***Oczami Bree***
Obudziłam się rano, czując na swojej twarzy silne promienie słoneczne. Wyczułam pod swoim policzkiem, jak i dłońmi, ciepłą, nagą skórę klatki piersiowej szatyna. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko i westchnęłam.
-Dzień dobry, kochanie. - Justin pocałował mnie w głowę, gładząc dłonią moje plecy. - Jak się spało?
-Cudownie. - wymruczałam, mocniej się w niego wtulając. Naprawdę, ta noc była cudowna. Brakowało mi go w ten sposób. Mimo że na początku bałam się, że wycofam się w ostatniej chwili, kiedy wyczułam delikatność i opiekuńczość w jego ruchach, pozbyłam się strachu. Pomogło mi również to, że nie kochaliśmy się w jego sypialni, w miejscu, które przywoływało wspomnienia.
-Nie zrobiłem nic, co zabolało cię w jakiś sposób? - spytał z troską, kiedy uniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam, aby rozprostować kości.
-Nie, Justin. Było idealnie. - nachyliłam się i musnęłam delikatnie jego usta, jednak on wplątał palce w moje włosy i postanowił to przedłużyć. Ułożył dłonie na mojej nagiej talii, pod jego koszulką, którą miałam na sobie. Przytrzymał mnie, abym nigdzie nie uciekła, nadal leżąc na trawie.
-Moja mama będzie się martwić. - mruknęłam, aby przerwać tę ciszę. Owszem, zepsułam nasz moment, jednak nie czułam się z tym źle. Nie miałam teraz nastroju na czułości. Oczywiście to nie przez to, co zaszło między nami w nocy. Tamte wydarzenia były wspaniałe.
W tym momencie, na polanie, rozniósł się dźwięk telefonu szatyna. Wyjął z kieszeni komórkę i spojrzał na wyświetlacz.
-Twoja mama dzwoni. - podał mi telefon, więc wygodniej usiadłam na nim i odebrałam połączenie.
-Cześć, mamuś. - zaćwierkałam słodko, zawijając sobie kosmyk włosów na palcu.
-Wiedziałam, do kogo zadzwonić. - westchnęła głośno, a w jej głosie usłyszałam ulgę. - Nie mogłaś nas poinformować, że wychodzisz? Martwiliśmy się o ciebie, kochanie.
-Przepraszam, nie planowałam tego. Ale chyba najważniejsze, że nic mi nie jest, prawda? - jak zwykle starałam się grać grzeczną córeczkę.
-Dobrze, Bree. Powiedz mi tylko, czy masz przy sobie klucze od domu, bo wychodzimy z tatą i wrócimy dopiero jutro.
-Tak, mam, nie martwcie się o mnie. - otoczyłam opuszkami palców jeden z tatuaży szatyna.
-Dobrze. Do zobaczenia. - zakończyłam połączenie i wsunęłam telefon do kieszeni jeansów Justina.
Zauważyłam, że przez cały czas Justin przyglądał mi się uważnie, z rękoma, ułożonymi za głową.
-O czym myślisz? - spytałam w końcu, kiedy zorientowałam się, że chłopak nie ma zamiaru się odezwać.
-O tym, czy stworzyliśmy wczoraj małego dzieciaczka. - ułożył rękę na moim brzuchu i pogłaskał go delikatnie.
-A co byś zrobił, gdyby faktycznie wyszedł nam taki mały człowieczek? - uśmiechnęłam się lekko, podążając wzrokiem za jego dłonią.
-Bym bardzo kochał tę maleńką istotkę. - wtedy spojrzał mi w oczy, a ja zobaczyłam w nich szczerość, jakiej nie widziałam jeszcze nigdy. Pogładziłam chłopaka po policzku, po czym zsunęłam się z niego i sięgnęłam po swoją spódniczkę. Założyłam ją na siebie, jak i również buty, które stały obok.
-Jestem głodna, Justin. Chodź, idziemy do mnie. - wyciągnęłam w jego kierunku obie dłonie, a on złapał je i wstał. Jego kolejny ruch nieco mnie zdziwił. Tak po prostu przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Po raz kolejny uśmiechnęłam się w duchu, oplątałam ramiona wokół jego pasa i ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Kocham cię, malutka. Pamiętaj o tym. - szepnął, gładząc mnie po włosach.
-Ja ciebie też. - odparłam, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni jego jeansów. - Ale teraz na prawdę musimy już wracać, bo burczy mi w brzuchu. - zachichotałam cicho, odsuwając się od niego i łapiąc jego dłoń swoimi obiema.
***
-Z nutellą!? - krzyknęłam, oblizując łyżeczkę z czekoladą. Justin wszedł do kuchni i odwrócił mnie przodem do siebie. Następnie przyparł mnie do blatu, opierając się po obu moich stronach.
-Żadna nutella nie będzie słodsza, niż ty, kicia. - mruknął mi do ucha, przygryzając jego płatek.
-Trudno. Będziesz musiał naciszyć się czekoladą. - ponownie odwróciłam się tyłem do niego i zaczęłam smarować naleśniki.
Po paru chwilach skończyłam przygotowywać dla nas śniadanie. Wzięłam dwa talerze w dłonie i ruszyłam z nimi do salonu, słysząc kroki Justina zaraz za sobą. Usiadłam na kanapie, a kiedy szatyn zajął miejsce obok, ułożyłam nogi na jego kolanach i rozsiadłam się wygodnie. Chłopak ukroił kawałek swojego naleśnika, po czym skierował go do moich ust.
Takim właśnie sposobem, i ja, i Justin, zjedliśmy śniadanie. Odnieśliśmy talerze do kuchni i w momencie, w którym położyliśmy je na blacie, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć. - musnęłam jego policzek, po czym odeszłam w stronę wyjścia. Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi na całą szerokość. Moim oczom ukazała się moja ciocia i wujek, tak dokładnie, rodzice Jacka, z uśmiechami na twarzach.
-Jak ja was dawno nie widziałam. - zaćwierkałam wesoło, zarzucając cioci ręce na szyję i przytulając się do niej.
-My ciebie też, kochanie, dlatego postanowiliśmy złożyć ci niespodziewaną wizytę. - zaprosiłam ich do środka i zamknęłam za nimi drzwi.
-Rozgośćcie się. - posłałam im przyjazne uśmiechy, odbierając od cioci płaszczyk.
Kiedy zdjęli buty, skierowali się do salonu, gdzie siedział Justin. Zauważyłam, że na twarzach mojego wujostwa widniało lekkie zaskoczenie, kiedy zobaczyli go u mnie. Zaśmiałam się pod nosem, wskazując im kanapę.
-Justin, a co ty tutaj robisz? Nie wiedziałam, że się znacie. - ciocia spoglądała, to na mnie, to na szatyna.
-A dzień dobry. - odparł wesoło, uderzając dłońmi o kolana i wstając z kanapy. - Tak się składa, że już od kilku miesięcy jesteśmy razem.
-Naprawdę? Muszę przyznać, że jestem mocno zdziwiona. I dlatego, że nasza maleńka Bree znalazła sobie nie chłopaka, ale dorosłego mężczyznę, jak i również dlatego, że Justin znalazł sobie dziewczynę. Przyznam szczerze, że z całego tego waszego towarzystwa, byłeś ostatnim facetem, którego mogłabym podejrzewać o dłuższy związek.
-Nie wierzy pani we mnie. - chłopak ułożył rękę na sercu, udając urażonego, czym spowodował cichy śmiech u cioci i wujka.
-Może napijecie się czegoś? - spytałam, kiedy Justin objął mnie ramionami od tyłu.
-Dziękujemy, Bree. Wpadliśmy tylko na chwilkę, żeby dowiedzieć się, co u ciebie słychać, i zaraz lecimy dalej. - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, siadając razem ze swoim mężem na kanapie. Widziałam, jak wymieniła z mężczyzną znaczące spojrzenie. Chcieli o coś spytać, jednak nie wiedzieli, czy powinni.
-Odpowiem. - ułatwiłam im zadanie, przechodząc od razu do sedna sprawy.
-Dobrze. - kobieta westchnęła, kładąc torebkę na swoich kolanach. - Czy to prawda... że byłaś w ciąży?
Tak, obawiałam się tego pytania i miałam dziwne wrażenie, że właśnie je usłyszę z ust cioci. Poczułam, jak Justin delikatnie pogładził mnie po kolanie, aby dodać mi otuchy. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam odpowiedzieć na to pytanie. Cóż, niektóre rzeczy lepiej załatwić od razu, niż przeciągać je latami.
-Tak, to prawda. Nosiłam w sobie maleńką Lily. - powiedziałam cicho, starając się, aby mój głos nie zadrżał.
-Tak mi przykro, skarbie. - ciocia pogładziła mnie po kolanie, a ja posłałam jej lekki uśmiech.
-Pogodziliśmy się z tym. - westchnęłam, z przyzwyczajenia zerkając na swój brzuch.
-Czy to znaczy, że... Justin, to miało być twoje dziecko? - spytała, zerkając na szatyna.
-Tak. - mruknął, wpatrując się tępo w szklany stolik. - Przepraszam, ale czy możemy zmienić temat?
-Tak, oczywiście, to ja przepraszam, że go zaczęłam...
***
Leżeliśmy z Justinem na łóżku w moim pokoju, wtuleni w siebie. Moja głowa swobodnie spoczywała na klatce piersiowej szatyna, a ja wdychałam jego piękny zapach. Tak bardzo go kochałam. W tym momencie byłam w stanie wybaczyć mu dosłownie wszystko. To uczucie względem niego wręcz kazało mi przy nim być, nie opuszczać go już nigdy.
-Bree, mam problem. - odezwał się, po wielu minutach ciszy.
-Powiedz jaki, a postaram się pomóc. - pogładziłam go po ramieniu. Chciałam, żeby wiedział, iż zawsze może na mnie liczyć i mi ufać.
-Muszę zostać sam. - mruknął, unosząc dłonie i pocierając nimi twarz.
-Kochanie, co się dzieje? - podniosłam się do pozycji siedzącej i, przekładając włosy na jedną stronę, spojrzałam na niego pytająco.
-Malutka, jestem na głodzie. - westchnął głęboko. Na dźwięk jego słów poczułam skurcz w dole brzucha. Byliśmy tutaj razem, sami. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc mi opanować jego nagły atak agresji.
-Justin ja... ja się boję. - wyszeptałam. Nie chciałem tego mówić, ponieważ wiedziałam, że moje słowa sprawią mu ból. Jednak nie potrafiłam również zatrzymać ich w sobie. Były zbyt silne.
-Przepraszam, kochanie. - wplątał palce w moje włosy i delikatnie dotknął ustami mojego czoła.
-Pójdziesz do ośrodka? - spytałam nie śmiało. Nie wiedziałam jak zareaguje, a pod żadnym pozorem nie chciałam go teraz denerwować.
-Tak, skarbie. Pójdę. Dla ciebie. - pogłaskał mnie po policzku, po czym powoli zwlekł się z łóżka. Włożył na siebie swoją koszulkę, którą wcześniej zostawił na fotelu i włożył do kieszeni komórkę oraz klucze.
-Chciałem ten wieczór spędzić z tobą, słonko. Z tobą, tutaj, a nie na odwyku.
-Justin... - również wstałam z łóżka i ułożyłam dłoń na jego policzku. - Kiedy wyzdrowiejesz, każdy wieczór będziemy tak spędzać.
-Obiecujesz?
-Obiecuję. - objęłam go ramionami w pasie i przytuliłam się do niego, aby potwierdzić swoje słowa. Nie chciałam, aby czuł się samotny. Musiałam sprawić, by wiedział, że jestem tutaj dla niego i zawsze może na mnie liczyć, cokolwiek by się działo. Jednak ten strach wszystko niszczył. To zrozumiałe, że się bałam, lecz starałam się nad tym panować.
Delikatnie ścisnęłam dłoń Justina i pociągnęłam go w stronę wyjścia. Chłopak, z głośnym westchnieniem, poddał się moim ruchom i dał zaprowadzić się na dół, do przedpokoju, gdzie założyliśmy buty i kurtki. Wyszliśmy z domu, a ja zamknęłam drzwi na klucz, wiedząc, że nie ma nikogo w środku. Schowałam mały, metalowy przedmiot do kieszeni i dołączyłam do Justina, stojącego na chodniku. Chłopak objął mnie jednym ramieniem i wsunął dłoń do tylnej kieszeni moich spodenek, aby przybliżyć się do mnie.
-Dziękuję, że zdecydowałeś się iść na odwyk. Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy. - powiedziałam, spoglądając na niego z dołu.
-Nie mogę cię już więcej krzywdzić, słoneczko. - pocałował mnie w czubek głowy a w jego głosie słychać było troskę i współczucie.
Po paru minutach weszliśmy do parku. W oddali, na jednej z ławek, siedziała grupa chłopaków, mniej więcej w wieku szatyna. Ćpali. A ja właśnie tego obawiałam się najbardziej. Justin również zobaczył, co ów mężczyźni robią. Jego mięśnie się spięły, kiedy wpatrywał się w narkotyki. Jego szczęka była zaciśnięta, jednak nie poruszył się. Mocniej ścisnęłam dłoń, aby przypomnieć mu, że jestem tutaj, z nim. Chłopak odkaszlnął cicho i, wykorzystując całą silną wolę, odwrócił wzrok i ruszył w kierunku ośrodka uzależnień.
-Dziękuję. - szepnęłam, a moją twarz rozświetlił promienny uśmiech. - Jesteś kochany. - stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego policzek.
-Wiedz, że robię to tylko dla ciebie. - zacisnął mocno powieki i otworzył je po chwili, aby się uspokoić.
***
Weszliśmy do ośrodka uzależnień, zastając w holu dwóch policjantów, trzymających za ramiona jakąś dziewczynę, myślę koło dwóch lat starszą ode mnie. Kiedy odwróciła się twarzą do mnie, przyłożyłam dłoń do ust. Blondynka w jednej chwili wyrwała się policjantom, podbiegła do mnie i przytuliła się.
Tak, znałam ją. Miała na imię Kelly i miała siedemnaście lat. Cóż, poznałyśmy się w specyficznych okolicznościach. Ćpałyśmy razem. Była moją naprawdę dobrą koleżanką. Nie mogę nazwać jej jednak przyjaciółką, to zbyt wiele znaczy.
-Bree, zabierz mnie stąd, proszę. - wychlipała mi do ucha, a ja po samym głosie mogłam poznać, że była na głodzie i została przyprowadzona tu siłą.
-Kelly, zostań na odwyku. Zobaczysz, jak cię wyleczą, będzie już dobrze. Patrz, mi się udało, nie jestem już uzależniona.
-Nie, ja nie chcę skończyć, nie chcę. Zabierz mnie stąd. - mówiła, jak opętana. Nie można było zrozumieć prawie żadnego słowa.
-Nie, skarbie. Musisz tu zostać, musisz. To ci pomoże.
Nie dali mi dłużej z nią porozmawiać i spróbować przekonać, ponieważ od razu złapali ją za ramiona i zaprowadzili do jednego pomieszcze Z bólem wpatrywałam się w jej oddalającą się postać, ale wiedziałam że tylko siłą można zmusić ją do leczenia.
-Kto to był? - Justin uniósł brwi, wskazując kciukiem na miejsce, w którym przed chwilą stała blondynka.
-Moja koleżanka... od ćpania. - mruknęłam, drapiąc się z lekkim zakłopotaniem po karku.
-Wydaje mi się, że przeleciałem ją kiedyś.
-To naprawdę nie masz się czym chwalić. - przewróciłam oczami, spoglądając na niego spod rzęs.
W tym momencie ze swojego gabinetu wyszła Joanna. Kiedy nas zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko.
-Widzę, że zdecydowałeś się tu do nas przyjść. - pogładziła Justina po ramieniu. Wszystkich swoich "wychowanków" traktowała, jak własne dzieci, dzięki czemu panowała tu naprawdę przyjazna atmosfera.
-Jestem na głodzie, a nie mam zamiaru kolejny raz ją skrzywdzić. - spojrzał na mnie znacząco. Kobieta doskonale zrozumiała jego minimalny gest i skinęła głową.
-Dobrze. Twoje rzeczy są w twoim dawnym pokoju. - wskazała dłonią na jeden z korytarzy.
-Dziękuję.
Odeszliśmy razem z Justinem w stronę pomieszczenia. Drzwi od niego były otwarte, więc bez problemu mogliśmy wejść do środka.
-To tutaj się praktycznie poznaliśmy. - westchnął, siadając na łóżku. - Nie wiem, jak ja bez ciebie przeżyję. - wydął słodko dolną wargę, poklepując miejsce na swoich kolanach. Tanecznym krokiem podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach, zarzucając mu ręce na szyję.
-Pierwszy pocałunek, pierwsza kłótnia i wiele sekretów...
-To wszystko w tym małym pokoiku. - musnął moje usta. - Szkoda tylko, że nasz pierwszy raz tak spieprzyłem.
-Nie wracajmy do tego, Justin. Ja już zapomniałam i ty też powinieneś. - pogłaskałam chłopaka po policzku.
-Dobrze. - mruknął, opadając na pościel, kiedy ja w dalszym ciągu siedziałam na jego kolanach.
-Będę się już zbierać, Justin. Przyjdę do ciebie jutro.
-Kochanie, jest zbyt późno i zbyt ciemno, żebyś sama wracała do domu. Boję się o ciebie, misia. - zachichotałam na jego ostatnie słowo.
-Jeśli tak ci na tym zależy, zadzwonię do Ryana, żeby po mnie przyjechał. - pogładziłam go po klatce piersiowej.
-To ja powinienem cię pilnować i odprowadzać. Po prostu być przy tobie, kotuś.
-Jeszcze zdążysz, zaufaj mi. - zmieniłam pozycję tak, że, podczas gdy Justin leżał, ja siedziałam na nim okrakiem. - Dobranoc, skarbie. - oparłam się po obu stronach jego głowy i delikatnie, z pełną namiętnością, złączyłam nasze wargi, aby utworzyły piękną całość, jedność.
-A teraz naprawdę będę się już zbierać. - ostatni raz dotknęłam jego warg swoimi, po czym zsunęłam się z jego dolnej połowy. - Kocham cię, do jutra.
Wyszłam z ośrodka uzależnień do, rozświetlonego nikłym światłem latarni, parku. Nie miałam zamiaru dzwonić po Ryana. Nie chciałam z nim rozmawiać, a droga do domu zajmie mi przecież jedynie kilkanaście minut. Nie może mi się nic stać, a troska Justina jest słodka, lecz wyolbrzymiona.
Stawiając krok za krokiem, kierowałam się w stronę domu. Cieszyłam się, że rodzice wyjechali. Byłam typem samotnika i lubiłam przebywać jedynie we własnym towarzystwie, zamknięta w czterech ścianach, nie koniecznie pokoju, ale domu. Wsłuchiwałam się w szumiące drzewa i szeleszczące liście. Wszystkie te odgłosy były naturalne. Jednak w pewnym momencie miałam wrażenie, że usłyszałam za sobą odgłos kroków. Odwróciłam się, lecz za sobą zastałam jedynie chłodne, czarne powietrze.
-Tylko się przesłyszałam...
Ruszyłam więc dalej, silnie wmawiając sobie, że ów odgłosy były jedynie wytworem mojej wyobraźni. Splotłam ręce na piersi i przyspieszyłam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Wtedy właśnie po raz kolejny usłyszałam za plecami kroki. Z przerażeniem odwróciłam się gwałtownie, lecz tam nadal nikogo nie było.
-To jest, kurwa, chore. - przeklęłam pod nosem, zaciskając w piąstkach materiał kurtki.
Ponownie ruszyłam w stronę domu, tym razem z dwókrotnie większą prędkością. Słyszałam za sobą kroki. Tak, słyszałam, jednak nie odwróciłam się, zabrakło mi odwagi. Chciałam po prostu jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, w swoim pokoju, tam, gdzie czuję się bezpiecznie.
-Nie uciekaj mi, kochanie... - do moich uszu doszedł szept mężczyzny. Pod moimi powiekami zebrały się łzy, jednak nie pozwoliłam im spłynąć po policzkach. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam.
-Poczekaj, kotku... - ten ktoś znowu szeptał. Ewidentnie nie chciał, abym usłyszała jego głos.
Wtedy zaczęłam biec. Wierzyłam, że tylko w ten sposób mogę od niego uciec. On również zaczął biec. Kroki były coraz głośniejsze, coraz bliżej mnie. Zamknęłam oczy i zatrzymałam się gwałtownie, ponieważ już mialam wrażenie, że nasze ciała się stykają, kiedy cień nagle zniknął. Z przerażeniem rozglądałam się na wszystkie strony, aby odnaleźć go wzrokiem. Może to i głupie, ale teraz chciałam go zobaczyć. To nienormalne, że osoba, która jest tak blisko nas, w jednej chwili mogła rozpłynąć się w powietrzu. Tej świadomości bałam się jeszcze bardziej. Łzy spływały już po moich policzkach, a moje cialo drżało. Ruszyłam w stronę domu, do którego miałam jeszcze kilkanaście metrów. Nie chciałam być już na tej ciemnej ulicy. Nie chciałam się tak bać.
Chwilę później doszłam do drzwi swojego domu. Wyjęłam z kieszeni klucz i otworzyłam je, a następnie weszłam do środka i dokładnie zamknęłam na wszystkie zamki. Wręcz puściłam się biegiem po schodach, na górę i z impetem otworzyłam drzwi od swojego pokoju. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jak przed naszym wyjściem, jednak dostrzegłam niewielką, leżącą na łóżku, kartkę papieru. Wzięłam ją powoli do ręki i wbiłam wzrok w tekst.
"Moim celem jest zniszczenie jego życia.
Ty będziesz moją kukiełką, moją marionetką w przedstawieniu.
Dzięki Tobie dokończę to, co zacząłem trzy lata temu.
Zemszczę się.
A Ty mi w tym pomożesz, maleńka..."
CZYTASZ
Pokochaj Mnie | J.B
FanfictionPewien szatyn przez przypadek zakocha się w pięknej brunetce. W drodze do ich szczęścia stoją jednak narkotyki...