Robert siedział w swoim gabinecie. Patrzył się w ścianę i rozmyślał o tym co powiedziała mu Ann. Nie sądził, że jej słowa aż tak go zabolą. Zastanawiał się, czy dziewczyna ma rację. W końcu miał wszystko o czym mógł tylko zamarzyć, ale nie miał najważniejszego- miłości. Nie miał nikogo, kto pokochałby go bezwarunkowo. Każdej dziewczynie zależało tylko na jego kasie. Nigdy mu to w sumie nie przeszkadzało, ale teraz gdy coraz bardziej zbliżał się do trzydziestki chciał spotkać kogoś z kim mógłby związać się na stałe. Mężczyzna został wybudzony z letargu przez swoją sekretarkę.
- Robercie..
- Tak? Mówiłaś coś?
- Tak...Dzwoniła Pani Adams i odwołała wizytę. Jest chora. Przełożyłam ją na za tydzień.
- Aaaa dziękuję Judy. Czyli mam teraz okienko?
- Tak. Kolejny pacjent za 2 godziny.
- Wiesz co? Muszę wyjść. Jakbym się spóźnił to każ Panu Tramb zaczekać.
- Dobrze.
Robert zabrał swoje dokumenty, kluczyki od auta i telefon. Następnie ruszył do domu Crowdów. Drzwi otworzył mu Adam.
- Dzień dobry Panu. Zaparkować auto?
- Nie, dziękuję Adamie. Ja tylko na chwilę. Czy Edward jest u siebie?
- Tak. Czeka na Pana. Może podać coś do picia?
- Wodę.
- Oczywiście proszę Pana.
Psycholog wszedł na górę. Zapukał delikatnie do drzwi i wszedł do środka.
- Witaj Robercie. Whiskey?
- Nie, dziękuję. Prowadzę, a poza tym mam jeszcze pacjenta. Chciałeś mnie widzieć?
- Tak...Jak wiesz ślub jest coraz bliżej. Musimy coś wymyślić, bo inaczej ten kretyn zostanie moim zięciem. Wczorajszy plan nie do końca się udał...
- A więc...to ty? Tak myślałem...Wiesz, że to mogło się źle skończyć? Mogłeś zabić tego chłopaka..
- Bez przesady. Chciałem go tylko lekko...naderszyć. Myślałem, że złamie rękę czy coś. Ale wpadł do fontanny. Głupi to ma zawsze szczęście.
- Słuchaj...Wiem, że miałem ci pomóc, ale nie było mowy o narażaniu jego życia i zdrowia. Na to się nie pisałem. W sumie dobrze, że mnie wezwałeś bo...chciałbym ci to oddać.- Robert wręczył Edwardowi małą kartkę.
- Co to? -Zapytał zdziwiony adwokat.
- Czek, który mi dałeś...Ja..ja nie chcę tych pieniędzy...
- Co to ma znaczyć?
- Zastanowiłem się i nie chce brać w tym udziału. Nie mam zamiaru się wtrącać. Ty rób co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj.
- Żartujesz sobie? A może za dużo czasu przebywasz z tymi wariatami? Hmm?
- Nie...po prostu zrozumiałem, że Anne naprawdę go kocha. I on ją też...Nie...nie mogę stawać im na drodze. Ze względu na stare czasy, nie mogę jej tego zrobić.
- Idioto! Mogłeś zarobić kupę kasy...skorzystałbyś na tym nie raz! Teraz wzięły cie wyrzuty sumienia? -Krzyknął Crowd.
- Powiedziałem już! Nie mam zamiaru się do tego mieszać. A tobie radzę się z tym pogodzić. Oni naprawdę się kochają. Nie zależy ci na szczęściu córki?
- Pogodzić? Ha! Dobre sobie. Tak jak tu stoję, obiecuję ci, że do tego ślubu nie dojdzie. A teraz wyjdź mięczaku, bo nie mogę na ciebie patrzeć. -Powiedział Edward.
Robert wstał i pokręcił tylko głową. - Stracisz córkę...-Powiedział i wyszedł.
- A Pan już idzie? Przyniosłem wodę.- Adam podsunął szklankę.
- Dziękuję, ale czas mnie nagli. Do widzenia.
- Do widzenia...-Lokaj ze zdziwieniem patrzył jak mężczyzna odchodzi.
Później...
Anne i Tomek przechadzali się po ogrodzie. Chłopak w dalszym ciągu czuł skutki wypadku na koniu. Na udzie miał siniaka wielkości arbuza. Poza drobnymi potłuczeniami nic mu się nie stało. Cała ta sytuacja nie dawała mu jednak spokoju. Czy Ben miał rację i była to sprawka teścia? Craze postanowił porozmawiać o tym ze swoją przyszłą żoną.
- Anne, nie zrozum mnie źle, ale chyba ten wypad z twoim tatą to był zły pomysł. I nie chodzi mi tylko o tą sytuację z koniem. On mnie nie trawi. Nigdy nie będę dla niego idealnym zięciem.
- Tomek...mój tata jest trochę...oschły jeśli chodzi o okazywanie uczuć, ale zrozum go. Chcesz mu zabrać jego jedyna córkę... Zawsze był wobec mnie nadopiekuńczy. Na pewno w głębi serca wie, że jesteś cudownym facetem i za jakiś czas pojmie, że jesteś idealnym mężem dla mnie.
- Ann...
- Co jest?
- Dobrze...powiem ci...myślę, że to co się stało na przyjęciu to nie wypadek...
- Co masz na myśli? -Zapytała dziewczyna, chociaż znała odpowiedź.
- Myślę, że twój ojciec miał coś z tym wspólnego.
- Tomek ty na serio myślisz, że mój ojciec chciał cie zabić?
- Nie wiem...Ale nie sądzisz, że to dziwne...Klacz nagle oszalała, tak bez powodu.
- Może się czymś spłoszyła?
- Nie było tam żadnych zwierząt, wiatru...Byliśmy tylko my. Twój ojciec powiedział, że jest coś nie tak z strzemionami, gdy się schyliłem, koń nagle podskoczył i stanął dęba, a późnej ruszył przed siebie.
- Nie...nie...nie wierzę! Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego. -Zezłościła się dziewczyna.
- Anne...
- Nie! Wiesz co? Mówisz, że mój ojciec nie daje ci szansy...a cz ty mu dałeś? Ciągle tylko na niego psioczysz, a czy próbowałeś go lepiej poznać? Nie! Nie wierzę, że oskarżasz mojego ojca o takie rzeczy...
- Kochanie ja...
- To był tylko wypadek. Zwierzę mogło wystraszyć się wszystkiego. Tym bardziej, że cie nie znało. Wiesz co? Nie mam ochoty z tobą w tej chwili rozmawiać! -Dziewczyna zostawiła Tomka i weszła do domu.
- Anne!!! Ehhh...ja pierdole niech to się wszytko skończy...-Westchnął Craze.
Całej kłótni przyglądał się Edward z okna swojego gabinetu. Uśmiechał się pod nosem i cieszył się, że wszytko idzie w dobrym kierunku.
CZYTASZ
Last chance /JC/
FanfictionAnne i Tomek właśnie podjęli najważniejszą decyzję w swoim życiu. Czy chłopakowi uda się z pomocą przyjaciół przekonać do siebie przyszłego teścia? Dalsze losy Jet Crew. Już wkrótce.. Sequel powieści Jet Crew -One Life ;)