Rozdział IV

355 43 52
                                    

        Wieczorem, przed spaniem Ben postanowił wyjść na spacer z Brunem. Przy okazji chciał obejrzeć posiadłość na zewnątrz. Obchodził dom dookoła i w pewnym momencie zauważył siedzącego na korcie tenisowym Craza. Polak spoglądał w niebo i palił papierosa. Frosty podszedł do niego i powiedział:

- Myślałem, że rzuciłeś...

- O! To ty...myślałem, że Anne. Zabiłaby mnie jakby zobaczyła, że palę... -Odpowiedział zaskoczony kolega - Rzuciłem, ale dzisiaj musiałem. Wyżebrałem jednego od pokojówki.

Ben usiadł obok kumpla. - Co jest? -Zapytał

- Chyba powoli zaczyna do mnie docierać, że ja tu nie pasuję..

- Chodzi ci o dzisiejszą sytuację? -Zaśmiał się Australijczyk i uderzył barkiem o bark Tomka.

- Nie tylko...chociaż zrobiłem z siebie kompletnego kretyna...-Craze przewrócił oczami i westchnął. W tym momencie podszedł do niego Bruno i wesoło merdając ogonem oparł pyszczek o kolana Craza. Psiak patrzył mu w oczy jakby chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Brunet uśmiechnął się  i poklepał czworonoga po łepku. - Popatrz na to wszytko...przecież ja nigdy nie będę w stanie zapewnić jej tego wszystkiego...

- Bracie ocipiałeś? Serio sądzisz, że Anne traciłaby na ciebie czas, gdyby zależało jej na kasie?

- Nie wiem...Teraz może wydaje jej się, że nie ale...za jakiś czas...-Tomek posmutniał. Poza tym jej ojciec mnie nienawidzi i po dzisiejszym dniu patrzy na mnie jak na jakiegoś ćwoka..

- Nie pierdol! Naprawdę się tym przejmujesz? Hej... Nie takiego Craza znam. Dawniej miałbyś wyjebane na to wszytko...Pomyśl...jeszcze tylko 5 dni.

- Masz rację. Pieprzyć ich!- Krzyknął Polak

- Nooo to rozumiem, a teraz podnoś dupę zanim zaalarmujesz całą okolicę i wezwą ochronę. Nie chciałbym, żeby zglebowała mnie jakaś brygada antyterrorystyczna heh.- Obśmiał się Ben. Po czym zawołał Bruna i wszyscy razem ruszyli do domu.

        Gdy Tomek wrócił do pokoju Ann już spała. Była zmęczona po całym dniu. Craze usiadł na łóżku i patrzył na nią przez chwilę. Uśmiechnął się do siebie i pomyślał, że jest szczęściarzem, że taka dziewczyna wybrała właśnie jego. Poszedł pod prysznic i położył się obok ukochanej. Musiał wypocząć bo następnego dnia miała zjechać się resztę rodziny.

        Nastał piękny dzień. Od samego rana świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Przyjaciele zwiedzali okolicę i poszli na plaże, by się zrelaksować. Mieli wrócić na obiad, ponieważ ju wkrótce do Williamstown mieli przybyć pierwsi goście. Pod dom podjechał czarny kabriolet. Wysiadł z niego wysoki, dobrze ubrany, przystojny szatyn. Na nosie miał okulary z najnowszej kolekcji Armaniego. Przywitał się z czekającym przy wjeździe Adamem i wręczył mu kluczyki, a sam wszedł do środka. Na dole przywitał go Edward i od razu zabrał go do gabinetu. Zamknął drzwi i rozpoczął rozmowę.

- Cygaro? -Zaproponował otwierając świeże pudełko kubańskich cygar.

- Chętnie...-Poczęstował się Mężczyzna.

- Może napijesz się czegoś Robercie?

- Nie, dziękuję. Muszę jeszcze dziś jechać do pacjenta.- Odpowiedział. - Musze przyznać, że troszkę zdziwiłem się telefonem od Ciebie. Nie sądziłem, że zostanę zaproszony na ślub Anne.  Swoją drogą szkoda, że to nie ja się  z nią żenię...tylko...eee jak on ma na imię?

- Tomek...-Wycedził zdenerwowany.- Jeśli mi trochę pomożesz to może to wszytko się zmienić...-Uśmiechnął się Pan Crowd.

- Jak to?

Last chance /JC/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz