***Tydzień później***
Minęło kilka dni, odkąd pokłóciłam się z Justinem i kazałam mu zostawić mnie w spokoju. Czy posłuchał? Oczywiście, że nie.
Kiedy wróciłam z mamą z zakupów i zobaczyłam, co zrobił u mnie w pokoju, miałam moment zawahania. Chwilę, w której chciałam wymazać z pamięci to, co mi zrobił i wpaść w jego ramiona, jednak otrząsnęłam się w porę.
Wiele razy próbował ze mną porozmawiać, jednak za każdym razem udawało mi się go spławić. Nie przejmował się również moimi rodzicami. Można powiedzieć, że nękał mnie we własnym domu. Dzwonił kilkadziesiąt razy dziennie. Wysyłał również setki sms'ów. Na żaden jednak nie odpisałam. Chciałam o nim zapomnieć, lecz on mi na to nie pozwalał.
***Wspomnienie***
Siedziałam razem z rodzicami w salonie, kiedy nagle w całym domu rozniósł się dźwięk pukania do drzwi. Wstałam z kanapy, udając się do wyjścia. Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi, jednak niemal natychmiast tego pożałowałam.
-Czego chcesz? - mruknęłam, kiedy mój wzrok spotkał karmelowe tęczówki Justina.
-Porozmawiać. - odparł, wchodząc do środka.
-Wyjdź stąd. - warknęłam. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś zostawił mnie w spokoju. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
-Kurwa, Bree, ja cię kocham. - powiedział po raz kolejny. Przyparł moje ciało do ściany, opierając się na łokciach po obu stronach mojej głowy.
-To niczego nie zmienia. - szepnęłam, walcząc ze łzami.
-Boże, dzieciaku, co mam jeszcze zrobić, żebyś mi wybaczyła? Powiedz co, a zrobię wszystko. - objął moją twarz dłońmi, patrząc mi głęboko w oczy.
-Zostaw mnie w spokoju. - powiedziałam cicho, bez przekonania. Tak na prawdę chciałam, żeby już zawsze był przy mnie, jednak nie mogłam mu tego powiedzieć.
-Wiesz dobrze, że tego nie zrobię. Zamiast tego, będę cię jeszcze bardziej dręczył. Będę dzwonił do ciebie co pięć minut, codziennie wysyłał ci kwiaty, przychodził pod twoją szkołę, darł się pod twoimi oknami, jak bardzo cię kocham. Kochanie, ja nie dam ci spokoju.
-To w końcu skończysz w więzieniu za nękanie. - burknęłam, cały czas będąc w jego "pułapce".
-Jeśli tak się stanie, będę wysyłał ci listy, a nawet pisał wiersze. Wszystko, żebyś znowu była przy mnie. - pogładził mnie delikatnie po policzku.
Ostatkami sił odepchnęłam go od siebie i, ignorując zdziwione spojrzenia moich rodziców, pobiegłam schodami na górę. Zanim jednak zdążyłam położyć się na łóżku, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a do pokoju wszedł Justin.
-Nie rozumiesz, że mi na tobie cholernie zależy? Że nie potrafię bez ciebie żyć? Że bez ciebie nie istnieję? - objął moje dłonie swoimi dużymi, i, przykładając je do ust, złożył kilka pocałunków na mojej skórze. - Skarbie, kocham cię niewyobrażalnie mocno. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić tego, co czuję. Błagam cię, Bree, nie rób mi tego. Nie zostawiaj mnie. - jęknął cicho. - Co mam jeszcze zrobić? - uklęknął przede mną, patrząc mi prosto w oczy. Nie wytrzymałam, a spod mojej powieki wypłynęła pojedyncza łza. - To dla ciebie się zmieniłem, Bree. Nie wziąłem nic od tygodnia. Chcę to zrobić dla ciebie, maleńka.
-Cieszę się, że kończysz z ćpaniem, ale to nic nie zmieni, Justin. - przeczesałam delikatnie jego włosy. - Powinieneś już iść. - dodałam cicho.
Chłopak podniósł się powoli, spoglądając na mnie ze smutkiem w oczach.
-Dobrze, pójdę. Ale wiedz, że ja się nie poddam. Nie pozwolę odejść jedynej osobie, którą kocham. - mruknął pod nosem. - A to dla ciebie. - podał mi dużego, białego, pluszowego misia, trzymającego w dłoniach serduszko. - Przytul się do niego, kiedy będzie ci smutno, a zobaczysz, że od razu poczujesz się lepiej. I nie płacz już, skarbie. - podszedł do mnie, a następnie pogłaskał delikatnie po włosach i pocałował w główkę. - Kocham cię, słoneczko.
***Koniec wspomnienia***
Wyszłam spod prysznica i owinęłam się białym ręcznikiem, a po moich policzkach mimowolnie spłynęło kilka łez. Przeczesałam palcami włosy, po czym wyszłam z łazienki, gasząc po sobie światło. Wolnym krokiem podeszłam do szafki, z której wyjęłam czystą, koronkową bieliznę oraz luźną bokserkę. Pozwoliłam ręcznikowi, aby opadł cicho na podłogę, a następnie założyłam na siebie przygotowane rzeczy. Wdrapałam się na łóżko i usiadłam na poduszkach, delikatnie biorąc do rąk pluszowego misia, którego dostałam od Justina. Spojrzałam w jego czarne oczki, a do głowy napłynęły mi słowa Justina.
"Przytul się do niego, kiedy będzie ci smutno, a zobaczysz, że od razu poczujesz się lepiej."
Kolejny raz spod mojej powieki wypłynęła łza. Wtuliłam się w misia, mocno zaciskając oczy.
-Kocham cię, Justin... - wyszeptałam, wtulając się w pluszaka. Chciałam, żeby był teraz przy mnie. Żeby mnie przytulił, pogłaskał po włosach i szeptał do ucha czułe słówka, tak, jak kiedyś. Chciałam zapomnieć o tym, co zrobił, jednak nie potrafiłam. Nie mogłam mu tak po prostu wybaczyć.
Powoli odkryłam kołdrę, wsuwając się pod nią, z misiem w ramionach. Drzwi od mojego pokoju otworzyły się, ukazując w progu postać mamy.
-Mogę, kochanie? - spytała cicho, na co skinęłam lekko głową.
Podeszła do łóżka, siadając na jego skraju. Przykryła mnie kołdrą do pasa, głaszcząc delikatnie po włosach. Jej wzrok padł na pluszowego misia, a na usta wkradł się delikatny uśmiech.
-To od Justina? - spytała, na co ja, kolejny raz, skinęłam głową. - Tęsknisz za nim, prawda, skarbie?
-Bardzo. - mruknęłam cicho, zaciskając powieki, aby nie wypłynęły spod nich łzy.
-Bree, może powinnaś mu wybaczyć? Widać, że się stara i chce cię odzyskać. Kocha cię. - pogładziła mnie po policzku, posyłając w moją stronę delikatny uśmiech. - Z tego, co wiem, nawet chce dla ciebie skończyć z narkotykami.
-Tak mi się teraz przypomniało... - zaczęłam, siadając na łóżku. - Wiesz, że Justin zaczął ćpać z tego samego powodu, co ja? - kobieta zmarszczyła brwi, spoglądając na mnie pytająco. - Justin i Ryan byli przyjaciółmi.
-Na prawdę? - w jej oczach widoczne było lekkie zdziwienie.
-Tak. Kiedyś spędziliśmy z Justinem w łóżku cały dzień, rozmawiajac. I wtedy ja dowiedziałam się, że Ryan był jego przyjacielem, a on, że byłam jego siostrą. Kiedy wspominaliśmy to wsystko, strasznie potrzebowałam chociaż jednej działki, a wtedy Justin mnie powstrzymał. Powiedział, że nie da mi tego, ponieważ wtedy nie będzie miał dla kogo walczyć. - uśmiechnęłam się lekko.
-Bree, zapytam cię teraz o coś, ale musisz mi obiecać, że odpowiesz szczerze, dobrze? Ja nie będę na ciebie zła. - zaczęłam, przez co ja zmarszczyłam brwi, przysłuchując się jej uważnie. - Czy kiedykolwiek przespałaś się z Justinem? - spytała poważnie.
Spuściłam głowę, a kilka pojedynczych łez skapnęło na moją pościel, na której nadal widniał napis, narysowany przez szatyna.
-Właśnie w tym cały problem. - podniosłam wzrok, napotykając na swojej drodze zatroskane tęczówki mamy. - Pamiętasz, kiedy pokłóciłam się z wami, a wy zakazaliście mi gdziekolwiek wychodzić? - kobieta skinęła głową. - Jak już wiesz, nie posłuchałam was wtedy i poszłam na imprezę. Tam spotkałam Justina i jego kumpli, tylko Jacka wtedy nie było. Ja byłam pijana, a on to wykorzystał. Poszliśmy do niego i... wylądowałam z Justinem w łóżku. Kiedy obudziłam się rano, całkowicie nic nie pamiętałam, a Justin zapewniał, że nie wykorzystałby mnie, nie zrobiłby mi czegoś takiego. I ja już nawet nie mam do niego tak bardzo pretensji o to, że mnie przeleciał, tylko że oszukiwał mnie przez tyle czasu. - zakończyłam z głośnym westchnieniem.
Mama patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Bree, nigdy ci tego nie mówiłam, ale ja miałam bardzo podobną sytuację. Twój ojciec również wykorzystał to, że byłam młoda i pijana. Przespał się ze mną, jednak ja już następnego dnia rano wiedziałam, do czego między nami doszło. Byłam na niego wściekła, jednak cała złość minęła, kiedy dowiedziałam się czegoś bardzo ważnego.
-Ryan... - wyszeptałam.
-Dokładnie. Dwa tygodnie później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. A twój ojciec chciał być ze mną, więc mu wybaczyłam.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam jej prosto w oczy, jednak nie wytrzymałam i spuściłam wzrok.
-Bree, ty nie jesteś w ciąży, prawda? - spytała po chwilowej ciszy.
-Oczywiście, że nie. - odparłam szybko, nie patrząc w tęczówki mojej mamy. Nie potrafiłam jej w tym momencie powiedzieć, że zostanie babcią. Nie mogłam...
Nagle moja mama zaśmiała się cicho, przez co ja zmarszczyłam brwi, spoglądając na nią pytająco.
-Skoro już tak wspominamy, przypomniały mi się słowa, które powiedział Justin, podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy siedział w areszcie. - zachęciłam ją, aby kontynuowała. - Był wtedy strasznie wulgarny i na niczym mu nie zależało. Powiedziałam mu wtedy, że mam córkę kilka lat młodszą od niego i że ona również przechodzi okres buntu, ale wie, kiedy przestać, a on na to, żebym ją przyprowadziła, bo chętnie by się z nią zabawił. - westchnęła, przeczesując włosy. Niemal natychmiast przewróciłam oczami, opadając na poduszki.
-Cały Justin. Tylko jedno mu w głowie. - mruknęłam cicho. - Wiesz, że niewiele brakowało, a oddałabym mu się dobrowolnie? Już od dłuższego czasu nasze relacje nie są czysto przyjacielskie. Całujemy się od dawna, a, jak już mówiłam, parę dni temu prawie bym się z nim przespała na kanapie u niego w salonie. - spuściłam wzrok, przypominając sobie to wydarzenie.
-Kochanie, chciałaś tego? - spytała moja mama, unosząc moją głowę.
-Tak. - odparłam krótko. - Ale wtedy nie byłam jeszcze pewna, czy go kocham, dlatego to przerwałam. Nie potrafiłabym kochać się z osobą, w której nie jestem zakochana. Dlatego tak zabolało mnie to, że Justin mnie wykorzystał.
-Skarbie, jesteś rozważną osobą i wierzę, że podejmiesz właściwą decyzję - powiedziała, kiedy ja ułożyłam się na poduszkach i wtuliłam w pluszaka. - Powiem ci szczerze, że teraz, z tym misiem, przypominasz mi taką ośmioletnią Bree, takiego małego dzieciaczka. - zaśmiała się cicho, czego nie potrafiłam nie odwzajemnić.
-Justin zawsze mówił mi, że jestem jego słodką dzidzią. - pokręciłam lekko głową.
Mama, z uśmiechem na ustach, wstała z łóżka, kierując się w stronę drzwi, jednak zanim zdążyła wyjść, odwróciła się w moją stronę.
-Pamiętaj o jednym, skarbie. On cię na prawdę kocha. - szepnęła, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Westchnęłam cicho, unosząc w powietrze misia.
-I co ja mam zrobić? - mruknęłam sama do siebie. - Przecież go kocham...
Miś zdawał się mnie rozumieć, ponieważ, miałam takie wrażenie, że uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Przewróciłam się na bok, obejmując ramionami pluszaka. Nie przejmowałam się tym, że mam piętnaście lat. W tym momencie czułam, jakby czas zatrzymał się jakieś dziesięć lat temu. Zamknęłam oczy i, całując w główkę misia, zasnęłam...
***
Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Nie chciałam cały dzień siedzieć w domu, więc postanowiłam wybrać się na spacer. W mojej głowie panował totalny mętlik. Nie wiedziałam, co mam zrobić i chyba powoli zaczynałam się łamać, jednak nie do tego stopnia, aby wpaść Justinowi w objęcia i zapomnieć o wszystkim.
Po jakimś czasie dotarłam do bardziej opuszczonej części miasta. Weszłam w jedną z ciemnych uliczek, idąc nią powoli. Zignorowałam gwizdy jakiś chłopaków, stojących pod ścianą jednego z budynków. Nie miałam najmniejszej ochoty na zawieranie jakichkolwiek nowych znajomości.
Po jakimś czasie doszłam do opuszczonego skrzyżowania. Do moich uszu doszły odgłosy rozmów. Zatrzymałam się nagle, kiedy zdałam sobie sprawę, do kogo należą te głosy. Po cichu stanęłam za murem, tak, aby nie mogli mnie zobaczyć.
-Stary, nie ta, to następna. Wiesz, ile jest dziewczyn, które są w stanie zrobić dla ciebie wszystko? - mruknął Zayn, prawdopodobnie zaciągając się papierosem.
-Kurwa, czy wy nie rozumiecie, że ja nie chcę żadnej innej? - warknął Justin. W momencie, kiedy usłyszałam jego głos, moje serce zabiło szybciej. - Tylko ona się dla mnie liczy. Ja pierdole, przecież Bree jest moim pieprzonym ideałem, rozumiecie to? Ideałem... - dodał, a ja, mimo wszystko, poczułam ciepło, rozlewające się po moim sercu.
-Facet, ty... - zaciął się Jack. - Ty płaczesz? - w tym momencie poczułam, że i pod moimi powiekami zbierają się łzy.
-Tak, kurwa, płaczę. - mruknął, pociągając nosem. - Nie rozumiesz, że ja jej potrzebuję? Cały czas o niej myślę. W każdej minucie. Po prostu jestem zakochany. - teraz słyszałam, jak płacze. Słyszałam to, a z każdą jego łzą pękało mi serce.
Otarłam łzy, które spływały po moich policzkach i wyjęłam z kieszeni chusteczki. Powoli wyszłam zza muru, a moim oczom ukazał się Justin, Jack, Zayn, Brady i Brian. Kiedy ich wzrok wylądował na mnie, spuściłam głowę, podchodząc do szatyna.
-Nie chcę, żebyś płakał przeze mnie. - szepnęłam, po czym wręczyłam mu chusteczki i, nie czekając na nic więcej, pobiegłam w przeciwnym kierunku.
***Oczami Justina***
Wpatrywałem się w kruche ciałko mojego aniołka, a spod mojej powieki wypłynęla kolejna łza. Ja pierdole, nie wiedziałem nawet, że ta słona ciecz, o której mówią wszyscy, znajduje się w moim organizmie. Nawet po śmierci Ryana nie płakałem, chociaż był dla mnie jak brat.
-Kurwa! - ryknąłem, rzucając telefonem o ścianę. Komórka rozpadła się na malutkie cząsteczki, opadając niemal bezdźwięcznie na chodnik.
-Uspokój się. Przecież nie straciłeś jej na zawsze. Wszyscy są po twojej stronie. - mruknął cicho Jack. - Nawet moja ciotka, czyli mama Bree.
Zmarszczyłem brwi, przenosząc na niego wzrok.
-Moja ukochana pani adwokat, która jeszcze jakiś czas temu zabraniała Bree nawet ze mną rozmawiać, teraz jest po mojej stronie? - nie ukrywam, że byłem mocno zdziwiony.
-Bree powiedziała jej o wszystkim.
-I kiedy dowiedziała się, że wykorzystałem jej córeczkę, chce, żeby Bree mi wybaczyła? - moje brwi powędrowały jeszcze wyżej.
-Wiesz, mała przeżyła taką samą sytuację, co jej matka. - wzruszył lekko ramionami, jednak ja nic z tego nie zrozumiałem. - Powiem tyle, że Ryan "powstał" w takiej samej sytuacji, jak wasz dzieciak. - posłał mi znaczące spojrzenie. - A poza tym, jej matka chce, żeby Bree była w końcu szczęśliwa. Małej mogło się wydawać, że przy Austinie była, ale prawda jest całkowicie inna. Ja już w końcu nie wiem, czy on ją kochał, czy była dla niego tylko seks zabawką, ale nie mogła być szczęśliwa przy kimś, kto regularnie ją bił.
-Ryan też ją bił. - szepnąłem, nie myśląc nad wypowiedzianymi słowami.
-Co? - Jack podniósł lekko głos.
-Przyznała ostatnio, że Ryan ją bił. - powtórzyłem, wsuwając dłonie do kieszeni. - Kurwa, ja muszę ją odzyskać. Rozumiesz? Muszę. - złapałem go za koszulkę, potrząsając nim lekko.
-W końcu się złamie. Zobaczysz. Daj jej po prostu trochę czasu.
-Ja pierdole, ja nie mogę już dłużej czekać. Po prostu wariuję, kiedy jej nie ma przy mnie. - warknąłem. - Idę do kościoła. - mruknąłem i, ignorując spojrzenia kumpli pełne niedowierzania, skierowałem się w stronę wyjścia z opuszczonej dzielnicy.
Po piętnastu minutach doszedłem do kościoła, wchodząc do środka. Nie wiem, co mnie tchnęło, żeby tu przyjść. Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu poczułem, że właśnie tutaj powinienem się znaleźć.
Wolnym rokiem podszedłem do konfesjonału, klękając w wyznaczonym miejscu.
-Witam. - mruknąłem do tego samego księdza, który siedział tu ostatnio.
-Szczęść Boże, chłopcze. - skinął głową. - Widzę, że zdecydowałeś się przyjść tutaj ponownie.
-Tak. Mam problem. - mruknąłem, opierając się na łokciach.
-Czyżby chodziło o Bree? - uniósł brwi, uśmiechając się delikatnie.
-Kocham ją... - westchnąłem cicho, unosząc wzrok na księdza.
-Bree jest wspaniałą dziewczyną. Pewnie zdążyłeś się już o tym przekonać.
-Co mogę powiedzieć. Zwariowałem na jej punkcie. Kiedy nie ma jej przy mnie... po prostu oszalałem.
-Zdaje mi się, że pierwszy raz się zakochałeś. - posłał mi znaczące spojrzenie.
-Tak. - sapnąłem. - I cholernie dziwnie się z tym czuję.
-Młody człowieku, nie przeklinaj w kościele.
-Sorki, panie ksiądz. - mruknąłem, przewracając oczami. - Po prostu mi jej brakuje. Bree nie chce mi wybaczyć. Staram się od ponad tygodnia, jednak ona jest kurew... bardzo uparta. - poprawiłem w ostatniej chwili. - Bree jest w ciąży.
-Wiem. Była tutaj. Powiedziała mi o wszystkim. - pokiwał lekko głową. - Brakuje jej ciebie, ale nie potrafi tak po prostu o wszystkim zapomnieć.
-Ale, kurwa. Ja będę ojcem. - zaśmiałem się cicho, lecz dopiero po chwili zorientowałem się, że przeklnąłem. - Sory, taki nawyk.
-Właśnie zauważyłem, że młodzież w dzisiejszych czasach nie zna innych słów. Jedynie Bree jest inna. - dodał cicho.
-Już nie wiem, co mam robić. Strasznie mi na niej zależy. Chcę, żeby była przy mnie, ale za każdym razem mnie spławia. Może powinienem, nie wiem, zamknąć ją gdzieś i wypuścić dopiero wtedy, kiedy mi wybaczy.
-Chłopcze, wyobraźnia cię ponosi. A takim sposobem na pewno nic nie zdziałasz. Musisz dać jej trochę czasu. Tydzień to na prawdę niewiele.
-Ale ja ją kocham i nie mogę wytrzymać bez niej. Po prostu nie potrafię się na niczym skupić, wiedząc, że nie będę mógł usłyszeć jej słodkiego śmiechu, że nie zobaczę jej przepięknych oczu, że nie będę mógł jej przytulić i powiedzieć, jak dużo dla mnie znaczy.
-Ona musi wszystko w spokoju przemyśleć, a ty jej to utrudniasz, cały czas ją nachodząc.
-Nie potrafię wytrzymać bez niej. - jęknąłem, przebiegając palcami po włosach.
-Jestem pewien, że w końcu będziecie razem. Dajcie sobie trochę czasu. - powiedział, otwierając jakąś małą książeczkę. - A teraz powiedz mi, Justin. Wierzysz w Boga?
-Jeśli pomoże mi odzyskać Bree, to uwierzę. - wzruszyłem lekko ramionami.
-A jaką znasz modlitwę? - zadał kolejne pytanie, przez co zaśmiałem się cicho.
-Tak się złożyło, że żadnej. - wyszczerzyłem się do niego.
-To pomódl się do Boga własnymi słowami. - uśmiechnął się do mnie z politowaniem. Skinąłem lekko głową i mruknąłem ciche "dzięki", po czym wstałem. Jednak zanim zdążyłem odejść, zatrzymał mnie głos księdza.
-Porozmawiam z nią...
***
Dziewczyna stawiała powolne kroki na alejkach parkowych, aż w końcu dotarła do kościoła. Wchodząc, uklęknęła i zrobiła znak krzyża na piersi. Kiedy wstała, rozejrzała się po wnętrzu, w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby poukładać wszystkie myśli. Jej wzrok jednak zatrzymał się na postaci, klęczącej przy konfesjonale.
To był on. Chłopak, którego kochała.
Uchyliła lekko usta w zdziwieniu, jednak po chwili zamknęła je, kiedy spod jej powieki wypłynęła kolejna łza. Nie chciała już płakać, jednak nie potrafiła przestać. Zbyt bardzo brakowało jej obecności szatyna.
Usiadła na jednej z ławek w tyle kościoła. Uklęknęła w wyznaczonym do tego miejscu, po czym zamknęła oczy, łącząc się w ten sposób z Bogiem.
W tym samym czasie Justin skończył rozmowę z księdzem. Wstał od konfesjonału i odwrócił się w stronę wyjścia, jednak wcześniej zobaczył drobną osóbkę, klęczącą przy jednej z ławek. Ze spuszczoną głową udał się w tamtym kierunku. Zajął miejsce obok Bree, patrząc na nią łagodnym wzrokiem. Dziewczyna nie otworzyła oczu, ani nie podniosła głowy, jednak wiedziała, że szatyn jest obok niej. Poczuła jego perfumy i ciepło, które rozlało się po jej wnętrzu.
Chłopak uklęknął obok dziewczyny i oparł ramiona na ławce z przodu. Wierzył, że może rozmowa z Bogiem pomorze mu odzyskać Bree. Chciał zrobić wszystko. Wszystko, żeby tylko do niego wróciła...
"Już drugi raz robię coś takiego, czyli modlę się. I właściwie teraz proszę o to samo, tylko że w bardziej rozbudowanej formie, jakkolwiek to brzmi.
Kocham Bree i nie wyobrażam sobie życia bez niej, jednak jest coś, czego pragnę bardziej. Chcę po prostu, żeby ona była szczęśliwa. Nic wiecej. Jeśli przy mnie nie czuje, lub nie będzie czuła się szczęśliwa, postaw na jej drodze kogoś, kto zatroszczy się o nią lepiej, niż ja. Zaakceptuję to. Chcę po prostu, by przestała płakać, żeby jej oczka znów były radosne i pełne życia. Ja na pewno się nie poddam. Będę walczył do samego końca. Będę walczył tak długo, jak będzie o co walczyć.
Proszę również, żebyś opiekował się Bree, a także naszym dzieciakiem. Nie mam pojęcia, czy będę miał córeczkę, czy synka. Wiem jednak, że już pokochałem to dziecko. Może nie tak, jak Bree, lecz czuję, że moje serce się powiększa, że jest w nim coraz więcej miejsca. Przez całe życie było zamknięte i zimne, do czasu, kiedy znalazłem tę osobę, która je otworzyła.
'A gdybym znał hasło do twojego serca bram, potrafiłbym powiedzieć ci, że uda się nam...'
Usłyszałem z ust Bree, że czuje do mnie to samo, co ja czuję do niej, jednak nie potrafię tego dostrzec. Proszę, spraw, żeby mi wybaczyła. Żeby przyszła do mnie i powiedziała wprost, że mnie kocha i że chce być ze mną. Tak, to jest moim największym marzeniem. Mógłbym umrzeć nawet jutro, gdybym usłyszał od niej te słowa. Na prawdę, nie potrzebuję niczego innego. Tylko jej. Jest moim małym aniołkiem, który jako jedyny potrafi sprowadzić mnie na dobrą drogę. Dla nikogo nie próbowałem, a dla niej zmieniłem wszystko. Chcę, żeby się mną opiekowała. Ja również chcę się nią opiekować. Chcę, żyć dla niej, kiedy ona będzie żyła dla mnie. I nie potrzebuję niczego innego.
Tylko jej..."
Chłopak powoli uniósł powieki, siadając na ławce. Szatynka, zaraz po nim, skończyła się modlić i zrobiła to samo, co Justin, wpatrując się w swoje buty. Szatyn delikatnie ujął jedną z jej maleńkich dłoni, zamykając ją w swoich. Zaczął gładzić opuszkami palców jej gładziutką skórę. Nie chciał jej już nigdy puścić. Nie chciał znowu patrzeć, jak odchodzi. Nie chciał znowu cierpieć.
-Kochanie, ja nie potrafię bez ciebie żyć. Jesteś dla mnie wszystkim. - szepnął, utrzymując wzrok na jej dłoni. - Proszę cię. Wybacz mi. Ja zrobię wszystko, co tylko chcesz. Tylko powiedz, że zostaniesz przy mnie.
-Nie, Justin. Wszystko, co było między nami jest skończone. Nigdy nie było "nas". Zawsze byliśmy osobno i tak powinno zostać. Tak będzie lepiej i dla ciebie i dla mnie.
-Skarbie, nie rób mi tego. Błagam cię. - szepnął, a po jego policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. - Nie możesz mnie zostawić. Bez ciebie wszystko straci sens.
-Posłuchaj mnie. Na tym świecie jest wiele wspaniałych dziewczyn. Wystarczy się rozejrzeć. Jestem pewna, że zakochasz się w którejś z nich, założysz rodzinę i bedziecie razem szczęśliwi.
-Maleńka, ja nie chcę żadnej innej. Ja chcę być z tobą, tylko o tym marzę. - już nie starał się maskować swoich emocji oraz łez. Po prostu wylewał z siebie wszystkie uczucia. - Kocham cię i przepraszam, niunia. Nigdy nie chciałem cię zranić. Byłem głupi, wiem. Ale próbowałem. Na prawdę chciałem ci powiedzieć. Pamiętasz, jak poprzednim razem wychodziliśmy z kościoła? Wtedy właśnie miałem zamiar ci o wszystkim powiedzieć. Jednak stchórzyłem. Bałem się, że mnie zostawisz. Albo wtedy, u mnie w łazience. Na prawdę chciałem ci się do wszystkiego przyznać, lecz nie potrafiłem.
-Justin, to nie ma sensu. To nie może się udać. Po prostu niektórzy ludzie nie pasują do siebie i trzeba się z tym pogodzić.
-Słoneczko, jesteś dla mnie wszystkim. - nie wytrzymał. Objął jej wąziutką talię ramionami i ułożył głowę w zagłębieniu jej szyi, mocząc łzami bluzkę szatynki.
Bree łamało się serce, kiedy widziała go w takim stanie. Nie potrafi go od siebie odepchnąć, dlatego odwzajemniła uścisk.
-Nie płacz przeze mnie, Justin. Nie chcę, żebyś był smutny. Znajdziesz wspaniałą dziewczynę, która będzie cię kochać tak, jak ty ją.
-Nie rozumiesz, że ja świata poza tobą nie widzę? Dla mnie nie istnieją już żadne inne dziewczyny. Liczysz się tylko ty.
-Nie, Justin. To koniec. Nie chcę ci robić nadziei, że może jednak zmienię zdanie. Chcę, żebyś zrozumiał raz na zawsze, że między nami nic nie będzie. To koniec. - wyszeptała. Nie sądziła, że wypowiedzenie tych słów będzie ją tyle kosztowało. Można powiedzieć, że raniła tym siebie.
-Dobrze. - mruknął szatyn przez łzy. - Dobrze, odejdę. Zostawię cię w spokoju. Nie będę się starał i nie będę już próbował, jeśli powiesz, że mnie nie kochasz. - spojrzał jej prosto w oczy. - Jeśli to powiesz, przestanę robić sobie nadzieje, że może jednak pójdziemy przez życie razem.
Bree uniosła głowę i spojrzała w jego zapłakane tęczówki. Widziała w nich miłość, smutek, jak i strach. Justin się bał. Bał się, że może na prawdę ją stracić. I wtedy już żadna siła tego nie zmieni.
Ona jednak nie potrafiła skłamać i powiedzieć, że go nie kocha, dlatego wyplątała sie z uścisku szatyna i wstała. Delikatnie objęła jego twarz dłońmi i pocałowała go w czółko, a następnie wybiegła z kościoła, wybuchając płaczem.
***Oczami Bree***
Siedziałam na ławce, z drugiej strony kościoła. Praktycznie nikt tu nigdy nie przychodził, dlatego mogłam w spokoju się wypłakać. Sam fakt, że Justin przyszedł do kościoła, na prawdę mną wstrząsnął. A jeszcze te jego słowa...
Nie potrafiłam o tym zapomnieć. Najbardziej bolały jego łzy. Kiedy poznałam go jakiś czas temu, wydawał mi się ostatnią osobą, którą mogłabym zobaczyć płaczącą. Dzisiaj jednak się to zmieniło. Jego oczy przez cały czas były zaszklone...
Nagle zobaczyłam, zbliżającego się w moją stronę, księdza. Mężczyzna podszedł bliżej i uśmiechnął się łagodnie.
-Może przejdziemy się dookoła kościoła? - spytał, na co ja delikatnie skinęłam głową.
Wstałam z ławki i zaczęłam iść alejką, ramie w ramię z księdzem.
-Wiesz, jak on o ciebie walczy? - spojrzał na mnie znacząco, a ja spuściłam głowę.
Czy na prawdę ludzie nie potrafią rozmawiać o niczym innym?
-Przyszedł do mnie sam. Z własnej woli. I mówił tylko o tobie. - poczułam, jak po moich policzkach spływają kolejne łzy. - Jest w tobie szaleńczo zakochany.
-Wiem. - szepnęłam, ocierając słoną ciecz z moich oczu. - Ja też go kocham. - dodałam, przenosząc wzrok na księdza.
-Bree, będziecie mieli dziecko. To jest jeden z powodów, dla którego powinniście chociaż spróbować. - pogładził mnie po ramieniu. - Nie powinienem wyjawiać tajemnicy spowiedzi i wiem, że w tym momencie popełniam ciężki grzech, ale muszę ci coś powiedzieć. - zaczął, biorąc głęboki oddech. - Pamiętasz, jak ostatnim razem przyszliście razem do kościoła? - uniósł brwi, na co ja kolejny raz skinęłam głową. - Wtedy prosił mnie o radę. Powiedział mi o wszystkim, co ci zrobił i że cię okłamywał. Nie wiedział, jak ma postąpić. Czy przyznać się przed tobą, czy nie. Z jednej strony chciał to zrobić, ponieważ chciał być uczciwy względem ciebie. Jednak z drugiej strony już wtedy bał się ciebie stracić. Jesteś jedyną osobą, dla której się stara.
-Brakuje mi go, ale nie potrafię tak po prostu o wszystkim zapomnieć. - mruknęłam cicho, wsuwając dłonie do kieszeni.
-Powiem ci jedno, dziecinko. - zatrzymał się, patrząc mi prosto w oczy. - Ludzie, którzy się kochają, przebaczają sobie. - posłał mi znaczące spojrzenia, a następnie, tak po prostu, odszedł w stronę kościoła.
Przez całą drogę powrotną do domu, miałam w głowie słowa księdza oraz Justina. Byłam całkowicie rozbita. Już nie miałam tej pewności, że ja i Justin powinniśmy być osobno.
Już nic nie wiedziałam...
Doszłam do domu, otwierając kluczem drzwi. Była już dwudziesta, a ja, pomimo że praktycznie nic dzisiaj nie robiłam, czułam się zmęczona, dlatego od razu udałam się schodami na górę, do swojego pokoju. Wyjęłam z szuflady czystą bieliznę oraz luźną bokserkę i z przygotowanymi rzeczami weszłam do łazienki. Rozebrałam się do naga, po czym zamknęłam się w kabinie prysznicowej. Odkręciłam wodę, opłukując całe ciało, po czym nalałam na dłonie żelu pod prysznic i wtarłam go w swoje ciało. Spłukałam z siebie powstałą pianę i wyszłam spod prysznica, owijając się miękkim ręcznikiem. Założyłam na siebie bieliznę oraz koszulkę, po czym wyszłam z łazienki, gasząc światło. Od razu skierowałam się do łóżka, wsuwając się pod różową kołdrę. Złapałam w dłonie misia i wtuliłam się w niego.
Znowu zaczęłam płakać. Nie wiedziałam, co się dzieje, ponieważ nigdy nie wylałam tyle łez. W mojej głowie cały czas odbijały się echem słowa księdza.
Może on miał rację? Może powinnam wybaczyć Justinowi i dać mu sznasę? Może powinnam docenić to, jak się dla mnie stara? Może na prawdę byłabym przy nim szczęśliwa...
Potrząsnęłam lekko głową i zamknęłam oczy, chcąc zagłębić się w krainę snów.
***
Ludzie, zebrani na cmentarzu, stali nad jednym z grobów. Wpatrzeni byli w płytę nagrobną, na której napisane było imię i nazwisko nowo pochowanego człowieka.
Bree Marks...
-Szkoda mi tej kobiety. Przez całe życie była sama. - ciszę przerwał głos jakiejś staruszki, siedzącej na drewnianej ławeczce.
-Widocznie nie znalazła w swoim życiu prawdziwej miłości. - odezwała się osoba, siedząca obok.
-Lub nie otworzyła dla niej swojego serca. - mruknął staruszek, opierając się o swoją drewnianą laseczkę.
-Cóż, niektórzy ludzie nie potrafią docenić starań innych. - mruknęła jedna z osób, po czym cała czwórka udała się w stronę wyjścia z cmentarza...
***
Obudziłam się nagle, siadając gwałtownie na łóżku. W ramionach trzymałam białego misia od Justina, a po moich policzkach spływały łzy. Ten sen na prawdę mnie przeraził. Był taki... realny. Nie chciałam tak skończyć. Samotnie, z dala od ludzi.
-Przecież ja go kocham... - wyszeptałam, odkrywając kołdrę.
Teraz tak dokładnie to zrozumiałam. Nie potrafię bez niego żyć i nigdy nie będę szczęśliwa. Potrzebowałam Justina, jak powietrza, jak wody. Chciałam, aby był zawsze obok mnie, żeby mógł mnie wspierać i pocieszać.
I teraz wiedziałam już, co powinnam zrobić...
CZYTASZ
Pokochaj Mnie | J.B
FanfictionPewien szatyn przez przypadek zakocha się w pięknej brunetce. W drodze do ich szczęścia stoją jednak narkotyki...