tak blisko. - jęknęła z desperacją w głosie.
-Równie dobrze możesz zostać w ręczniczku, dzidzia. - puściłem do niej oczko, zakładając ręce na piersi.
Dziewczyna warknęła wiązankę przekleństw pod nosem, a następnie ukucnęła przy swojej torbie. Jej cycki w większej części zostały odsłonięte dla moich głodnych oczu, a ja poczułem, że mój kolega zaczyna wariować. Do moich uszu doszły gwizdy chłopaków, przez co i ja wychyliłem się nieco nad Bree, aby obejrzeć jej tyłek, idealnie prezentujący się w opiętym ręczniku.
-Justin, gdzie schowałeś moje rzeczy. - posłała mi piorunujące spojrzenie, wstając.
Powoli wyciągnąłem zza pleców cienką koszulkę na ramiączka oraz komplet czerwonej, koronkowej bielizny.
-Ja pierdole, nie mogę uwierzyć, że piętnastolatki noszą takie cudeńka. - mruknął Zayn, wskazując gestem dłoni, abym rzucił mu bieliznę Bree.
-Może mały striptiz, laleczko. - rzucił Brady, na co wszyscy zachichotaliśmy.
-Na prawdę nie potraficie opanować swoich hormonów? - jęknęła, odwracając się w stronę Zayna, który trzymał jej ubrania. - Oddaj mi to. - wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń.
-A co będę z tego miał? - uniósł jedną brew.
-Kurwa, oddawaj mi to. - spojrzała na niego z błaganiem w oczach, starając się zabrać brunetowi bieliznę.
-To może tak specjalnie dla mnie zsuniesz troszeczkę ten ręcznik. - puścił do niej oczko, układając dłoń na jej talii. Zaczął kierować ją coraz wyżej, do biustu dziewczyny, kiedy nagle drzwi od domu otworzyły się, a do środka wszedł Jack.
-No gdzie wy... o kurwa. - przygryzł dolną wargę, mierząc wzrokiem ciało Bree. - Piętnastoletnia Bree w samym ręczniku jest zdecydowanie lepsza niż pięcioletnia. - mruknął, nie spuszczając wzroku z ciała kuzynki.
-Jack, pomógłbyś mi. - jęknęła w desperacji. - Oni gwałcą mnie wzrokiem. - parsknęliśmy śmiechem na dźwięk słów szatynki.
-Jakoś musimy sobie radzić, skoro nie dajesz się dotknąć. - zachichotał Brady.
Wykorzystując chwilę nieuwagi Zayna, dziewczyna zabrała od niego komplet swojej koronkowej bielizny i już chciała odejść na górę, kiedy stanąłem za nią, układając dłonie na jej bioderkach.
-Gdzie się wybierasz, kochanie? - mruknąłem jej do ucha.
-Wyobraź sobie, że w tej chwili moim marzeniem jest, żeby się ubrać.
Byłem tak cholernie napalony, że nie słuchałem jej słów, tylko otarłem się swoim przyrodzeniem o jej tyłek.
-Justin, ty zboczeńcu! - pisnęła, odsuwając się ode mnie.
Wybuchnąłem śmiechem, ocierając z oczu łzy.
-Nie mogłem się powstrzymać, kicia. - wydukałem przez śmiech.
-Świnie. - mruknęła cicho. - Ty też, Jack. - dodała, a następnie pobiegła na górę.
-Kurwa, facet! Takie widoki... - Zayn pokręcił z niedowierzaniem głową. - Boże, ale ona ma zajebiście seksowne ciało. Aż się prosi, żeby ją...
-Dobra, stary. Nie przeginaj. - przerwałem mu, zanim powiedziałby parę słów za dużo.
-Mówiłem, że warto do niego pójść. - rzucił Brady, spoglądając w stronę schodów.
-To my spieprzamy. Udanej nocy. - Brian poruszył znacząco brwiami, przez co oberwał od Jacka w ramię.
-Koleś, zaczynasz mnie wkurzać. Najpierw pouczasz mnie, że mam się nie gapić na twoją kuzynkę, a jak przychodzi co do czego, sam nie możesz oderwać wzroku od jej ciała.
Chłopaki parsknęli śmiechem, spoglądając kątem oka na Jacka.
-Dziwisz się, stary? W teorii łatwiej grać dobrego kuzyna, ale w praktyce...
Pokręciłem z rozbawieniem głową, żegnając się z kumplami. Kiedy tylko wyszli, udałem się na górę, do swojej sypialni. Będąc w środku, skierowałem się do łazienki. Otworzyłem drzwi, zastając Bree, poprawiającą swoją koszulkę.
-Jesteś niewyżytym pedofilem, wiesz? - rzuciła od razu, uderzając lekko w moją klatkę piersiową. - Ty i ci twoi kumple.
-Przepraszam skarbie, ale to nie nasza wina. - zachichotałem pod nosem.
-To czas nauczyć się kontrolować hormony. - mruknęła, zakładając ręce na piersi.
-Przy tobie jest to niemożliwe, maleńka.
Dziewczyna przewróciła oczami, kiedy przeczesałem jej włoski.
-Idziemy oglądać jakiś film. - złapała mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia z pokoju. Zanim jednak wyszła, zatrzymała się. - Twoich kumpli nie ma, prawda? - upewniła się.
-Poszli przed chwilą. - wyszczerzyłem się do niej, otwierając drzwi.
-To dobrze. Nie chciałabym kolejny raz paradować przed nimi półnaga. - wskazała na swoją piżamkę, na którą składał się komplet koronkowej bielizny i luźna bokserka.
Zeszliśmy do salonu, siadając na kanapie. Dziewczyna ułożyła swoje nogi na moich, opierając się o poduszki.
-To co chciałabyś obejrzeć, księżniczko? - spytałem, sunąc dłonią po jej nagich udach. - Wolisz horrory czy... komedie romantyczne? - skrzywiłem się lekko.
-Na prawdę poświęciłbyś się dla mnie i obejrzał komedię romantyczną? - uniosła wysoko brwi.
-Chyba od razu bym nie umarł. - zachichotałem. - Więc jak?
-Zapamiętaj jedno, Justin. Nienawidzę tych wszystkich romantycznych gówien. - wzdrygnęła się lekko. - Puść jakiś ostry horror.
-Ostre, to ja mam pornole, dzieciaczku, ale nie wydaje mi się, żebyś chciała je oglądać. - ponownie zaśmiałem się pod nosem.
-Nawet nic mi nie mów, Justin. Przy kumplach Austina wystarczająco się już nasłuchałam. Pokaż, jakie masz horrory.
Nie podnosząc się z kanapy, sięgnąłem ręką w stronę szafki z płytami. Podałem je szatynce, obserwując, jak mierzy wzrokiem każdą okładkę.
-Oglądamy "Piła 3". - podała mi opakowanie.
-A takie dzidziusie jak ty, mogą oglądać takie filmy? Nie będziesz się bała spać po nocach? - uniosłem lekko brwi.
-Znam to na pamięć. - zachichotała, popychając mnie w stronę odtwarzacza.
Włożyłem płytę, po czym wcisnąłem 'play'. Opadłem na kanapę, obok dziewczyny, przeciągając ją do siebie ramieniem. Bree ułożyła główkę na mojej klatce piersiowej, wpatrując się w ekran telewizora.
Film leciał, a my oglądaliśmy go w ciszy. Przez cały czas bawiłem się jej włoskami, zaplątując sobie kosmyki wokół palca. Poczułem, jak szatynka kreśli niewidzialne wzorki na moim brzuchu. Pogłaskałem ją delikatnie po główce, przez co Bree uniosła się lekko, patrząc prosto w moje tęczówki. Nie kontrolując swoich odruchów, nachyliłem się nad nią. Dziewczyna ułożyła jedną dłoń na moim policzku, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Wplątałem palce w jej włosy, a drugą rękę ułożyłem na jej biodrze. Przejechałem językiem po dolnej wardze Bree, na co ona uchyliła lekko usta, wpuszczając go do środka. Mój język w połączeniu z jej tworzył idealną całość. Wykonywały one swój taniec i nawet my sami nie wiedzieliśmy, w jakim rytmie się poruszają. Bardziej naparłem na ciało szatynki, sprawiając, że delikatnie opadła ona na kanapę. Zawisłem nad nią, zsuwając swoją dłoń po jej nagim udzie, zatrzymując się pod kolanem. Dziewczyna ugięła lekko nogę, a ja uniosłem ją na wysokość swoich bioder. Oparłem się na jednym łokciu za jej głową. Ona objęła moją twarz obiema dłońmi, przyciągając mnie bliżej siebie. Czułem, jak nasze krocza ocierają się o siebie, wywołując jęki, wydobywające się z naszych spragnionych ust. Całowaliśmy się zachłannie, wciąż chcąc więcej. Dziewczyna wsunęła ręce pod moją koszulkę, unosząc ją powoli. Na parę sekund odsunąłem się od niej, pozwalając jej ściągnąć ze mnie górną część garderoby. Ponownie przywarłem swoimi wargami do jej, powodując dreszcze, rozchodzące się po naszych ciałach. Wsunąłem dłonie pod koszulkę Bree, podwijając ją. Po chwili ściągnąłem ją z piętnastolatki, rozkoszując się widokiem jej ciała, okrytego jedynie skąpą bielizną. Przeniosłem swoje pocałunki na jej szyję. Dziewczyna wplątała palce w moje włosy, ciągnąc delikatnie za ich końcówki. Ssałem i przygryzałem skórę na jej dekolcie, zjeżdżając w kierunku pełnych piersi szatynki. Po dotarciu do tych dwóch, częściowo odsłoniętych, cudów, złożyłem na nich kilka pocałunków. Ostrożnie wsunąłem rękę pod jej plecy, kierując się do zapięcia stanika, kiedy nagle szatynka ułożyła dłonie na mojej klatce piersiowej, odpychając mnie lekko od siebie.
-Przepraszam, Justin. - mruknęła cicho. - Nie mogę.
-Nie masz za co przepraszać, skarbie. - pogładziłem ją delikatnie po policzku. - Nie będę cię do niczego zmuszał.
Szatynka założyła na siebie koszulkę, jednak ja zostałem bez, ponieważ zrobiło mi się nagle niesamowicie gorąco.
-Może dokończymy w końcu ten film. - zaśmiała się cicho, układając główkę na mojej klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się do niej, całując ją w czółko, po czym przeniosłem wzrok na telewizor.
***
Dwie godziny później film dobiegł końca. Spojrzałem na Bree, która zasnęła, oparta o moje ramię. Wysunąłem się spod niej, po czym wyłączyłem telewizor. Wziąłem drobną piętnastolatkę na ręce, kierując się w stronę schodów. Po chwili dotarłem do mojej sypialni. Zamknąłem nogą drzwi, układając dziewczynę na łóżku. Przykryłem ją czarną kołdrą, a następnie ściągnąłem z siebie spodnie, odrzucając je na fotel. Wsunąłem się na materac obok niej, obejmując dziewczynę ramieniem. Nie zdążyłem nawet ziewnąć, kiedy sen zamknął moje powieki...
***
-Jak mogłeś!? - krzyknęła dziewczyna, uderzając w klatkę piersiową szatyna.
-Bree, to nie tak. Pozwól mi cokolwiek wytłumaczyć!
-Tu nie ma co tłumaczyć! Nie chcę cię znać! Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz!? Dla mnie już nie istniejesz!
Justin próbował złapać dziewczynę za nadgarstek, jednak ona wyrwa się z jego uścisku, puszczając się biegiem w nieznanym kierunku.
-Kurwa, spieprzyłem wszystko! - warknął głośno, uderzając pięścią w mur. Zignorował ból ręki, siadając na betonie. - Mogłem mieć wszystko, a teraz znowu zostałem sam. - spod jego powieki uciekła jedna, pojedyncza łza. Nie otarł jej, tylko pozwolił, aby spłynęła po jego policzku.
Nie rozumiał tylko jednego. Dlaczego tak mu zależy...
***
Obudziłem się nagle, siadając na łóżku. Oddychałem ciężko, a moje serce biło zdecydowanie za szybko. Przyłożyłem dłoń do swojej nagiej klatki piersiowej, starając się jakoś uspokoić. Ten sen był tak cholernie realny. Miałem wrażenie, że to się stało na prawdę. Automatycznie odwróciłem głowę, upewniając się, że obok mnie leży szatynka. Poczułem na swoim policzku coś mokrego. Przejechałem po nim dłonią, ścierając łzy.
Kurwa! Ja płaczę!? Od kiedy ja płaczę...?
Do głowy ponownie powróciły mi wspomnienia tego snu. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak na to zareagowałem. Bałem się tego. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Od jakiegoś czasu zachowuję się inaczej. Zdecydowałem się nawet przestać ćpać. Kiedy tylko Bree była obok mnie, czułem, jak moje serce przyspiesza. Jej uśmiech i oczy, wpatrzone we mnie, przyprawiały mnie o dreszcze. Chciałem, żeby już zawsze była przy mnie, żeby nigdzie nie odchodziła. Chciałem, żeby zamieszkała ze mną na stałe.
I nagle doznałem oświecenia.
W tym momencie zrozumiałem, że uczucie, jakim ją darzę, to nie tylko przyjaźń czy pożądanie, lecz miłość.
Jestem w niej zakochany.
Ja ją kocham....
CZYTASZ
Pokochaj Mnie | J.B
FanfictionPewien szatyn przez przypadek zakocha się w pięknej brunetce. W drodze do ich szczęścia stoją jednak narkotyki...