14. U cioci Kevina

424 18 3
                                    

- Wysiadamy. - Oznajmił Kevin, zabierając swój plecak.
- Mógłbyś... Podałbyś mi torbę? -Zapytałam niepewnie Alana, stając na palcach, żeby dosięgnąć przedmiot.
- Trzymaj. - Bez problemu podał mi moją torbę.
- Dziękuję. - Chwyciłam ją.
- Chodźcie. - Powiedział Jacob, a ja zerknęłam, czy nic nie zostało w przedziale.

Opuściliśmy pociąg i skierowaliśmy się do domu cioci Kevina.
- Jak daleko to jest? - Zapytałam, niosąc torbę.
- Do piętnastu minut. - Odpowiedział chłopak i ruszyliśmy przed siebie. Blondyn z czarnowłosym poszli przodem, a ja powoli z tyłu.
- Daj. - Alan wyciągnął rękę w moją stronę.
- Dam radę. - Było mi trochę ciężko, ale nie chciałam wyjść na biedactwo, które sobie nie poradzi.
- To nie było pytanie. - Zwolnił tempo.
- Przestań. - Powiedziałam.
- Usiądę tutaj jeśli nie dasz mi tej cholernej torby. - Zatrzymał się.
- Jak dla mnie w porządku. - Zaśmiałam się.
- No dobra, skoro tego chcesz. - Usiadł na ziemi, a chłopacy cały czas się od nas oddalali.
- Daj spokój. - Podeszłam do niego.
- Dasz mi tę torbę? - Zapytał.
- Masz, ale nie wypominaj mi tego. - Zaśmiałam się i pomogłam mu wstać.
- No nareszcie. - Ruszyliśmy szybszym tempem, żeby dogonić naszych przyjaciół.

- Dzień dobry. - Weszliśmy do dużego, brązowo-kremowego domu.
- Kevin! - Najprawdopodobniej ciocia chłopaka na jego widok rzuciła mu się na szyję. Była to kobieta w średnim wieku, w krótkich blond włosach. Szczupła, wyglądała na ciepłą osobę.
- Cześć, ciociu. - Czyli miałam rację, że to gospodyni. Są nawet trochę do siebie podobni.
- Jacob, jak ty wyprzystojniałeś. - Przywitała się z czarnowłosym.
- Dziękuję, miło panią znowu widzieć. - Uśmiechnął się zawstydzony.
- O i ty Alan, znalazłeś w końcu dziewczynę. - Jego również przytuliła.
- Angelica to nie moja dziewczyna. - Powiedział dość zaskoczony i położył moją torbę na podłogę.
- Tak, tak. - Zaśmiała się ironicznie.
- Angelica. - Podałam rękę blondynce.
- Elizabeth. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Chodźcie. - Ruszyła przed siebie.
- Spotkanie rodzinne? - Zaśmiał się Kevin.
- Tak, zostają do jutra. Mam nadzieję, że się dołączycie. - Odparła kobieta.
Poszliśmy schodami na górę.
- Gdzie tym razem śpimy? - Zapytał Jacob.
- Wszystko prawie jest już zajęte... Te spotkania rodzinne. - Zaśmiała się pani Elizabeth.
- To tutaj... - Otworzyła drzwi do jednego z pokoi. - Kevin, Jacob? - Zaproponowała.
- No pewnie. - Odpowiedział blondyn i weszli do pomieszczenia.
- A wy chodźcie dalej za mną.- Dodała i ponownie znaleźliśmy się na schodach prowadzących do góry.
- Dobrze. - Odpowiedział Alan.
- Tutaj jest jeden pokój. Mam nadzieję, że się dogadacie. - Powiedziała i odeszła od nas.
- Mam mieszkać z tobą w jednym pokoju?! - Usiadłam na jednym z łóżek.
- To aż taki problem? - Zapytał.
- A tobie to nie przeszkadza?- Zdziwiłam się.
- No nie, chociaż mogliśmy mieć jedno łóżko... Ale chyba przeżyjesz tę rozłąkę. - Powiedział bardzo aktorsko.
- Wy serio macie wspólny pokój?! - Usłyszałam rozbawionego Jacoba.
- Daj spokój. - Machnęłam ręką.
- Kevin wita się z rodziną, chodźmy do niego. Jak co roku są... Zresztą nic nie mówię, sami zobaczcie. - Powiedział chłopak.
- No dobra. - Podniosłam się z łóżka.

Weszliśmy na ogród, był ogromny. Grill, wszędzie pełno ludzi, krzyki, zabawa.
- Karkówki? - Zapytał mężczyzna, obracając mięso.
- Nie, dziękuję. - Odpowiedziałam.
- A ja poproszę. - Uśmiechnął się czarnowłosy.
- To my chodźmy zagrać. - Szatyn pociągnął mnie za rękę.
- Wy też chcecie wyłowić jabłko? - Zapytała kobieta przy korycie z wodą i pływającymi owocami.
- Ni.. - Zaczęłam
- Tak. - Alan Odpowiedział za mnie.
- To kto zaczyna? - Zapytała ta sama pani, wyciągając stoper.
- Mogę ja. - Chłopak uśmiechnął się do mnie i podszedł do wyznaczonego miejsca.
- Gotów. Do startu. Start! - Włączyła stoper, a ja zaczęłam go nagrywać i śmiałam się przy tym w niebogłosy.
- Nie było tak źle. - Pocieszyła go kobieta, a on starał się doprowadzić do ładu.
- Teraz ty. - Zaśmiał się szatyn.
- Ale ja sobie nie poradzę... - Odsunęłam się trochę.
- Ale niestety musisz, napisałam wam już kartkę. Możecie wygrać nagrodę jak tylko zaliczycie wszystkie punkty. - Zachęcała mnie.
- No dobrze spróbuję. - Zaśmiałam się.
- Gotowa? Do.. - Przerwałam jej.
- Potrzymaj. - Podałam mu telefon.
- Gotowa? Do startu. Start! - Wydawało mi się to łatwe, ale bez użycia rąk to jest naprawdę trudne, starałam się ugryźć jabłko, ale ono się obracało.
- Brawo! - Krzyknął Alan, kiedy tylko wyciągnęłam owoc z wody.
- Widzicie jak ładnie wam poszło. - Kobieta wzięła jakąś kartkę i przybiła pieczątkę.
- No nie wiem... - Zaśmiałam się.
- Wasze imiona i nazwisko. - Wzięła długopis.
- Alan i Angelica. - Powiedział.
- Nazwisko jedno wystarczy.- Dodała.
- Anderson. - Powiedział, nawet się nie zastanawiając.
- To powodzenia na dalszych punktach. - Uśmiechnęła się i podała nam kawałek papieru.

- Teraz chodźmy tam. - Pokazałam palcem na miejsce z niebieską parasolką.
- Proszę posłuchać. - Odezwał się mężczyzna dość donośnym głosem, ponieważ wokół jego stanowiska zebrało się dużo ludzi. - Na tym punkcie dwie osoby zakładają takie drewniane "narty" i w nich razem musicie przejść na drugą stronę tego "slalomu" nie dotykając narysowanych linii. - Wskazał dwie drewniane deseczki z czterema gumkami, trzymającymi stopę.
- Oddałem kartę. - Alan wrócił do mnie do kolejki, ponieważ wcześniej odszedł na chwilę nas zapisać.
- To na raz robimy krok do przodu. - Oznajmiłam.
- Prawa? - Zapytał.
- Może być. - Przyglądałam się pierwszej parze.
- Ty z przodu, czy ja?
- Oczywiście, że ja. - Zaśmiał się, gdy tylko wypowiedziała te słowa.- Jak coś to mnie łap. - Patrzyłam na osoby przed nami z zafascynowaniem.
- O to się nie bój. - Jego głos sugerował, że gadamy o czymś dwuznacznym.

- Alan i Angelica Anderson. - Zawołali nas w końcu po kilku minutach oczekiwania.
- Fajnie to brzmi. - Szepnął mi do ucha.
- Czy ja wiem. - Poczułam taki uścisk w podbrzuszu.

- Start! - Usłyszałam.
- Raz! - Krzyknął, więc przesunęłam prawą nogę.
- Raz! - Powiedziałam.
- Raz! - Przesuwaliśmy się bardzo powoli.
- Debilu, ruszaj tymi nogami!- Wkurzyłam się, bo kolejny raz przewróciłam się, wypinając swój tyłek.
- Ale mam takie wspaniałe widoki. - Przesunął lewą nogę do przodu.
- Pogadamy jak już skończymy zadanie. - Momentalnie się zarumieniłam.

- Proszę. - Osoba obsługująca stanowisko pod niebieską parasolką wręczyła nad podbitą kartkę.
- Ty idioto! - Uderzyłam go w tors, kiedy tylko odeszliśmy od stolika.
- Masz taki ładny tyłek. - Uśmiechnął się.
- Naprawdę jesteś głupi. - Ruszyłam przed siebie.
- Pogadamy wieczorem. - Zaśmiał się.
- Zobaczymy, czy dalej będzie ci do śmiechu. - Zatrzymałam się na kolejnym punkcie.
- Mam nadzieję. - Szepnął mi do ucha, a mnie przeszły ciarki.
- Rzucasz? - Zapytałam.
- Dobra. - Ustawiliśmy się.
Moim zadaniem było trzymanie naczynia, do którego miał trafić Alan balonami z wodą.
- Dawajcie! - Zachęciła nas organizatorka punktu.- Tylko uwaga na linie. - Uprzedziła szatyna.
Pierwsze balony trafiły do wąskiego naczynia, ale potem mój "przyjaciel" chciał trochę urozmaicić rzucanie.
- Ty idioto! - Krzyknęłam kiedy rzucił i balon rozprysnął mi się nad głową.
- Ja idiota? - Uderzył mnie w klatkę piersiową kolejnym balonem, a ja pisnęłam.
- Nie mogę tego zaliczyć. - Powiedziała kobieta. - Trzy sekundy. - Dodała, a on w ostatniej sekundzie rzucił pod moje nogi żołty balon.
- Dziękujemy. - Odeszliśmy z uśmiechem ze stanowiska.
- Ty debilu! - Biegłam za nim i biłam go po plecach.
- Jesteś mokra, chyba przeze mnie. - Podniósł mnie i przerzucił przez ramię jak worek ziemniaków.
- Puszczaj! - Dalej biłam go po plecach.
- Mam cię uderzyć? - Zapytał.
- Hah, tylko spróbuj. - Zaśmiałam się.
- Sama chciałaś. - Klepnął mnie w pośladek.
- Chyba Ci się coś pomyliło. - Wyszliśmy z ogrodu.
- Zaraz zobaczymy. - Ruszył w kierunku naszego pokoju.

✔✔
Trochę długi.

Naprawdę To Ty? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz