10. Lekcja

467 19 0
                                    

- Musisz u mnie posiedzieć z dwie godziny. - Zaśmiał się.
- Spoko. - Powiedziałam, wciąż rozglądając się po pomieszczeniu. Wystrój był ładny, ale taki szary, smutny.
- Mogę cię potem zawieźć. - Oparł się o blat.
- Nie no, dam radę. - Uśmiechnęłam się.
- To chodź do mnie do pokoju. - Otworzył drzwi. Panował tam lekki bałagan, ale nie było tak źle. Jakieś przyrządy do ćwiczeń, duże łóżko, komoda.
- Od czego zaczynamy? - Usiadłam na materacu.
- Ty mi powiedz. - Rzucił się na łóżko, a mnie podrzuciło do góry.
- Pierwszy temat to podatki.- Zerknęłam na kartkę.
- Dobrze. - Uśmiechnął się.
- Masz aż takie zaległości? - To dziwne, robiłam to dość dawno temu, a on ma to teraz.
- Robimy jakąś durną powtórkę. - Zaśmiał się.
- No to zacznijmy od podziału. - Popatrzyłam na niego i poprawiłam się, siadając po turecku.
- Jestem gotowy. - Patrzył ciągle na mnie.
- To znasz podział? - Zapytałam, starając się brzmieć jak profesjonalistka.
- Chyba jest coś takiego jak od obrotu. - Wyglądał bardzo śmiesznie kiedy tak próbował się skupić.
- Dobrze. - Pochwaliłam go.
- Ale jest tego więcej. - Podrapał się po głowie.
- No tak... Wyobraź sobie, że od obrotu. - Wstałam i zaczęłam się kręcić.
- Haha dobrze. - Obserwował mnie bardzo uważnie.
- Opodatkowanie czynności.- pokazywałam mu domek.
- Np. Zakup mieszkania, tak?- Zapytał.
- Dobrze. - Pochwaliłam go.
- Od posiadanego majątku. - Udawałam, że mam pieniądze w ręku.
- I ostatnie... - Myślał.
- No dawaj. - Kibicowałam mu.
- Od dochodu? - Oświeciło go.
- Dobrze, teraz zrobisz... - Szukałam kartki z zadaniami. - Trzecie, piąte, siódme, ósme i dziesiąte. - Podałam mu papier.
- Tak dużo... - Zasmucił się.
- Za każde jedno zadanie wezmę łyka, pasuje? - Sięgnęłam po kieliszek.
- No dobra. - Zgodził się.

Pracowało nam się nawet przyjemnie, więc czas bardzo szybko zleciał.
- Odpowiedź a! - Krzyknął, podchodząc do drzwi, żeby odebrać posiłek.
- Dobrze! - Wstałam i udałam się do salonu.
- Smacznego! - Otworzył opakowanie.
- Ananas. - Zaciagnęłam się zapachem jedzenia.
- Ketchup, sos? - Położył pudełko na stół.
- Oczywiście. - Usiadłam.
- Kiedy następna lekcja? - Zapytał, biorąc gryza.
- Tak dobrze Ci idzie, że chyba nie będzie trzeba się zbyt często spotykać. - Nałożyłam sos czosnkowy.
- To jest bez sensu, te lekcje są fajne. - Powiedział.
- Wszystko co dobre kiedyś się kończy. - Uśmiechnęłam się.
- Ale ja nie chcę. - Zrobił smutną minę.
- Powiesz mi szczerze? - Zapytałam.
- No. - Wziął kolejny gryz.
- Czemu nie poszedłeś na trening? - Nurtowało mnie to pytanie.
- Musieliśmy się uczyć. - Wytłumaczył się.
- Ale mogliśmy zrobić to trochę później. - Uśmiechnęłam się.
- Wolałem mieć to z głowy. - Rozczarował mnie trochę.
- Im szybciej skończymy tym lepiej dla ciebie. - Zamilknęłam.
- Ale nie było tak źle przecież. - Wziął kolejny kawałek.
- To ja się będę zaraz zmywać. - Powiedziałam oschle.
- Jak chcesz. - Nikt już się więcej nie odzywał.

- Dziękuję. - Poszłam po kurtkę.
- Zawiozę cię. - Wstał.
- Nie trzeba. - Powiedziałam.
- Jeszcze się zgubisz, dziecko.- Zaśmiał się.
- Nagle inna atmosfera? - Otworzyłam drzwi.
- To moja wina? - Wskazał na siebie ze zdziwieniem.
- Tak. - Ruszyłam po schodach.
- Czekaj. - Pobiegł za mną.
- Dojdę sama. - Krzyknęłam, nie zatrzymując się.
- Jestem prawie pewien. - Zaśmiał się.
- Nie o to mi chodzi. - Zaśmiałam się.
- Jedziemy. - Złapał mnie na nadgarstek.
- Kurde. - Poszłam za nim, bo tak naprawdę to nie chciało mi się czekać na autobus.
- Wsiadaj. - Otworzył drzwi.
- Nie rozkazuj mi. - Usiadłam.
- To powiesz mi z czym jest problem? - Ruszył.
- Nie ma żadnego. - Patrzyłam przed siebie.
- Mów. - Rozkazał mi.
- Nie mam humoru. - Wymyśliłam na szybko.
- Nie kłam. - Zacisnął ręce na kierownicy i przyśpieszył.
- Nie kłamie. - Nie patrzyliśmy się na siebie.
- Chodzi ci o to, że chciałem mieć to z głowy? - Zapytał.
- Niby czemu miałabym być zła? - Przejżał mnie.
- A nie ważne. - Podjechał pod mój dom.
- Dziękuję. - Wysiadłam.
- To ja dziękuję. Następnym razem u ciebie. - Uśmiechnął się.
- Zgadamy się. - Zamknąłam drzwi.
- Pa. - Pomachał mi.
- Pa? - Odeszłam.

- Cześć! Wróciłam. - Otworzyłam drzwi i ruszyłam do pokoju.
- Jak było? - Zapytała mama, pracując pranie.
- A nie tak źle. - Ruszyłam na górę.
Gdzie moja... Torba.

Wyciągnęłam telefon i napisałam do tego idioty.

Alan Anderson:

Angelica Williams: Masz moją torbę w domu.

Alan Anderson: No tak.

Angelica Williams: Czemu mi nie przypomiałeś?

Alan Anderson: Nie pytałaś.

Angelica Williams: Ja pierdziele.

Alan Anderson: To czego chcesz?

Angelica Williams: Przywieziesz mi?

Alan Anderson: Popierdzieliło cię, dziewczynko?

Angelica Williams: No proszę.

Alan Anderson: Kurde, co z tego będę miał?

Angelica Williams: A czego chcesz?

Alan Anderson: Powiesz, że jestem najlepszy, najseksowniejszy, najmądrzejszy i najlepiej gram we wszystkie gry :-*

Angelica Williams: Szantaż?

Alan Anderson: Niee.

Angelica Williams: Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego co każesz mi zrobić to jest takie kłamstwo, że nie mogę.

Alan Anderson: No to pa.

Angelica Williams: Kurde... No nieee.

Alan Anderson: To zaprosisz mnie na bismarta.

Angelica Williams: Jeszcze jakieś marzenia?

Alan Anderson: No wiesz... Jak już pytasz XD

Angelica Williams: To kupię Ci.

Alan Anderson: Zaraz będę.

Usiadłam na łóżku i śmiałam się sama do siebie z tego idioty.
Wyciągnęłam inną torbę, trochę większą, sportową, żeby spakować się do Charlotte.
Popatrzyłam chwilę na szafę i dostałam wiadomość.

Alan Anderson: Nie będę czekał w nieskończoność.

Angelica Williams: Na mnie możesz XD

Alan Anderson: Mogę wrócić do domu.

Ruszyłam po schodach na dół.
- Dziękuję, pajacu. - Podeszłam do niego.
- Bismart. - Pokazał otwartą dłoń.
- Torba. - Zrobiłam to samo co on.
- Proszę. - Podał mi ją.
- Pójdziemy kiedyś. - Zaśmiałam się i chwyciłam oddany mi przedmiot.
- Trzymam za słowo. - Odwrócił się.
- Dziękuję, pa. - Powiedziałam.


Naprawdę To Ty? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz