- Harry, puść! – chichotałem następnego dnia o poranku, próbując wyswobodzić swój nadgarstek z mocnego uścisku ręki bruneta.
- Nie opuszczaj mnie! – jęczał. – Bez Ciebie nie przetrwam! – nic nie mogłem na to poradzić, ale jego słowa, sprawiały, że moje serce fikało koziołki.
- A co jeśli obiecuję, że wrócę tu z kanapką dla Ciebie? – uśmiechnąłem się podstępnie. Mężczyzna zacisnął usta i spojrzał w bliżej nieokreślony punkt na suficie, robił tak, kiedy się nad czymś zastanawiał.
- Dwie kanapki.
- Mogą być nawet trzy.
- Z?
- Salami, sałatą, serem i pomidorami, ze szczyptą bazylii po boku. – puściłem mu zuchwałe oczko.
- Hmm...nadal nie jestem przekonany... - drażnił się. Pocierał kciukiem wierzch mojej dłoni.
- Gdy już zjesz po moim powrocie... - oblizałem wargi w obsceniczny sposób. - ...pozwolę Ci dotknąć się w jakim tylko miejscu zapragniesz bez choćby najmniejszego grymasu. Nawet wtedy, kiedy będą to miejsca, których się bardzo wstydzę... - zatrzepotałem rzęsami, obserwując jak szeroki uśmiech rozświetlił piękną twarz kędzierzawego. Mógłbym przysiąc też, iż widziałem podekscytowane rumieńce na jego policzkach.
- Stoi. – szybko mnie puścił, a na koniec klepnął w tyłek, ja tylko wywróciłem oczami pełen czułości.
Po przebraniu się w czarne dresy i dopasowaną bluzę z kapturem z adidasa, zszedłem na dół (oczywiście gubiąc się w trakcie tego co najmniej dwa razy). Nucąc cicho pod nosem przypadkową piosenkę i nawet nie myśląc nad jej tytułem, wszedłem do kuchni. Przygotowałem trzy kanapki dla Harrego bogate od wszelkiego rodzaju dodatków, natomiast dla siebie dwie z dżemem.
- But here I am, next to you. – wstawiłem wodę w czajniku w celu przygotowania herbaty. – The sky's more blue in Malibu...
- Co tu robisz? – przeciągnąłem ostatnią sylabę, odwracając się wystraszony. Zmarszczyłem brwi na widok już odjeban...to znaczy umalowanej Emily.
- Robię śniadanie... – przerwałem, myśląc przez chwilę nad tym czy to co pojawiło się w mojej głowie nadaje się do powiedzenia na głos. Zdecydowałem. - ...dla mnie i Harrego. – szach mat, pindo. – pomyślałem po tym, gdy jej uśmieszek zbladł.
- Ojciec Ci pozwolił? – udawała, iż wcale nie zwróciła uwagi na to jak podkreśliłem imię bruneta.
- Tak. Mówił, że mam się czuć jak u siebie i będzie traktował mnie jak przyjaciela ze względu na chłopaków. – czy to źle, że sprawiało mi radość robienie jej na przekór? Zresztą...miałem do tego prawo! Ja nie podwalałem się do kogoś w kim ona była zakochana.
- Mhm... - uderzała długimi, szponiastymi paznokciami o blat, powodując tym okropny dźwięk. Starając się ją ignorować, wyjąłem z szafki dwa kubki oraz cukier. – Byliśmy z Harrym kiedyś razem...
- Wiem. Słyszałem. – przerwałem. Owinąłem palce naokoło kubka, następnie go ściskając.
- Ale wrócimy do siebie. Biedny chłopak sam nie wie czego chce, sądząc po tym jak ostatnio sobie dogadza... - zacisnąłem szczękę tak mocno, że poczułem tarcie między jedynkami i zębami trzonowymi. Nie, ona tego nie powiedziała... - Właściwie to co on w Tobie widzi?
- Najwyraźniej więcej niż Ci się wydaje. – zasyczałem niczym wąż, odwracając się w jej stronę.
- Proszę Cię. Ja mam wszystko. Pieniądze, gram na trzech instrumentach, tańczę, mam piękną twarz, wysportowane ciało, długie, szczupłe nogi... - wyliczała, mrużąc oczy w najobrzydliwszy i najbardziej złowrogi sposób w jaki dane mi było kiedykolwiek doświadczyć.
CZYTASZ
Can't Turn Back, I'm Haunted | l.s.; z.h.
Fanfic''W pewnym momencie już po prostu nie mogłem zawrócić, byłem udręczony moją miłością do niego...'' Albo inaczej: AU w którym 24-letni Harry pragnący zemsty na policjancie, który zamknął go w więzieniu 4 lata temu porywa jego syna - 18-letniego Louis...