***Oczami Justina***
Mój oddech znacznie przyspieszył, a ręce zaczęły się trząść. Starałem się. Naprawdę starałem się zachować spokój, jednak po prostu nie potrafiłem. Po przeczytaniu tej wiadomości byłem maksymalnie wkurwiony. A najgorsze było to, że cały czas trzymałem w ramionach moją księżniczkę. Nie mogłem się przed nią zdradzić. Nie mogła zobaczyć, że coś jest nie tak. Nie mogła.
-Bree, kochanie, muszę na chwilę wyjść. - wyszeptałem jej do ucha, więc dziewczyna odsunęła się ode mnie, ze smutnym wyrazem twarzy. - Przepraszam, skarbie. Nie chcę, ale muszę. Przepraszam, wrócę do ciebie najszybciej, jak będę mógł. Przepraszam, wiem, że powinienem być teraz przy tobie.
-Idź Justin i nie przepraszaj. Chcę się przespać. - zsunęła się lekko na łóżku i ułożyła swoją malutką główkę na poduszce.
-Na pewno? - wstałem z krzesła, po czym nakryłem jej obolałe ciałko kołdrą.
-Na pewno. Dobranoc. - przy ostatnim słowie, jej głos zadrżał, a ona sama walczyła ze łzami. Nie potrafiłem patrzeć na nia spokojnie, kiedy była w takim stanie. Tym bardziej, nie potrafię jej teraz zostawić, chociaż wiem, że muszę. Muszę raz na zawsze skończyć z tym skurwielem, który tak skrzywdził moją kruszynkę.
Pospiesznie wyszedłem z sali szpitalnej, zastając na korytarzu chłopaków. Nie chciałem teraz z nimi rozmawiać. Miałem zamiar jak najszybciej dostać się do umówionego miejsca i gołymi rękami zabić tego skurwiela. W tym momencie byłem tak cholernie wkurwiony, że nie miałbym żadnych oporów przed niczym.
-Stary, co z nią? - spytał Ryan, jednak zignorowałem go i szedłem dalej.
-Justin, co z Bree? - powtórzył, tym razem Zayn, łapiąc mnie za ramię.
-Kurwa, puść mnie! - warknąłem, wyrywając się z uścisku. Wybiegłem z korytarza, na schody, a kiedy znalazłem się już na parterze, opuściłem szpital. Szedłem przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi wokół. Potrąciłem po drodze jakąś staruszkę. Jakbym potrafił w tym momencie racjonalnie myśleć, zatrzymałbym się, przeprosił i pomógł, jednak w mojej obecnej sytuacji nic nie miało znaczenia.
Z impetem otworzyłem drzwi od samochodu i zająłem miejsce kierowcy. Nerwowo, drżącymi rękami, odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu. Chciałem to wszystko jak najszybciej skończyć. Chciałem go zobaczyć. Zobaczyć, jak wygląda skurwysyn, który zgwałcił moje słoneczko. Poza tym, musiałem dowiedzieć się, dlaczego to zrobił, skąd miał mój numer i co chce przez to osiągnąć. To jakiś psychol. Kto normalny gwałci niewinną i bezbronną piętnastolatkę?
No kto!?
I wtedy, ze zdwojoną siłą, uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Przecież ja zrobiłem to samo. Mimo że naprawdę nie chciałem i cholernie żałuję tego, co zrobiłem, jednak to zrobiłem. Podłamałem jej psychikę i wiarę w ludzi. Jestem zwykłym chujem.
Nie wiem nawet, kiedy, dotarłem do umówionego miejsca, na obrzeżach miasta. Gdy zaparkowałem na skraju drogi i zgasiłem silnik, nie byłem w stanie od razu wyjść z samochodu. Byłem zbyt zdenerwowany. Musiałem chwilę posiedzieć na fotelu kierowcy, oparty o kierownicę, w całkowitym bezruchu. Do moich uszu nie docierały żadne dźwięki. Odciąłem się od całego świata i starałem się zebrać myśli, które uporczywie pulsowały w mojej głowie. Jednak jedna wybijała się ponad wszystkie inne.
Bree została zgwałcona...
Jakiś koleś ją dotykał.
Dotykał w ten sposób.
Jakiś skurwiel ją skrzywdził.
Zgwałcił ją...
Wtedy właśnie usłyszałem dźwięk telefonu, informujący o nowej wiadomości. Gwałtownie wysunąłem z kieszeni komórkę i odblokowałem ja jednym, szybkim ruchem, aby przeczytać sms'a.
"Nie będę na Ciebie czekać godzinami. Nie mam całego, pieprzonego dnia."
To jeszcze bardziej podniosło mi ciśnienie. Będąc jakby w transie, szarpnąłem za klamkę od drzwi w samochodzie i otworzyłem je z impetem, aby wydostać się na zewnątrz. Zatrzasnąłem je za sobą również gwałtownie i stanowczo. Normalnie nie potraktowałbym tak swojego ukochanego autka, ale w zaistniałej sytuacji nie zwracałem uwagi na takie drobiazgi.
Ruszyłem w stronę opuszczonych baraków, zaciskając szczękę i dłonie w pięści. Wszedłem do pierwszego budynku, rozglądając się po wnętrzu, jednak było tam pusto. Przeszedłem więc do kolejnego pomieszczenia, a właściwie dużej, przestronnej hali. Niestety, ta sala nie była już pusta. W rogu, na stercie gruzu, siedział jakiś facet. Wyglądał na parę lat starszego ode mnie. Co jakiś czas zaciągał się papierosem i wypuszczał dym, wpatrując się tępo w jedną ze ścian przed sobą.
-Cieszę się, że w końcu się zjawiłeś, Bieber. - mruknął, nawet na mnie nie patrząc. I wtedy zrozumiałem, że to on ją skrzywdził, to on ją zgwałcił. Zanim jednak rzuciłem się na niego z pięściami, ponownie przerwał mi jego głos. - I jak się czujesz?
-Jak śmiesz w ogóle się o to pytać. Zgwałciłeś moją dziewczynę. Kurwa, dlaczego to zrobiłeś!? - jeszcze starałem się opanować emocje.
-Może z tego samego powodu, z którego zabawiłem się z tym dzieciakiem, z którym spotykałeś się kilka lat temu? Wiesz, ta słodka małolata, która później podcięła sobie żyły i zostawiła cię tutaj samego. - Ty chuju... - wyszeptałem, a jedyne, na czym byłem teraz skupiony, to powstrzymywanie łez. Wspomnienie, to jedno cholerne wspomnienie, znowu powróciło.
-Możesz mnie wyzywać, nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Ja chcę po prostu, żebyś cierpiał. Właśnie dlatego zabiłem twoich rodziców. - momentalnie uniosłem wzrok, zszokowany jego słowami. - Tak, Justin. Przecięcie przewodów hamulcowych, niby tak prymitywne, a jednak jakże skuteczne, nie sądzisz? Doskonale pamiętam, jak trzy lata temu siedziałeś przy łóżku swojej umierającej matki. To był piękny widok. - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a mówił o morderstwie, o bólu, cierpieniu. Zadnych emocji... - Pamiętam również, jak przyszedłeś na "pogrzeb"... - zaakcentował to słowo. - Swojego przyjaciela, którego tak perfidnie szantażowałem. Wolał zostawić ciebie i swoją siostrzyczkę, niż pójść siedzieć i zapłacić za swój błąd.
-To ty... - wyszeptałem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Tak, Justin. To ja. I to ja zabiłem rodziców twojej dziewczyny, ponieważ wiedziałem, że sprawienie bólu jej, znacznie na ciebie wpłynie. I nie myliłem się, prawda? - zakpił, a ja nie potrafiłem na niego spojrzeć. Po prostu nie potrafiłem. - Musisz jednak przyznać, że najbardziej wpłynęły na ciebie te gwałty, mam rację? Powiem ci coś... - wtedy zrobił dwa kroki w moją stronę. - Obie, i Bree i Jazzy, zgwałciłem dokładnie tutaj, w tym miejscu. Pamiętam, jak krzyczały, jak błagały, żebym przestał, jak prosiły, żebym ich nie dotykał. To zabawne, ale obie zachowywały się dokładnie tak samo. - zrobił kolejny krok w moim kierunku. - Dokładnie tak samo... - obszedł mnie dookoła, szepcząc mi do ucha. A ja? Ja nie potrafiłem w żaden sposób zareagować. Chociaż przyjechałem tutaj, nie kontrolując samego siebie, teraz nie umiałem się nawet poruszyć.
-Dlaczego? Dlaczego to wszystko? Co ja ci takiego zrobiłem? Przecież nawet cię nie znam. O co ci, kurwa, chodzi? - mój głos niebezpiecznie drżał, a ja byłem bliski płaczu. Naprawdę, byłem blisko.
Wtedy mężczyzna, chociaż po tym wszystkim, nie wiem nawet, czy mogę go tak nazwać, zatrzymał się przede mną. Wsunął dłonie do kieszeni i spojrzał na mnie. Przez następne, sekundy, minuty, a może godziny, sam już nie wiem, wpatrywaliśmy się w siebie, z kamiennymi wyrazami twarzy. W końcu wziął głęboki oddech i ponownie spuścił głowę.
-Jestem twoim bratem, Bieber. - powiedział cicho, a ja mógłbym przysiądz, że przez nastepne parę chwil, w hali słychać było tylko nieregularne bicie mojego serca. Zdecydowanie przestałem oddychać. Przestałem i nawet tego nie czułem.
-Że co proszę? - wydukałem w końcu, chcąc przerwać tę cholerną ciszę, od której wszystkie myśli wręcz mordowały mnie od środka.
-Jestem twoim bratem. Tak, dobrze słyszałeś. Bratem. Twój ojciec, zanim poznał twoją matkę, przeleciał moją. Twój ojciec był również moim ojcem. Był z moją matką przez kilka lat. Kiedy urodziłem się ja, odszedł od niej, do twojej matki. Moja zaczęła wtedy pić. Wpadła w alkoholizm inie potrafiła się pozbierać. Przez całe moje dzieciństwo niemal ciągle była pijana. Wszystko przez twojego ojca. Nie płacił na mnie żadnych alimentów, przez co mojej mamie wiecznie brakowało pieniędzy. Wielokrotnie prosiła naszegoi ojca, żeby jej pomógł, żeby do niej wrócił. Wiesz, co on zrobił? - zawiesił na moment głos, ponownie biorąc głęboki oddech. - Twój ojciec zabił moją matkę. Policja uważała, że było to samobójstwo, jednak ja wiedziałem, że nie. Parę dni wcześniej napisała mi list. Wyjaśniła wszystko. Powiedziała, kim jest mój ojciec i opowiedziała całą historię. Nie poszedłem na policję i nie zgłosiłem, że było to morderstwo. Nie. Zamiast tego, przyrzekłem sobie, że się zemszczę. Początkowo miałem się zemścić na nim, na naszym ojcu, jednak kiedy go znalazłem, zrozumiałem, że zostawił moją matką... dla ciebie. Wybrał ciebie, zamiast mnie. I wtedy postanowiłem, że najlepszą zemstą będzie zmienienie twojego życia w piekło, ponieważ to ty jesteś temu wszystkiemu winien. I koszmaru, który przeszedłem i śmierci mojej mstki. To wszystko twoja wina...
Ze wzrokiem wbitym w buty, starałem się przyswoić te informacje. Nigdy nie pomyślałbym, że osoba, która spieprzyła wszystko, może okazać się moim bratem. Bratem. Kurwa, dlaczego mój ojciec nigdy nie powiedział, że ma inne dziecko. No dlaczego!? Może gdybym wiedział o tym wcześniej, nie doszło by do tego wszystkiego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich trzech lat. Teraz naprawdę nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Mimo że przed chwilą pragnąłem tego z całego serca, teraz nie czułem tej siły, która kazała mi zabić tego gnoja, mojego brata. Teraz byłem całkowicie rozbity.
-Dlaczego im to zrobiłeś. Nie chodzi mi już teraz o moich starych, rodziców Bree czy Ryana. Dlaczego zrobileś to dziewczynom. Kurwa, obie były takie młode. No dlaczego one? - po raz kolejny byłem bliski płaczu, a on to wyczuł, ponieważ na jego ustach pojawił się chamski uśmieszek.
-Widzisz, wiem dokładnie, jak do ciebie dotrzeć i wiedziałem również, że to zaboli cię najbardziej. Ale wiesz, co było najlepszą zabawą? - nie bylem pewnien, czy chcę wiedzieć. - Nie ich krzyki. Nie twoja złość i smutne spojrzenie. Najpiękniejsze dla mnie były twoje łzy, kiedy... - zacisnąłem szczękę i spojrzałem mu w oczy, czekając na to, co miałem za chwilę usłyszeć. - Kiedy zabiłem twoją córkę, a ty żegnałeś się z nią na cmentarzu...
I to był przełom. Mogłem usłyszeć wszystko. Wszystko, tylko nie to. Dogłębnie trafił w mój czuły punkt, jakim była Lily.
I wtedy wiedziałem już, co powinienem zrobić...
-Tego ci nie daruję. - warknąłem, po czym ruszyłem w kierunku mężczyzny, który okazał się moim bratem. W jednej chwili moja pięść spotkała się z jego twarzą z taką siłą, że chłopak zachwiał się i przewrócił, uderzając głową o beton. Zacząłem bez opamiętania kopać go po nogach, po brzuchu i po głowie również. Chciałem, żeby cierpiał, chociaż wiedziałem, że ból fizyczny, jaki odczuwa w tym momencie był niczym, w porównaniu do bólu psychicznego, jaki ja odczuwałem przez wiele miesięcy. Nie miałem oporów również przed tym, aby wiele razy kopnąć go tam, gdzie światło nie dociera. Widziałem, jak z jego twarzy leje się krew i tworzy kałużę dookoła jego ciała. Widziałem, że jeszcxe nie stracił przytomności, dlatego chwyciłem, leżący obok, metalowy pręt. Również bez opamiętania zacząłem uderzać nim w ciało leżącego. Po chwili stracił przytomność, jednak ja nie przestałem. Nie chciałem go pobić. Chciałem go zabić. I raz na zawsze wyeliminować ze swojego życia.
Po paru minutach odrzuciłem na ziemię przedmiot i otarłem rękawem łzy z twarzy. Tak, płakałem. Zabijając go, płakałem, ponieważ myślałem o malutkiej Jazzy, którą dane mi było przez chwilę potrzymać na rękach.
Ukucnąłem przed jego zmasakrowanym ciałem i przyłożyłem dwa palce po lewej stronie jego szyi. Nie wyczułem pulsu. Nie żył.
Właśnie zabiłem człowiekia.
Właśnie zabiłem swojego brata...
***Oczami Bree***
Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam, siedzących obok łóżka szpitalnego, Ryana i Zayna. Zamrugałam kilka razy powiekami, aby się rozbudzić, w międzyczasie dyskretnie szukając wzrokiem Justina. Jednak jego nie było. Nie było go przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam, lecz nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że gdyby tylko mógł, nie wyszedłby, tylko dalej siedział przy moim łóżku, trzymał mnie za rękę i mówił te puste słowa, które, mimo że takie banalne, podnosiły mnie na duchu.
-Gdzie Justin? - spytałam cicho, decydując się przerwać niewygodne milczenie. Ryan odkaszlnął w swoją dłoń, wymienił porozumiewawcze spojrzenia z chłopakami, a następnie zwrócił się do mnie.
-Nie mam pojęcia. Wybiegł ze szpitala dwie godziny temu i od tamtego czasu go nie widziałem. Był strasznie zdenerwowany i boję się, że...
W tym właśnie momencie drzwi od sali otworzyły się, a do środka wszedł Justin. Pisnęłam cicho, kiedy światło ze szpitalnej lampy oświeciło jego ubrania. Rękawy i nogawki od spodni miał całe we krwi. Jego pięści oraz środek koszulki również pokryte były szkarłatną substancją, a przez mój kręgosłup, od góry do dołu, przeszedł nieprzyjemny dreszcz. I przestałam nawet myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj. Przestałam myśleć o obu rodzajach bólu, jakie we mnie tkwiły i skupiłam się na Justinie. Nie miałam pojęcia, co się stało. On nie był w żaden sposób uszkodzony, jednak jego ubrania dawały do myślenia. Wyglądało to zwyczajnie tak, jakby się z kimś pobił.
Tylko z kim?
I dlaczego ma na sobie tyle krwi...
-Co... Co ci się stało? - wydukałam w końcu, kilka razy potrząsając głową.
-Nic, kochanie. Nie przejmuj się tym. Nic się nie stało. - na moment zniknął za drzwiami od łazienki szpitalnej, a kiedy wrócił do sali, na jego dłoniach nie było już krwi. Usiadł na krześle obok łóżka i objął rękami moje.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak. Z kim się pobiłeś? - uniosłam jego brodę, lecz on szybko potrząsnął głową. Wyraźnie nie potrafił spojrzeć miw oczy.
-Justin... - mruknęłam cicho. - Justin, popatrz na mnie. - i wtedy, kiedy uniósł wzrok, zobaczyłam, że płakał. Jego oczy napuchnięte były od łez, a jego mina wyrażała ból. Ból tak silny, jakiego nie widziałam jeszcze nigdy. Ból tak silny, jakby ze zdwojoną siłą uderzyły w niego wszystkie najgorsze wspomnienia. - Płakałeś... - wyszeptałam i niemal w tym samym momencie Justin odsunął się ode mnie i przetarł oczy, w których ponownie zebrały się łzy.
-Nie przejmuj się. Po prostu się martwię. Nic więcej.
-Justin, znam cię i wiem, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę. A teraz kłamiesz. Kłamiesz mi ptosto w oczy. Co się stało?
-Nie mogę ci powiedzieć. - wydusił z siebie, spuszczając głowę i zaciskając w pięściach kołdrę. Chwilę później zobaczyłam, jak na czystą, białą pościel, skapuje jedna, pojedyncza łza.
-Ej, skarbie, co się dzieje? To ja powinnam płakać, a teraz jestem zdezorientowana, bo nie mam pojęcia, co ci jest. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
-Nie mogę, Bree. Kocham cię, dlatego nie mogę. - widziałam, jak wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu ból, więc nie miałam zamiaru na niego naciskać.
Wtedy drzwi od sali otworzyły się, a do środka wszedł Brady. Wyraz jego twarzy był nieco zdziwiony, więc to na nim skupiłem całą swoją uwagę.
-Po całym szpitalu kręci się policja. Najwyraźniej kogoś szukają. - wzruszył ramionami i przysunął sobie jedno z krzeseł.
-Kurwa. - Justin gwałtownie podniósł się miejsca, że aż odsunęłam się lekko, zaskoczona jego nagłym przypływem zlości.
-Justin, nie poznaję cię dzisiaj. Co się z tobą dzieje? - owszem, byłam przestraszona, ponieważ nie wiedziałam, co się dzieje z osobą, którą kocham ponad wszystko.
-Przepraszam cię, Bree. - wyszeptał, nachylając się i obejmując moją twarz dłońmi. - Przepraszam. I pamiętaj, że zawsze będę cię kochał. Mimo wszystko. Możesz mi obiecać to samo? Możesz mi obiecać, że cokolwiek by się nie działo, nadal będziesz mnie kochać? - patrzyłam na niego w kompletnym osłupieniu i zdezorientowaniu. - Skarbie, możesz mi to obiecać? - powtórzył, jeszcze bardziej zagłębiając się w moich oczach.
-No... No tak, oczywiście. Ale...
-Przepraszam, Bree. Przepraszam cię za to. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz. - wtedy posłał mi delikatny uśmiech i pocałował w czoło.
Byłam tak samo przestraszona, zdezorientowana, jak i smutna. Znów nie wiedziałam, co się dzieje. I to zabijało mnie od środka.
Wtedy, drzwi od sali ponownie się otworzyły, a do środka weszło dwóch policjantów. Nie rozglądali się po wnętrzu, tylko od razy spojrzeli na Justina. Na niego, na jego zakrwawione ubrania i na łzy, zbierające się pod powiekami.
-Justin Bieber? - spytał mężczyzna, robiąc krok w steonę mojego chłopaka. Szatyn jedynie skinął głową, jakby doskonale wiedział, o co im chodzi. - Jesteś zatrzymany pod zarzutem zabójstwa. Mamy na ciebie twarde dowody. Następne lata spędzusz w więzieniu. - powiedział suchym, pozbawionym emocji głosem. - Pójdziesz z nami.
-Nie. - raptownie pomręciłam głową. - Nie, nie możecie go zabrać. On nic nie zrobił! - nie wiem nawet, kiedy, zaczęłam krzyczeć.
-Przepraszam Bree. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz i... I że mi wybaczysz. Przepraszam, zrobiłem to dla nas. Przepraszam. - ostatni raz spojrzał na mnie cholernie smutnym wzrokiem, po czym oddał się w ręce policjantów, którzy zakuli go w kajdanki i wyprowadzili z sali. Jak zwykłego kryminalistę. Jak... mordercę...
~*~
CZYTASZ
Pokochaj Mnie | J.B
FanfictionPewien szatyn przez przypadek zakocha się w pięknej brunetce. W drodze do ich szczęścia stoją jednak narkotyki...