Głośny dźwięk budzika rozbrzmiewał w całym pokoju.
Zaspany Lance kompletnie nie miał zamiaru wstawać,ale wiedział,że jeśli zaśpi jego szefowa go zabije.
- Musisz tam iść ?
- zaspanym i ochrypnięty głos Alexa wyszeptał mu do ucha.
- Mówiłem Ci żebyś rzucił tą prace.
Nie potrzebujesz pracować.
- kontynuował Alex.
Lotor w pewnym sensie miał rację, jego zarobki były tak wielkie,że już od dawna mieli życie pełne luksusu i splendoru.
Był posiadaczem milionów,a może już nawet miliardów.
Kompletnie nie rozumiał czemu Lance chce pracować.
Prawda była taka,że Lance zanudziłby się na śmierć czekając codziennie w domu na powrót Alexa.
Wolał pracować i mieć też świadomość,że nie tylko jego partner zarabia na ich wspólne życie.
Lance otworzył zmęczone oczy i spojrzał wprost na twarz ukochanego.
Pogładził go ręką po twarzy po czym złożył lekki pocałunek na jego ustach.
- Zostań.
- Mruknął Lotor, obejmując Lance'a.
McClain tak bardzo chciał przystać na jego propozycję.
- Zrobię nam super kolację, obiecuję.
- Powiedział szatyn, szybko wyrywając się z uścisku.
Wychodząc z ciepłego łóżka, przebiegły go dreszcze.
- Ubierz się, chyba nie chcesz żebym znowu Cię zaatakował.
Lance wzdrygnął się pod wpływem słów Alexa,przypominając sobie dzisiejszą noc.
- Nie rozpraszaj mnie !
Zaraz się spóźnię.
- powiedział z delikatnym śmiechem.
Po wszystkich porannych czynnościach Lance, pojechał do pracy.
Zdążył idealnie na czas.
Godziny mijały powoli co potęgowało senność u szatyna.
Postanowił zasięgnąć po kawę z automatu stojącego w poczekalni.
Nie lubił jej smaku,był sztuczny i nijaki,ale dla zbicia znużenia był gotowy na wszelkie poświęcenia.
W sumie to nie przepadał za każdą kawą chyba,że była to specjalna kawa,którą robił mu Alex.
Jej smak był pełen słodyczy i bogatego aromatu.
Wracając z plastikowym kubkiem pełnym gorącej cieczy, Lance zastał Meg przy swoim biurku.
- Hej, szefowa kazała Ci przekazać,że masz jechać do szpitala.
Masz odebrać jakieś szczepionki czy coś.
- powiedziała Meg z lekkim znudzeniem w głosie.
Najwidoczniej i ona nie zastała dziś za dużo snu.
Meg,a dokładnie Megan była młodą koleżanką z pracy Lance'a.
Czarne,proste włosy sięgające ledwo do ramion; kuszące usta i para niebieskich jak ocean oczu.
Trzeba było przyznać,że była naprawdę atrakcyjna.
Jej wadą był tylko jej wybuchowy charakter, którym trochę przerażała Lance'a.
Jej chłopak nie miał z nią lekko.
- Uhh, dobrze.
Zaraz się tym zajmę.
- Westchnął szatyn.
Meg pokiwała głową i udała się wąskim korytarzem do pokoju pielęgniarek.
Wróciła chwilę po tym z małym notesikiem, zajmując miejsce Lance'a.
Droga do szpitala zajęła dobre piętnaście minut jazdy samochodem przez lekko zatłoczone miasto.
Wchodząc do szpitala Lance miał za zadanie odnaleźć niejakiego doktora Bergera od którego dostanie zapas szczepionek do przychodni.
Pacjenci krzątali się po korytarzach, Lance naprawdę im współczuł.
Niektórzy z nim spędzili połowę swojego życia właśnie w tym miejscu.
Idąc dalej zauważył małego chłopca,który pomimo licznych bandaży okrywających całe jego drobne ciałko, uśmiechał się i dumnie trzymał rękę starszej pielęgniarki.
Patrząc na ten widok Lance uśmiechnął się.
W przyszłości też chciałby mieć dziecko.
Mini Lance,który byłby takim samym błyskotliwym dżentelmenem jak jego ojciec.
Było to w sumie jego skrytym marzeniem,które miał nadzieję,że kiedyś na pewno się spełni.
Utrudniał to tylko fakt,że był w związku z mężczyzną.
Jedyną opcją była adopcja.
Lance westchnął cicho i ponownie przemierzał długie szpitalne korytarze.
Pielęgniarki i ich nienagannie białe spódnice były tutaj bardzo częstym widokiem.
Biegały pośpiesznie po korytarzach,niektóre z nich mając wolny czas plotkowały między sobą lub jadły szybko śniadanie.
Widząc drzwi z nazwiskiem "Berger" Lance poczuł ulgę.
Jego bieganina i poszukiwania owego lekarza właśnie dobiegły końca.
Zapukał delikatnie w drzwi jakby bał się reakcji lekarzy i innych przechadzających się korytarzem ludzi.
- Proszę.
Słysząc to Lance, otworzył białe,matowe drzwi i wszedł do środka.
Pomieszczenie nie było jakoś zaskakująco wielkie.
Biurko,kilka obrazów,kalendarz.
Nic szczególnego.
Doktor Berger stał przy oknie, wydawał się zamyślony, obok niego stały dwie pielęgniarki.
Jedna z nich była w starszym wieku,a druga wyglądała strasznie młodo jak gdyby dopiero ukończyła szkołę.
- Jesteś pewnie z przychodni ?
Zaczekaj chwilę, dobrze.
- Dobrze.
- Przytaknął cicho Lance.
- W jakim stanie jest ten drugi?
-Doktor Berger wypytywał pielęgniarki.
Jego twarz wydawała się spięta,a sposób w jaki marszczył brwi zdawał się oddawać czyste zatroskanie.
- Stan krytyczny,doktorze.
Chłopak stracił naprawdę dużo krwi.
Lance poczuł czyste współczucie i smutek.
Nie ma nic gorszego niż utrata bliskich.
W głębi duszy pragnął,aby ta osoba uniknęła śmierci.
- Może tak właśnie miało być.
Uratował życie koledze,poświęcając przy tym swoje własne.
Bóg na pewno znajdzie dla niego miejsce u swego boku.
- Przestań pleść te swoje religijne bzdury Arlene!
Wyjdź stąd i to już!
Słysząc krzyk Bergera, McClain wzdrygnął się.
Sprawa wyglądała na naprawdę poważną,a młoda pielęgniarka pomogła tylko wybić doktora z równowagi.
Arlene wymaszerowałam pośpiesznym krokiem z sali, na jej twarzy malował się niezadowolony grymas.
- Theresa powiedz mi jeszcze raz, jak było mu na imię ?
Starsza pielęgniarka otworzyła gruby notes po czym przeczytała dane osobowe chłopaka.
- Keith Kogane, doktorze.
CZYTASZ
Rose Spikes // klance
FanfictionOpadające płatki wiśni,oznaczające początek i koniec. Splecione dłonie i uczucie,prowadzące do rozkwitu. Walka i więź, potrafiąca ranić niczym kolce róży. Opowieść o miłości Keitha i Lance'a z Voltrona. Niektóre fakty dotyczące postaci zostały zmie...