#22

2.1K 45 1
                                    

Wpatrywałem się w biały proszek, który miałem zamiar wysypać na skraj dłoni, kiedy nagle stało się coś, co sprawiło, że moje serce na nowo zaczęło bić. Dłoń szatynki, którą cały czas trzymałem w swojej, zacisnęła się delikatnie. Momentalnie upuściłem woreczek z heroiną, który miękko wylądował na pościeli. 
-Nie rób tego. - szepnęła, chociaż jej powieki nadal były zamknięte. Moje oczy rozszerzyły się kilkakrotnie, kiedy po raz pierwszy od dwóch miesięcy usłyszałem jej głosik. Jej cichy, słodki, spokojny głosik. Miałem wrażenie, jakby wszystko na nowo nabierało sensu. Nawet kolory stały się żywsze i bardziej pogodne. Po prostu znów stałem się szczęśliwy. Nic więcej.
-Kochanie... - wyszeptałem, obejmując obiema dłońmi jej dłoń. Dziewczyna powoli uniósł ciężkie powieki, mrugając kilka razy oczami. I w tym momencie uśmiechnęła się delikatnie. Uśmiechnęła się. Czekałem na to ponad dwa miesiące. Czekałem, aby znowu móc spojrzeć w jej oczka, żeby móc zobaczyć jej piękny uśmiech.
Mimowolnie znowu zacząłem płakać, ale tym razem obiecałem sobie, że to już ostatni raz. Moje maleństwo żyje i będzie żyło, więc mi nie brakuje już niczego więcej.
Zobaczyłem, jak Bree, z lekkim trudem, oparła się na łokciach i podnosi do pozycji siedzącej.
-Skarbie, wiesz, że powinnaś leżeć? - spytałem, głaszcząc ją po policzku.
Szatynka jednak nic nie powiedziała, tylko usiadła prosto i wskazała ruchem ręki, żebym przybliżył się do niej. Objęła mnie swoimi szczupłymi ramionkami, przytulając się do mnie. Owinąłem ramiona wokół jej talii, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Złożyłem na niej kilka delikatnych pocałunków i wziąłem głęboki oddech, napawając się ślicznym zapachem mojej księżniczki.
Wiecie, jak ja się teraz czułem? Jakbym urodził się na nowo. Po tylu dniach cierpienia, smutku i niepewności, znowu czuję, że mam po co żyć i że mam dla kogo żyć. To jakby zobaczyć słońce w deszczową i pochmurną noc. Nie trzeba mi buło niczego więcej.
-Tak cholernie za tobą tęskniłem. - wyszeptałem w jej włosy, gładząc jedną dłonią jej plecki.
-Ja też, Justin. - poczułem, jak musnęła delikatnie mój policzek. - Możesz mi powiedzieć, ile ja tu leżę?
-Już ponad dwa miesiące. - powiedziałem cicho, patrząc jej prosto w oczy.
-Ile? - tym razem jej głos był bardziej donośny.
-Dwa miesiące, skarbie. - zachichotałem, całując ją czółko. - Jak się czujesz?
-Dobrze. - mruknęła z uśmiechem na ustach. - Tylko plecy bolą mnie od leżenia. Najchętniej wstałabym i poszła na spacer. - wzruszyła słodko ramionkami.
-Jak tylko będziesz mogła, zabiorę cię na bardzo długi spacer. - zaśmiałem się pod nosem, podnosząc jej poduszkę i opierając o ścianę, aby mojej księżniczce wygodniej było siedzieć. - Przynieść ci coś, kochanie? 
-Wody... - skinęła lekko główką, cały czas głaszcząc moją dłoń.
Sięgnąłem po butelkę, stojącą na szafce, a następnie odkręciłem nakrętkę i podałem piętnastolatce. Bree wypiła kilka łyków, oddając mi przedmiot.
-Dziękuję.
Siedziałem tam, jak zahipnotyzowany, pod wpływem jej spojrzenia. Ona również wpatrywała się prosto we mnie. Jednak kiedy ja uśmiechnąłem się delikatnie, wyraz jej twarzy zmienił się na smutny, a jednocześnie lekko przerażony. Odkryła kołdrę i uniosła swoją koszulkę, układając ręce na brzuchu. W momencie, kiedy zrozumiałem, co było powodem jej nagłej zmiany nastroju, pod moimi powiekami zebrały się łzy,lecz nie dałem im tym razem wypłynąć. Nie przy moim słoneczku, które zapewne nie chciałoby oglądać mnie w takim stanie.
-Co z Lily...? - spytała, lekko drżącym i łamiącym się głosem.
-Bree, ona... - zaciąłem się posyłając dziewczynie smutne spojrzenie. - Ona nie żyje...
W oczach szatynki ukazały się szklanki, a już po chwili po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Widok jej, płaczącej, sprawił, że moje serce ponownie się rozbiło, a nastrój powrócił do tego, sprzed dwóch miesięcy, kiedy to dowiedziałem, się, że mój maleńki aniołek, że moja córeczka nie przeżyła.
-Chodź tu do mnie, kochanie. - szepnąłem, przyciągając dziewczynę bliżej. Bree odpięła od siebie kilka kabelków i w tamtym momencie nawet ja nie pomyślałem, że może się to bardzo źle skończyć. Piętnastolatka wdrapała się na moje kolana i objęła moją szyję ramionami, wtulając się we mnie.
-Justin, ja ją kochałam. - wychlipała cicho, prosto do mojego ucha. - Chciałam mieć córeczkę. Chciałam mieć ją z tobą. - gładziłem ją po pleckach, czując, jak jej łzy moczą moją koszulkę.
-Ja też ją kochałem, słoneczko. - pocałowałem ją w główkę. - Ale nie możemy już o tym myśleć. To nam nie pomoże. Wiem, że to, co powiem, zabrzmi brutalnie, ale musimy o niej... zapomnieć.
Szatynka mocniej wtuliła się w moje ciało, siadając na mnie okrakiem. Ani ja, ani Bree nie zwróciliśmy uwagi na to, że przed chwilą wybudziła się z dwumiesięcznej śpiączki i jest jeszcze bardzo słaba. Jednak tęsknota i miłość przewyższyły wszystkie inne uczucia i emocje.
-Wróciłeś do tego... - mruknęła po chwili, przez co odsunąłem się od niej, patrząc prosto w jej czekoladowe tęczówki. - Wróciłeś do ćpania. - otworzyła dłoń, w której trzymała woreczek z heroiną.
-Ja przepraszam, maleńka. Nie potrafiłem sobie z tym wszystkim poradzić. To mnie przerosło. Przepraszam... - spuściłem głowę, czując wyrzuty sumienia. Jej tak zależało na tym, abym wyszedł na prostą i skończył z narkotykami, a ja znowu wpadłem w to bagno. I to jeszcze głębiej, niż ostatnio.
-Justin, nie przepraszaj mnie, bo słowa nic nie zmienią. - przeczesała delikatnie moje włosy, całując mnie w czoło. - Po prostu obiecaj mi, że spróbujesz z tym skończyć. - objęła moj twarz dłońmi, nie odrywając wzroku od moich tęczówek. - Nie karzę ci obiecać, że z tym skończysz. Masz tylko powiedzieć, że spróbujesz.
-Bree, ja...
-Justin, obiecaj, bo inaczej karzę ci stąd po prostu wyjść.
-Nie dam rady. Teraz biorę jeszcze więcej, niż kiedyś. - westchnąłem, sunąc dłońmi po jej bokach.
-Ostatnio też mówiłeś, że ci się nie uda, pamiętasz? Byłeś wtedy na najlepszej drodze. Ja ci pomogę, skarbie. - musnęła delikatnie moje usta, jednak ja postanowiłem pogłębić pocałunek. Zsunąłem dłonie na jej tyłeczek, przysuwając ją bliżej siebie. Bree wplątała palce w moje włosy, wsuwając język do moich ust.
Tak cholernie za nią tęskniłem. Tak cholernie chciałem już do końca życia trzymać ją na swoich kolanach, w swoich ramionach. Bałem się, że mogę znów ją stracić, że mogę znów cierpieć. Bałem się, że kiedy znowu zamknie oczy, gdy będzie chciała iść spać, otworzy je dopiero za dwa miesiące. To było po prostu przerażenie i rodzaj fobii. Nie chciałem jej już nigdy stracić. Ona musiała się mną opiekować, ponieważ sam nie dawałem rady. Po prostu wariowałem...
W tym momencie drzwi od sali otworzyły się, a do środka wszedł lekarz, razem z pielęgniarką. Kiedy tylko jego wzrok padł na Bree, stanął, jak wryty, a jego źrenice powiększyły się dwukrotnie. Po chwili jednak, potrząsnął głową, aby pozbyć się zaskoczenia.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale to jest szpital, nie wasza sypialnia. - odkaszlnął głośno, zakładając ręce na piersi.
-Zauważyłem. Gdyby to była sypialnia, już dawno pozbylibyśmy się ubrań. - posłałem mężczyźnie przesłodzony uśmiech, w czasie, kiedy Bree zsunęła się z moich kolan i, spuszczając głowę, usiadła na swoim miejscu.
-Witamy wśród żywych, panno Marks. - lekarz, z uśmiechem na ustach, podszedł do łóżka. - A ciebie muszę teraz prosić o opuszczenie sali. Muszę zbadać pacjentkę. - zwrócił się do mnie, wskazując gestem ręki drzwi.
-To dlaczego nie może pan zrobić tego przy mnie? - uniosłem brwi, opierając się o kolana. Zupełnie nie rozumiałem, czemu badanie mojego aniołka było taką tajemnicą. Po pierwsze, i tak powie mi wszystko, co przekaże jej lekarz, a po drugie, jeśli miałaby się rozebrać, tym bardziej może to robić przy mnie.
-Przykro mi, takie są przepisy. Poczekaj na korytarzu. - podszedł do Bree i odkrył lekko jej kołdrę, jednak kiedy ja w dalszym ciągu siedziałem obok, odwrócił się w moją stronę. - Spokojnie, zaraz ci ją oddam. 
Z głośnym westchnieniem podniosłem się z miejsca i powlekłem w kierunku drzwi, słysząc za sobą cichy śmiech szatynki. Śmiech, który na nowo budził mnie do życia...
***Oczami Bree***
Pokręciłam z rozbawieniem głową, widząc, jak Justin z trudem dał się wygonić z sali. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, lekarz podszedł do mnie, z rozbawionym wyrazem twarzy.
-Ależ on cię cholernie kocha. - mruknął mężczyzna, podnosząc moją koszulkę.
-Aż trudno uwierzyć... - pokiwałam lekko głową, cały czas wpatrując się w drzwi, jednak przestałam, kiedy poczułam dłonie lekarza na moim brzuchu. W moich oczach automatycznie zebrały się łzy, które mimowolnie spłynęły mi po policzkach. Chciałam je zatrzymać, jednak nie potrafiłam. To boli. Strata dziecka cholernie boli. Chociaż na początku nie chciałam dopuścić do siebie informacji, że jestem w ciąży, później pokochałam swoją córeczkę. Chciałam się nią zaopiekować od momentu, kiedy Justin powiedział, że ją pokochał.
-Dziecko, co się stało? - lekarz spojrzał w moje załzawione oczy.
-Po prostu nie mogę się pogodzić, że jej już nie będzie. - wychlipałam, spoglądając znacząco na swój brzuch. - Może pan powiedzieć, że co piętnastolatka może o tym wiedzieć. Taka jest prawda. Gówno wiedziałam, ale ją kochałam, a to jest przecież najważniejsze.
-Rozumiem, że jest ci ciężko, ale powinnaś się teraz skupić na czymś innym, a tak konkretnie, to na kimś. Twój chłopak był w bardzo złym stanie psychicznym. Przez dwa miesiące przychodził tu codziennie, a właściwie, prawie stąd nie wychodził. Cały czas czuwał przy tobie, żeby nie przegapić najmniejszej nawet chwili. Powinnaś się nim teraz zaopiekować, jak swoim dzieckiem.
Przyłożyłam obie dłonie do ust, a spod moich powiek wypłynęło jeszcze więcej łez. Pokręciłam szybko głową, chociaż sama nie wiedziałam do końca, dlaczego.
-Przez dwa miesiące? - szepnęłam, ocierając mokre policzki.
-Tak. Siedział przy tobie, rozmawiał z tobą i płakał. Godzinę temu powiedziałem mu, że nie dajemy ci żadnych szans. - zaciął się na moment, biorąc głęboki oddech. - Nigdy w życiu nie widziałem tak zrozpaczonego człowieka, a jestem lekarzem i, niestety, dość często muszę przekazywać rodzinom te najgorsze wiadomości. Siedział na korytarzu, płakał i cały czas trzymał w rękach tego misia. - wskazał pluszaka, którego dostałam od Justina.
-Boże, nie wiedziałam... - mój głos drżał. Po prostu drżał. Cała się trzęsłam i nie mogłam opanować emocji.
Niewiele myśląc odkryłam kołdrę i wstałam, ignorując zawroty głowy. Czułam się słaba. Bardzo słaba. Ciężko mi było utrzymać równowagę, ale się starałam.
-Natychmiast masz się położyć. - lekarz podniósł głos, jednak zignorowałam go i w samych skarpetkach podeszłam do drzwi. Drżącą ręką złapałam za klamkę, po czym wyszłam na korytarz, gdzie przy jednej ze ścian stał Justin i opierał się o nią.
-Kochanie, co... - nie dałam mu dokończyć, ponieważ szybkim krokiem podeszłam do niego, zarzuciłam mu ręce na szyję i, stając na palcach, wtuliłam się w jego ciało.
-Ja nie wiedziałam, że ty tak to wszystko przeżywałeś. - wychlipałam cichutko do jego ucha. - Ja nie wiedziałam. Przepraszam. Nie chciałam, żebyś płakał przeze mnie. Justin, przepraszam...
-Kochanie, spokojnie. Nie masz za co mnie przepraszać. - mówiąc to, gładził dolną część moich pleców, pod koszulką. - Po prostu się bałem. Cholernie się o ciebie bałem. Nie wiedziałem, czy będę miał jeszcze okazję porozmawiać z tobą, zobaczyć twój uśmiech i twoje oczy. Bałem się...
Objęłam dłońmi jego twarz i pogładziłam kciukami policzki szatyna.
-Przepraszam, Justin. Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie zostawię. - musnęłam delikatnie jego wargi, a po chwili powtórzyłam czynność. 
-Posłuchajcie mnie. - nasze wzajemne okazywanie uczuć przerwał głos lekarza. - Ja rozumiem, że się za sobą stęskniliście, ale nie możecie ryzykować twojego życia. - spojrzał na mnie znacząco. - To, że się obudziłaś, że dobrze się czujesz i nic cię nie boli nie oznacza, że możesz zachowywać się, jakbyś była całkowicie zdrowa. Praktycznie w każdej chwili możesz stracić przytomność i wszystko zacznie się od nowa. - oboje spuściliśmy głowy, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji oraz jego słów. - Ale skoro już wstałaś, możesz pójść ze mną na badania, jeśli oczywiście jesteś w stanie.
-Tak. - skinęłam głową, czując ramiona Justina oplątane wokół mojej talii. - Pójdę tylko po buty. - zaśmiałam się cicho, wskazując na dół, na swoje różowe skarpetki w serduszka.
Wyplątałam się z objęć Justina, wchodząc z powrotem do sali szpitalnej. Przy Justinie i lekarzu starałam się udawać, jednak tak na prawdę mocno bolała mnie głowa, nogi mi się uginały i czułam kłucie w żebrach. Doszłam do łóżka, a kiedy chciałam wsunąć stopy w trampki, usiadłam na łóżku, łapiąc się za skronie. 
-Kochanie, wsystko w porządku? - do sali wszedł szatyn, ze zmartwionym wyrazem twarzy. - Co się dzieje?
Nic nie odpowiedziałam, tylko położyłam się na łóżku, zamykając oczy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i starałam się opanować mój zły stan, ponieważ nie chciałam kolejny raz przestraszyć Justina. Już wystarczająco dużo się przeze mnie nacierpiał.
Poczułam, jak łóżko obok mnie się ugina, co oznaczało, że chłopak usiadł na materacu. Jego palce delikatnie przeczesały moje włosy, odrzucając je z twarzy.
-Skarbie... - szepnął, całując moją dłoń. - Kochanie, martwię się...
-Przepraszam. - odetchnęłam głęboko, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. - Przepraszam, po prostu słabiej się poczułam. Już jest dobrze. - posłałam mu uspokajający uśmiech, muskając jego policzek. 
-Może nie powinnaś wstawać, niunia. 
-Jest w porządku. - zapewniłam po raz drugi i powoli podniosłam się z łóżka. Niemal natychmiast poczułam zawroty głowy, jednak zanim zdążyłam się przewrócić, silne ramiona oplątały sie wokół mojego pasa.
-Wszystko w porządku, tak? - mruknął z wyrzutem. - Nie okłamuj mnie, kicia. - poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi, kiedy szatyn wziął mnie na ręce, jak pan młody pannę młodą. - Trzeba mi było powiedzieć, że nie czujesz się najlepiej.
-Przepraszam. - objęłam ramionami jego szyję i schowałam twarz w jej zagłębieniu.
Justin wyszedł na korytarz, kierując się w stronę jednego z pomieszczeń na tym samym korytarzu. Kiedy do moich oczu doszło rażące światło, postawił ostrożnie moje ciało na ziemi, cały czas przytrzymując mnie, abym nie upadła.
-Usiądź tutaj. - lekarz wskazał mi specjalne krzesło, więc podeszłam do niego i zajęłam miejsce. Justin oczywiście szedł zaraz za mną i nawet w momencie, kiedy już siedziałam i nie było zagrożenia, że się przewrócę, on dalej trzymał mnie za rękę. Pochyliłam się lekko i musnęłam jego usta, jednak Justin postanowił to wykorzystać i niemal natychmiast wsunął swój język do moich ust. Zaśmiałam się, układając dłoń na jego policzku. Czułam, jak całował mnie delikatnie i namiętnie, a nie brutalnie. Robił to dokładnie tak, jak chciałam i jak potrzebowałam. Dawał mi to, za czym tęskniłam...
-Jesteście młodzi i na takie czułości będziecie mieli jeszcze na prawdę dużo czasu. Ale teraz na prawdę muszę wam przerwać, ponieważ nigdy nie zbadam pacjentki. - na ustach lekarza utrzymywał się lekki uśmiech. - Pozwolę ci zostać, ale nie możesz mi przeszkadzać. -zwrócił się do Justina, wskazując mu jedno z krzeseł.
-Dobrze. - szatyn skinął głową i odsunął się ode mnie, przelotnie muskając mój policzek.
-Połóż tutaj rękę. - mężczyzna stanął obok mnie, wskazując na oparcie fotela.
Przygryzłam dolną wargę, spoglądając ukradkiem na Justina. Chłopak niemal natychmiast zrozumiał, o co mi chodzi i wstał z krzesła.
-Proponuję drugą rękę. - wyszczerzył się do lekarza, jednak jego uśmiech stawał się coraz mniejszy, kiedy lekarz spojrzał na szatyna, a następnie przeniósł swój wzrok na drzwi, prowadzące na korytarz. - Już nie przeszkadzam. Ja tylko zaproponowałem. - uniósł ręce w geście obronnym, z powrotem opadając na krzesło.
Z głośnym westchnieniem oparłam ramię o oparcie krzesła, ukazując tym samym ślady po wkłuciach w żyłę. Lekarz uniósł brwi, lekko zdziwiony tym widokiem. Podszedł do Justina i uniósł jego rękę, patrząc w to samo miejsce, co u mnie.
-Idealnie się dobraliście. - mruknął pod nosem, kręcąc lekko głową. - Boli cię to? - spytał, przejeżdżając palcami po moich śladach.
-Nie, to stare rany. - odparłam, bawiąc się skrawkiem koszulki.
-Wiecie, że powinienem to zgłosic na policję? - popatrzył na nas, zakładajac swoje gumowe rękawiczki.
-Byliśmy już na policji. - wzruszyłam lekko ramionami. - Oni wiedzą.
Lekarz nic już nie odpowiedział, tylko wziął strzykawkę i przyłożył igłę do mojej żyły. Wkłuł ją delikatnie, a następnie odciągnął jedną probówkę z krwią, potrzebną do podstawowych badań.
-Dobrze, a teraz stań na wagę. - powiedział, po przyłożeniu wacika, nasączonego spirytusem, do rany.
Wstałam z krzesła i na miękkich nogach podeszłam do wagi, stojącej na podłodze, w kącie pomieszczenia. Stanęłam na niej, zakładając ręce na piersi. Mężczyzna podszedł bliżej i spojrzał przez moje ramię na cyferki, które wskazały 44 kilogramy.
-Wiesz, że masz niedowagę? - zapytał, zapisując informacje w karcie.
-Tak. - westchnęłam, jednak w głębi duszy nie słuchałam jego słów. Od zawsze byłam lekka i dobrze mi z tym. Nie chorowałam, więc nie miałam również powodów, aby się tym przejmować. 
-Dobrze, na razie to wszystko. Wracaj teraz do łóżka i najlepiej się prześpij. W ogóle nie powinienem pozwolić ci wstawać, ale cóż... - spojrzał najpierw na mnie, a zaraz potem na Justina. - I tobie też radzę się porządnie wyspać. - mruknął, kiedy uporządkował swoje papiery. - Przyjdę jeszcze za chwilę, aby podłączyć ci kroplówkę. Możecie iść.
Justin podszedł do mnie i, pomimo moich protestów oraz zapewnień, że wszystko jest w porządku i nie ma powodów do obaw, wziął mnie na ręce i zaniósł do mojej sali szpitalnej. Położył moje ciało ostrożnie na łóżku i przykrył je kołdrą, następnie siadając na krześle obok mnie. Po paru chwilach do pomieszczenia wszedł lekarz. 
-To konieczne? - jęknęłam, patrząc na kroplówkę. Nie chodzi o to, że bałam się igieł. Będąc narkomanką, byłam do nich przyzwyczajona. Po prostu to cholerstwo jest strasznie niewygodne. Ma się wtedy ograniczone ruchy, a mi, nie ukrywam, bardzo to przeszkadzało.
-Jeszcze dzisiaj tak. Zobaczymy, jaki będzie twój stan w kolejnych dniach.  - odparł, podłączając mi do żyły kroplówkę. - A teraz zostawiam was samych i mam nadzieję, że będziecie grzeczni. Pamiętajcie, że to jest szpital, a w salach obok leżą chorzy, w tym dzieci. - posłał nam znaczące spojrzenie, po czym wyszedł z sali.
Jak na zawołanie parsknęliśmy śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głowami.
-Musimy narobić trochę niepotrzebnego hałasu. - Justin puścił do mnie oczko, przez co oberwał lekko w ramię.
-Teraz, to ty musisz się porządnie wyspać, kochanie. - posłałam mu sceptyczne spojrzenie. - Musisz odpocząć, bo inaczej sam wylądujesz w szpitalu, pod kroplówką.
-Nie ma szans, że cię teraz zostawię. - odparł śmiertelnie poważnie.
-Ja cię o to proszę. Uszanuj to, że się o ciebie martwię i nie chcę, żebyś przeze mnie narobił sobie kłopotów zdrowotnych. Jesteś wyczerpany i należy ci się długi wypoczynek.
-Nie, Bree. - odparł stanowczo, lecz za tą stanowczością kryła się również odrobina... strachu?
-Justin, spójrz na mnie. - mruknęłam, a kiedy chłopak nie posłuchał, powtórzyłam. - Skarbie, proszę cię. Spójrz na mnie. - tym razem posłuchał, jednak moje serce na moment stanęło, kiedy spostrzegłam szklanki w jego oczach. - Co się dzieje? - objęłam jego twarz dłońmi, gładząc kciukami jego policzki.
-Ja... - zająkał się, szukając w głowie odpowiednich słów. - Ja się boję. Tak, boję się, że to może wrócić. Że kiedy zamkniesz oczy, otworzysz je dopiero za dwa miesiące, a ja znowu będę cierpiał i umierał z tęsknoty. Boję się, że kolejny raz mogę stracić moje słoneczko, które tak cholernie kocham. Boję się i najchętniej zrobiłbym wszystko, żebyś już nigdy nie poszła spać i nie zamknęła oczu. Po prostu się boję... - zakończył z głośnym westchnieniem.
Na prawdę wzruszyłam się tym, co powiedział. Nie wiedziałam, że to wszystko tak bardzo odbiło się na jego psychice. Owszem, wiedziałam, że płakał i było mi go przez to cholernie szkoda, ale nie podejrzewałam, że się bał i zrobiło to na nim tak ogromne wrażenie. Po mojej śpiączce pozostał mu uraz.
-Justin... - ponownie objęłam jego twarz, całując go delikatnie w czoło. - Obiecuję ci, że już cię nie zostawię. Nie zrobię ci tego. Widzę, ile ta sytuacja cię kosztowała. Przepraszam. - złączyłam delikatnie nasze wargi, składając na jego ustach spokojny pocałunek. - Proszę cię. Idź do domu, wyśpij się, powiedz Ryanowi, że się obudziłam, a rano, kiedy tu wrócisz, ja będę czekać na ciebie z uśmiechem na ustach, dobrze?
-Bree, ja...
-Dobrze? - powtórzyłam, przerywając mu w połowie zdania.
-Dobrze, księżniczko. Śpij dobrze. - ostatni raz nachylił się nade mną, składając pocałunek na moim czole, po czym z głośnym westchnieniem wstał z krzesła i wyszedł z sali.

Pokochaj Mnie | J.BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz