Rozdział 9

3.3K 175 14
                                    

Amy

Wracałam do domu. Zaczęło lać. Nic nie widziałam, a wycieraczki nie nadążały usuwać wody z przedniej szyby. Zwolniłam.

W pewnym momencie usłyszałam cichy pisk opon, a potem okropny ból.

Obudziłam się czując przeszywający ból głowy.

- Doktorze!

- Panno Rose? Miała pani wypadek, jest pani w szpitalu. Może nas pani zostawić. - zwrócił się do Ellie, lekko uśmiechnęłam się do niej.

- Tak.

- Co z moim dzieckiem? - zapytałam łapiąc się za brzuch.

- Bardzo mi przykro, ale... pani poroniła.

- Nie... - powiedziałam, ledwie mogąc cokolwiek z siebie wydusić.

- Niestety, bardzo mi przykro. - lekarz odszedł.

- Ciociu, wszystko w porządku? Nie chcieli mi nic powiedzieć. Jak maleństwo? - łza spłynęła mi po policzku.

- Straciłam je.

- O mój Boże.

***

- Miała pani ogromne szczęście. To cud, że w ogóle pani przeżyła unikając tym samym złamań. Ktoś, tam na górze musi mieć nad panią oko.

Szczęście?! Cud?! Właśnie straciłam dziecko, więc to było nie możliwe!

- Tak, dziękuję za wszystko. Do widzenia.

- Do widzenia.

- Jason już na nas czeka.

Zapakowaliśmy moją torbę i pojechaliśmy do domu. Gdy tylko Katie mnie zobaczyła, mocno do siebie przytuliła i ucałowała w policzek.

- Kochanie moje. Nie mogłam jechać do ciebie do szpitala, bo sama miałam robione badania. Przepraszam. Może w ramach rekompensaty zostanę u was na kilka dni, hm?

- Katie, nie ma takiej potrzeby. - uśmiechnęłam się do niej. - Musisz o siebie dbać. Niedługo maleństwo przyjdzie na świat. - dotknęłam jej brzucha i poczułam okropnie mocne ukłuci w sercu. Przyszywające na wylot i utrudniające oddychanie. - Musisz o siebie dbać.

- Amy, to nie była twoja wina.

- Wiem, nie martw się. Wszystko jest ok. Pogodziłam się z tym, że poroniłam

- Amy, ale...

- Katie, jest dobrze.

- Minął zaledwie tydzień.

- Przestań traktować mnie jak małe dziecko. Daję radę.

- A co z tym kierowcą?

- W piątek mam sprawę, bo to jakiś dosyć ważny facet. Nie chce utracić posady.

Starałam się żyć normalnie. Próbowałam kontrolować swoje zachowania. Znów być tą optymistyczną wersją siebie. Chciałam by każdy widział we mnie tę silną Amy, a nie tą słabą. Postanowiłam żyć tak jak przed ciążą, lecz za każdym razem gdy patrzyłam na Katie czy jakąkolwiek kobietę w ciąży czułam przeogromny ból.

Czarne obcisłe spodnie, biała koszula, włosy elegancko spięte. Wyraźny makijaż, by zatuszować nocny płacz. Wysokie szpilki dodawały mi pewności siebie i niezależności.

- Dzień dobry. - powiedziałam z wielkim uśmiechem na twarzy.

Pracownicy na mój widok nie wiedzieli jak się zachować, więc byłam pewna, że każdy wiedział o tym, że właśnie straciłam dziecko.

- Dzień dobry.

- Co ty tu do cholery robisz?! - rzuciła do mnie przyjaciółka i rozejrzała się w koło czy aby ktoś jej nie słyszy. Poszłyśmy do mojego gabinetu, zatrzasnęła drzwi i krzyknęła: - Powinnaś być teraz w domu! Dopiero co...

- Mam siedzieć w domu i co?! Cały czas o nim myślę! Zrobiłabym wszystko... Rozumiesz wszystko.

- Amy... Tak cholernie mi przykro.

- Katie, nie potrzebuję teraz litości. Przepraszam, ale muszę wziąć się do pracy.

- Amy wyjdź chociaż wcześniej.

- Ok. Miłego dnia.

Zajęłam się papierową robotą i przygotowywaniem kolejnego ślubu.

W domu stanęłam przed lustrem... Bez makijażu, bez ubrań. Patrzyłam na swoje posiniaczone ciało. Lekarze twierdzili, że to cud, że przeżyłam. Miałam szczęście? Czy oni w ogóle wiedzieli co to cud? Albo szczęście? Straciłam dziecko! Moje ciało okalały rany i siniaki. Ale oni twierdzili, że miałam farta. Zaczęłam płakać. Miałam ochotę czymś rzucić. Nie mogłam na siebie patrzeć. Kiedy ułożyłam się na łóżku nie mogłam zasnąć. Było koło trzeciej w nocy gdy wreszcie mi się udało.

Zerwałam się z łóżka cała spocona i roztrzęsiona. Miałam koszmar pobiegłam do łazienki i wzięłam prysznic. Zrobiłam makijaż, by Ellie nie dostrzegła kolejnej przepłakanej nocy. Nie uspokoiłam się, ale próbowałam zachować pozory. Gdy weszłam do pracy od razu skierowałam się do swojego gabinetu. Popracowałam trochę i nim się obejrzałam była pora lunchu. Zeszłam do bufet. Wzięłam sobie coś do jedzenia i usiadłam przy jednym ze stolików. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam, że kilka osób uważnie mi się przygląda. Gdy na nich spojrzałam szybko odwrócili wzrok. Poczułam się dziwnie. Może nie powinnam się tym przejmować, ale... Przechodziłam korytarzem, gdy usłyszałam jak troje osób rozmawia o mnie.

- Amy, naprawdę dużo przeszła.

- Mamy się nad nią litować, bo straciła dziecko. Jakoś zastanawia mnie to kim był jego ojciec. Nigdy nie widziałam nikogo kto, by po nią przychodził. Oprócz tego Nicolasa, któremu organizowała ślub. A może żadnego dziecka nie było?

- Przestań już tak mówić, Amy jest dobrą kobietą.

Przeszłam obok, tak by rozmówczynie mnie zobaczyły. Czułam się strasznie. Tak jakby cały świat nagle za wszystko mnie obwiniał i sama ja zaczęłam w siebie wątpić. Czułam, że na moich barkach ciąży zbyt duży ciężar. Jakby wszyscy ludzie wbijali mi nóż w plecy. Musiałam coś z tym zrobić.

***
Co sądzicie??? Miłego czytania... 😘

Will you marry me?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz