#29

1.5K 26 0
                                    

Wyszłam z łazienki, w sypialni Justina, owinięta puchowym ręcznikiem. Chłopak, leżący na łóżku, uniósł wzrok znad telefonu i spojrzał na mnie. Wiedziałam, że chciałby dostać ode mnie coś więcej, jednak byłam mu niesamowicie wdzięczna, że nie nalegał i na nic nie liczył.
Podeszłam do jednej z szafek i wyjęłam z niej koronkową bieliznę, po czym opuściłam na ziemię ręcznik. Założyłam na siebie bieliznę, po czym wyjęłam również koszulkę Justina, o wiele za dużą na mnie. Sięgała mi bowiem za tyłek i była zbyt luźna, ale właśnie w takim ubraniu czułam się komfortowo. Dodatkowo, nosząc jego ubrania, przez cały czas czułam przy sobie jego zapach.
-Jak się czujesz, skarbie? - wstał z łóżka i podszedł do mnie. Tak po prostu wtyulił moje cieło w swoje. Doskonale wiedział, czego potrzebuję w tej chwili. Chciałam, żeby ktoś okazał mi swoją miłość i właśnie Justin mógł to zrobić.
-A jak myślisz? - wyszeptałam, przytulając policzek do jego nagiej klatki piersiowej.
-Wiem, głupie pytanie. Przepraszam. - pocałował mnie w czoło i pogładził uspokajająco po plecach. - Potrzebujesz czegoś, malutka?
-Tak, potrzebuję rodziców. - zacisnęłam mocno zęby, aby nie wybuchnąć płaczem. - A oprócz tego potrzebuję się po prostu wypłakać w czyjeś ramię. - łkając cicho, odsunęłam się od szatyna. Następnie wdrapałam się na łóżko i na kolanach przeszłam przez całą jego długość. - Chodź tu do mnie, Justin. - usiadłam, poniżej poduszki, przyciągając kolana do klatki piersiowej i obejmując je ramionami. - Tak mi... zimno. 
Chłopak spojrzał na mnie, ze smutkiem w oczach, po czym również usiadł na łóżku.
-Wiem, co to znaczy stracić rodziców, Bree. Ale wiem również, że jesteś silna i poradzisz sobie. A ja zrobię wszystko, żeby ci w tym pomóc. - kiedy położyliśmy się na łóżku, a Justin przykrył mnie kołdrą i przyciągnął mnie do siebie, więc ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Jak się czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że... Że oni nie żyją? - wychlipałam, czując coraz więcej łez pod powiekami.
-Byłem załamany. - zaczął, dodatkowo głaszcząc mnie po włosach. - Mimo że mój kontakt z rodzicami nie był najlepszy, a wręcz słaby, nie mogłem się z tym pogodzić. Praktycznie w ogóle nie rozmawiałem ze starymi, ale gdy ich już nie było... - wiedziałam, że mówienie o tym było dla niego trudne. - Kurwa, dopiero po och śmierci zrozumiałem, że ich kochałem i kiedy ich zabrakło, coś straciłem. - wtedy powoli ułożył rękę na swoim sercu. - O tutaj. 
-Teraz mamy tylko siebie. - uniosłam się lekko na łóżku, aby na niego spojrzeć, jednak kiedy zobaczyłam smutek w jego oczach, wszystkie emocje skumulowały się w jednym miejscu i wyszły poza mój organizm, razem z falą łez. Po prostu wubuchnęłam głośnym płaczem, chowając twarz w zagłębieniu szyi szatyna. On jeden mnie rozumiał. Doskonale rozumiał. Przeżył to samo i wiedział, jak ja się teraz czuję. To wszystko było dla mnie zbyt ciężkie. I nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie było przy mnie Justina. Nie wytrzymałabym psychicznie. I mam wrażenie, że próbowałabym dołączyć do moich rodziców. Jednak teraz wiem, że mam dla kogo walczyć i dla kogo starać się pozbierać po tym wszystkim. Dla osoby, które dla mnie poświęciła wszystko. Nie mogę go teraz zawieść.
Nie wiem, ile czasu leżałam na łóżku, wtulona w niego, płacząc. Nie wiem, ile czasu to trwało, ani ile łez wylałam. Wiem jednak, że pomogło mi to w pewnym stopniu się uspokoić. W końcu, przemęczona ciągłym płaczem i wydarzeniami z dzisiejszego dnia, zasnęłam, aby choć na chwilę oderwać się od okropnej rzeczywistości.
***Kilka dni później***
To dzisiaj. Dzisiaj nadszedł dzień, w którym raz na dobre będę musiała pożegnać swoich rodziców i ostatecznie przestać wierzyć, że ich śmierć była jedynie moim chorym snem. Nie chciałam się z nimi rostawać. Nie wiedziałam nawet, czy dam radę być na pogrzebie i patrzeć, jak moi rodzice, osoby, które mnie kochały i wychowywały, zamykane są w drewnianych trumnach i opuszczane pod ziemię, a następnie zasypywane piachem. Minęło już kilka dni, dlatego nie płakałam cały czas. Postarałam się, byłam silna i nie daję już wypływać łzom. Mam już dość płaczu i uzalania się nad sobą. Od teraz zaczynam nowy okres w życiu i muszę wziąć wszystkie sprawy w swoje ręce. Nie mogę się załamać, tak, jak po upozorowanej śmierci Ryana. Wtedy byłam sama, teraz mam Justina. To jest właśnie mój własny powód do życia.
Założyłam na siebie czarną, koronkową sukienkę, sięgającą do połowy ud, a także czarne szpilki. Na sukienkę ubrałam czarną, skórzaną kurtkę, a do jej kieszeni schowałam paczkę chusteczek higienicznych. Czułam, że będą mi dzisiaj niezbędne.
-Gotowa, kochanie? - Justin wyszedł z łazienki, ubrany w czarny garnitur. Podszedł do mnie i zapiął zamek, znajdujący się na plecach. Wtedy ja odwróciłam się przodem do niego i poprawiłam kołnierzyk od jego koszuli.
-Przystojniak z ciebie. - uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Nie chciałam, żeby się o mnie martwił, dlatego chciałam chociaż udawać, że jest lepiej. Chociaż, prawdę mówiąc, jest lepiej, niż było te kilka dni temu. 
Chłopak delikatnie zbliżył swoją twarz do mojej i musnął moje margi swoimi. Chciałam zatrzymać ten moment, tę chwilę, na dłużej. Ale wiedziałam, że nie mogę.
Justin złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę drzwi. Razem wyszliśmy na korytarz i zeszliśmy po schodach, do salonu, gdzie siedziała reszta chłopaków. Wszyscy mieli smutek w oczach, kiedy patrzyli na mnie i widzieli moje cierpienie. Właściwie, było mi przykro, że przeze mnie i oni stracili humor, jednak to pokazuje, że są prawdziwymi przyjaciółmi, którzy czują to, co ja.
***
Szłam prostą drogą cmentarza, do miejsca, w którym miał powstać grób moich rodziców. Przez cały czas wpatrywałam się w swoje szpilki. Chciałam uniknąć tych wszystkich współczujących spojrzeń, które i tak nie mogły mi pomóc, a tylko pogarszały sytuację. Ludzie, którzy nie mają ze mną nic wspólnego, a słyszeli o ów tragedii, udajś wielce zasmuconych. Ja jednak wiem, że gówno ich to wszystko obchodzi, a twarz, jaką pokazują przede mną, to tylko i wyłącznie maska.
W końcu doszłam do miejsca, w którym zostaną pochpwani moi rodzice. Gdy zobaczyłam dwie trumny, spuszczane pod ziemię, z moich oczy wypłynęły pierwsze, ale na pewno nie ostatnie łzy. Stanęłam blisko dołów, a obok mnie ustawił się Justin i objął mnie ramionami. Myślał, że w ten sposób doda mi otuchy. I byłam mu za to wdzięczna, jednak dzisiaj nic nie mogło mi pomóc. Dzisiaj był taki dzień, w którym żadne słowa czy gesty nie mogły mnie pocieszyć.
Ksiądz zaczął ostatnie pożegnanie. Moja najbliższa rodzina pogrążona była w smutku, a ja czułam jedynie pustkę. To tak, jakby ktoś wyrwał cząstkę mojego serca. Pozbawił mnie jej na zawsze. I wiem, kto to zrobił. Ten brutal, który tak skrzywdził przyjaciółkę Justina. Ten skurwysyn bez uczuć zabił moich rodzoców z zimną krwią. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym go spotkała. Nie wiem i wolę się nawet nie zastanawiać.
Kiedy trumny zostały ułożone w dołach, mężczyźni z firmy pogrzebowej zaczęli zasypywać je ziemią. To było okropne uczucie, widzieć, jak twoi rodzice zostają przysypywani piachem. Okropne uczucie, mieć świadomość, że zostały mi po nich tylko zdjęcia i wspomnienia. Odwróciłam się przodem do Justina i wtuliłam się w niego, ponieważ nie potrafiłam dłużej wpatrywać się w ten obrazek. To bolało. Po prostu bolało. Uczucie, jakie trzymałam w sercu było wręcz nie do zniesienia, ale musiałam przyzwyczaić się do tej pustki.
-Justin, ja tego nie wytrzymam. - załkałam, mocniej zaciskając piąstki na jego koszuli.
-Chcesz stąd wyjść, kochanie? Wiesz, że nie musisz tu być. Nikt nie będzie miał ci tego za złe. Nikt. - wyszeptał mi do ucha. - Może będzie lepiej, jak stąd pójdziemy, skarbie. 
-Nie, nie chcę. To ostatni moment, w którym mogę pożegnać się z rodzicami. Nie chcę ich teraz zostawić, bo później już... - nie chciałam i nie potrafiłam dokończyć tego zdania. 
Wtedy poczułam dużą dłoń na swoich plecach. Odwróciłam się twarzą do mężczyzny, którym okazał się mój brat. Niewiele myśląc, wtuliłam się w niego. Ryan był w takiej samej sytuacji, co ja, tylko że on inaczej to przeżywał. Również stracił rodziców, jednak on nie był tak zrozpaczony. Nie płakał i nawet nie zamierzał. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam u niego łez. 
-Przepraszam was. - wyszeptałam i wyplątałam się z objęć Ryana. Spojrzałam w smutne oczy Justina. Widziałam, że cała ta sytuacja sprawiała mu ból, lecz ja nie potrafiłam postąpić inaczej. Nie potrafiłam się uśmiechać, kiedy w środku moja dusza rozpadała się na miliony kawałeczków, których nie potrafiłam posklejać. Przynajmniej na razie. 
Zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z cmentarza, słysząc za sobą kroki jednej osoby. Nie musiałam się nawet odwracać, zeby wiedzieć, kto podąża zaraz za mną.
-Przepraszam, Justin, ale chcę zostać sama. - mruknęłam, zatrzymując się i odwracając w jego steronę. Chłopak, bez słowa, podszedł do mnie i przytulił do swojej piersi. Doskonale rozumiał moją sytuację, jednak nie potrafił mi pomóc. Nie miałam mu tego za złe. Mój stan mógł naprawić tylko czas.
-Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz mogła, skarbie, dobrze? - objął moją małą twarz dłońmi i spojrzał w oczy. - Pamiętaj, że wystarczy jeden twój telefon i od razu u ciebie będę. Kocham Cię.
-Ja ciebie też, Justin. - szepnęłam, zaciskając mocno powieki, żeby chociaż w takiej chwili zatrzymać łzy w sobie. - Dziękuję. - dodałam, po czym puściłam jego dłoń i odeszłam powoli w przeciwnym kierunku.
***
Szłam najkrótszą drogą do domu, aby jak najszybciej zamknąć się w czterech ścianach. Nie potrzebowałam teraz ani Justina, ani mojego brata. Chciałam zostać całkiem sama. Nie słuchać wszystkich współczujących słów. Chciałam uniknąć również takich spojrzeń. Po prostu miałam dość wszystkich, nawet tych, którzy starali się mnie pocieszyć. Wiedziałam, że z czasem będę czuła się coraz lepiej, jednak te pierwsze dni muszę po prostu przepłakać. Inaczej nie uda mi się przejść przez ten etap w moim życiu, nie ruszę dalej i zostanę tu, gdzie jestem. W smutku, żalu i rozpaczy.
Wtedy usłyszałam za plecami kroki. Powoli i z niepewnością zatrzymałam się i odwróciłam, wytężając wzrok, ze względu na to, że było już ciemno. Dostrzegłam mężczyznę, koło dwudziestu siedmiu lat, zbliżającego się do mnie. Dopiero kiedy był naprawdę blisko, mogłam ujrzeć jego twarz.
-Czy ja cię już kiedyś nie spotkałam? - zanim zdążyłam się się powstrzymać, wymówiłam na głos swoje myśli.
-Tak, księżniczko. Już raz ostrzegałem cię, abyśnie chodziła sama wieczorem. - zaśmiał się cicho, podchodząc bliżej mnie. Wtedy właśnie ujrzałam jego twarz. Był to ten sam mężczyzna, który kiedyś uratował mnie przed kilkoma napalonymi idiotami, na leśnym parkingu. Zdziwiłam się, że znów go spotkałam.
-Widzę, że nie lubisz słuchać starszych, skoro znowu chodzisz sama.
-Po prostu chcę pobyć sama. - mruknęłam, ponownie zaczynając iść przed siebie. - I nie mam pchoty na żadne rozmowy. - westchnęłam, słysząc stukot kroków zaraz za plecami.
-Przykro mi, dziecinko, ale nie pobędziesz sama. Ten wieczór spędzimy razem. - ostatnie zdanie wyszeptał tuż przy moim uchu, przez co zatrzymałam się gwałtownie. - Chociaż tak naprawdę wcale nie jest mi przykro. Coś czuję, że spędzimy ze sobą piękne chwile. - ułożył jedną dłoń w dole moich pleców i zrobił krok do przodu, zbliżając się do mnie. Chciałam wyrwać się z jego uścisku i uciec stąd, jednak w trym momencie poczułam, jak mężczyzna przyłożył mi do twarzy wilgotną szmatkę. Moje powieki mimowolnie zaczęły się zamykać, a ciało bezwładnie wpadło w jego ramiona.
***
Kiedy zaczęłam wracać do rzeczywistości i chciałam się rozbudzić, poczułam ból na nadgarstkach. Momentalnie otworzyłam oczy, ponieważ cała reszta zmysłów mówiła mi, że nie przebywam w swpim pokoju. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, podłoże, na którym leżałam, było twarde i zimne, a do moich uszu docierał cichy szum drzew. Tak, jak przeczuwałam, nie byłam w swoim pokoju. Leżałam na brudnej podłodze w czymś, co mogło przypominać magazyn, w samym środku lasu. Chciałam podnieść się z ziemi i uciec stąd, dlatego szarpnęłam rękami. Nirmal od razu jednak pożałowałam tego, kiedy poczułam, że grube liny wbijają się w moje nadgarstki, raniąc mnie. Syknęłam cicho i, mimo że chciałam wrzeszczeć, zachowywałam się cicho, aby mój głos nikogo tutaj nie przyprowadził.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie, w jakich okolicznościach się tutaj znalazłam. Mężczyzna. Środek nasenny. I ten charakterystyczny śmiech...
Przez moje ciało przeszła fala paniki. Nie wiedziałam, jak zachować się w takiej sytuacji, którą mogłam zobaczyć jedynie w jednej ze scen jakiegoś filmu sensacyjnego. Bez sensu były krzyki i wzywanie pomocy, mając świadomość, że jest się na jakimś odludziu i i tak nikt nie usłyszy mojego głosu. Pozostało mi jedynie czekać, aż ktoś tu przyjdzie i wyjaśni mi swoje zamiary.
Jak na zawołanie, metalowe drzwi od obskórnego magazynu otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Mimo że wytęrzałam wzrok, nie byłam w stanie ujrzeć postaci, która przez ów drzwi weszła. Kroki porywacza zaczęły coraz wyraźniej docierać do moich uszu, co oznaczało, że mężczyzna zbliża się w moją stronę.
-Mam nadzieję, że się wyspałaś, księżniczko... - zaśmiał się gardłowo, kucając u mego boku. Słabe światło księżyca oświetliło jego twarz. Poznałam ją oczywiście, lecz nadal nie wiedziałam, czego ten człowiek ode mnie chce.
-Wypuść mnie stąd. - warknęłam, szarpiąc ramionami, aby rozluźnić liny.
-Wypuszczę, kotku, ale jeszcze nie teraz. - podniósł rękę i wierzchem dłoni pogłaskał mnie po policzku. Gwałtownie odwróciłam głowę, strącając tym samym jego rękę. Nie podniosłam wzroku. Wolałam wbić go w zimną podłogę, niż spojrzeć mu w oczy.
Nagle mężczyzna odsunął się lekko i chwycił za krańce swojej koszulki. Zaczął unosić ją, z każdą chwilą ukazując swoj umięśniony brzuch. Mnie jednak przestraszył jego ruch, ponieważ nie spodziewałam się czegoś podobnego.
-Co ty robisz? - syknęłam, starając się poluzować liny na nadgarstkach, jedbak kolejny raz mi się to nie udało.
-Zaczynam zabawę. - ponownie się zaśmiał, lecz ja nie widziałam w tym nic śmiesznego. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się przeraziłam.
-O co ci chodzi? Kim jesteś? I czego ode mnie chcesz? - i tak wiedziałam, że nie otrzymam odpowiedzi na te pytania, jednakże musiałam je zadać. To było silniejsze ode mnie.
-Cichutko, skarbie. Nie denerwuj się tak. - pogładził mnie po włosach,więc ponownie odsunęłam się od niego. Nie mogłam jednak uciec daleko ponieważ liny, które z jednej strony przywiązane były do moich nadgarstków, a z drugiej do metalowych rur, krempowały moje ruchy. - Malutka, nie uciekaj ode mnie. - tym razem jego głos nie był kpiący czy ironiczny, lecz ostry i suchy, pozbawiony wszelkich pozytywnych emocji. W jednej chwili zbliżył się do mnie i położył rękę w górze moich bleców. Złapał zamek od sukienki między palce i odpiął go jednym, szybkim ruchem. Wrzasnęłam, kiedy zdarł ze mnie ubranie, lecz nie potrafiłam się przed tym bronić i powstrzymać tego brutala. Załkałam żałośnie, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Chciałam w ten sposób zasłonić się przed nim choć trochę, jednak nie na wiele się to zdało. Już po chwili zostałam pchnięta na zimną posadzkę, uderzając o nią plecami. Najgorsze było to, że moje ręce w dalszym ciągu były związane, więc nie mogłam się przed nim bronić, a tymczasem, jego ręce powędrowały do moich spodenek. Odpiął je gwałtownie i ściągnął ze mnie. W jednej krótkiej chwili leżałam już w samej bieliźnie, zalana łzami. Znów się bałam. Znów przypomniała mi się noc, kiedy to Justin mnie skrzywdził. A teraz zapowiadało się na to, że ten mężczyzna ma zrobić to samo. 
Nie widziałam sensu życia...
-Zabawimy się, ślicznotko. - błąd. Ten mężczyzna był bardziej brutalny, niż Justin.
Czułam, jak moje, i tak już złamane serce,m rozpada się na jeszcze więcej kawałków. Ból, jaki czułam w środku był niczym nawet przy bólu, jaki odczuwam po stracie rodziców. Świadomość, że zaraz znów to poczuję, że zaraz znów zostanę zgwałcona, odbierał mi wszelkie chęci do walki.
-Proszę, zostaw mnie. - płakałam, lecz moje łzy nie zrobiły na nim żadnego wrażenia i do rze o tym wiedziałam.
-Zamknij się, szmato, bo tracę do ciebie cierpliwość. - warknął, uderzając mnie w twarz. I już w tej chwili wiedziałam, że to uderzenie było pierwszym, zapowiadającym okropny ból, który miałam dzisiaj odczuć. Nie tylko ból psychiczny, ale również ten fizyczny.
Krzyczałam, kiedy odpiął swoje spodnie i zsunął je z siebie. Piszczałam, kiedy zerwał ze mnie stanik i mocno przywarł dłońmi do moich obnażonych piersi. Błagałam, kiedy pozbył się dolnej części mojej bielizny. A potem, kiedy zsunął również swoje bokserki, zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby, ponieważ wiedziałam, że nie mogę zrobić już nic więcej...

Pokochaj Mnie | J.BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz