Alex Lotor.
Co to w ogóle za nazwisko?
Brzmi trochę jak marka jakiegoś cholernie drogiego kosmetyku lub wpływowego człowieka.
Spoglądając na wizytówkę Lance nie był pewien co do końca miało oznaczać to całe zajście.
Rozumiał,że Alex jest naprawdę pogodną osobą,ale czy za całym tym spotkaniem nie stał jakiś większy motyw?
Nie chcąc zawracać sobie głowy Lance, schował wizytówkę głęboko w kieszeń spodni i przekręcił kluczyk w zamku drzwi.
Wchodząc do pokoju z torbą pełną zakupów ujrzał Keitha siedzącego na parapecie.
Chłopak spojrzał leniwie w jego stronę po czym posłał mu lekki uśmiech.
Nie zastanawiając się więcej Lance, walnął z impetem zakupy na podłogę.
Z prędkością światła wręcz naskoczył na czarnowłosego ściskając go i całując tak namiętnie,że czuł zawroty głowy.
- Dzień dobry mój księciu.
- Melodyjny głos Lance'a przeszył ciszę w pokoju.
Keith wzdrygnął się.
Czy właśnie został nazwany księciem ?
Księciem Lance'a?
Jego serce biło teraz bardzo mocno, można by przysiąc, że w klatce piersiowej Keitha rozgrywała się jakaś wojna lub występ jakiegoś heavy metalowego zespołu.
Zazdrość,którą chwilę temu czuł, zniknęła gdzieś w czarny kąt jego myśli.
Czuł się kochany.
Tyle tylko było mu trzeba.
- Siedź spokojnie księciu i podziwiaj jak twój niesamowity i niepowtarzalny mistrz kuchni Lance Mcclain robi Ci śniadanie!
-ze szczerym uśmiechem na twarzy Lance zabrał się do roboty pancake'ów.
Keith zaśmiał się po czym wstał i przytulił Lance'a od tyłu.
-Pomogę Ci durniu.
Szepnął Keith, stojąc na palcach.
Różnica wzrostu pomiędzy nimi była dosyć widoczna powodując przy tym,że Keith czuł się jak tak zwany kurdupel.
Ahh ciężkie losy osób niskich lub po prostu niższych od swojego partnera.
Gotowanie trwało w najlepsze.
Bynajmniej tak się zdawało do czasu rozpoczęcia przez Lance'a wojny na mąkę.
Dwójka białych od mąki chłopaków, pękała wręcz ze śmiechu.
- O Quiznak, jesteś tak cholernie słodki.
- Że co.. Quzinak? Co ...?
Nie mając bladego pojęcia co właśnie powiedział Lance i co to było to całe quiznak, Keith stał z lekko naburmuszoną miną.
Jego twarz oprócz nosa była cała umorusana w mące.
Lance nie mogąc się powstrzymać wyciągnął telefon z kieszenie spodni i zrobił szybko zdjęcie Keithowi.
Już wiadomo co będzie na jego tapecie w telefonie.
O nie, teraz to już za wiele.
Keith już miał dopaść Lance'a i wykasować to kompromitujące zdjęcie, gdy jego uwagę przykuła mała, biała kartka leżąca na ziemi.
Chęć sięgnięcia jej była ogromna lecz zwinne palce Lance'a pochwyciły ją w mig, gniotąc ją i upychając z powrotem do kieszeni.
Co to ma znaczyć?
Czyżby był to podarunek od tego nieznanego mu mężczyzny?
Keith nie myśl o tym teraz, nie myśl, nie psuj chwili.
Kogane chcąc nie chcą zaczął tonąć w myślach.
Nagle i niespodziewanie poczuł dotyk ciepłych ust na swoim nosie.
Lance.
Ten chłopak działał na niego tak mocno,że nie był w stanie poprawnie funkcjonować.
Roztapiał się właśnie od niewinnego dotyku jego ust.
Chwilę potem popisowe pancake'i Lance'a zostały podane do stołu.
Patrząc na pięknie wyglądające danie Keith chciał jeszcze raz nacieszyć się tym momentem, gdyż nie był pewien ile razy dane będzie mu spożywanie śniadań u boku Lance'a.
Wciąż odtwarzał w myślach szeroki uśmiech blondyna.
Czy początek ich miłości miał ulec rozpadowi?
CZYTASZ
Rose Spikes // klance
FanfictionOpadające płatki wiśni,oznaczające początek i koniec. Splecione dłonie i uczucie,prowadzące do rozkwitu. Walka i więź, potrafiąca ranić niczym kolce róży. Opowieść o miłości Keitha i Lance'a z Voltrona. Niektóre fakty dotyczące postaci zostały zmie...